Diabelska Alternatywa, стр. 48

9.

Twarz ambasadora ZSRR wyrazala zimna wscieklosc, gdy pojawil sie drugiego stycznia w Departamencie Stanu u Davida Lawrence'a. Amerykanski sekretarz stanu przyjal go na zyczenie (choc moze lepszym slowem byloby: zadanie) strony radzieckiej. Ambasador odczytal swoj oficjalny protest drewnianym, jednostajnym glosem. Kiedy skonczyl, polozyl tekst na biurku Amerykanina. Lawrence, ktory juz wczesniej doskonale wiedzial, o co chodzi, mial gotowa odpowiedz, przygotowana przez jego radcow prawnych, z ktorych az trzech stalo teraz za jego fotelem.

Przyznal, ze Berlin Zachodni istotnie nie jest suwerennym krajem, ale miastem pod okupacja czterech mocarstw. Jednakze alianci zachodni juz dawno uzgodnili, ze w dziedzinie wymiaru sprawiedliwosci wszystkie sprawy kryminalne i cywilne rozpatrywac beda sady zachodnioberlinskie, pozostawiajac silom okupacyjnym sadzenie tylko tych przestepstw, ktore naruszaja prawo wojskowe aliantow. Porwanie samolotu pasazerskiego – ciagnal – choc jest ciezkim przestepstwem, nie zostalo dokonane przez obywateli USA ani przeciwko obywatelom USA, ani na terenie amerykanskiej bazy wojskowej. Jest to zatem sprawa podlegajaca jurysdykcji cywilnej. Rzad Stanow Zjednoczonych stwierdza, ze nie ma prawa przetrzymywac na terytorium Berlina Zachodniego osob nie bedacych obywatelami USA, ani dowodow rzeczowych nie bedacych wlasnoscia amerykanska – nawet jesli ow samolot wyladowal w bazie US Air Force. Lawrence nie widzi zatem innego wyjscia, jak odrzucic protest.

Ambasador wysluchal go w grobowym milczeniu. Na koniec powiedzial jedynie, ze uwaza amerykanskie wyjasnienie za niezadowalajace i ze zlozy swojemu rzadowi raport w tym duchu. To powiedziawszy opuscil gabinet Lawrence'a, by wrocic do swojej ambasady i preparowac raport dla Moskwy.

Trzej mezczyzni, ktorzy spotkali sie tego dnia w malym mieszkaniu na Bayswater w Londynie, wpatrywali sie ponuro w gazety porozrzucane po calej podlodze.

– Pech – mruknal Andrew Drake – cholerny pech! W tej chwili powinni juz byc w Izraelu. Posiedzieliby jakis miesiac i mozna by im zrobic konferencje prasowa. Dlaczego, u diabla, musieli strzelic do tego kapitana?

– Gdyby wyladowal na Schonefeld i odmowil dalszego lotu do Berlina Zachodniego, byliby tak czy tak skonczeni – zauwazyl Azamat Krim.

– Ale wystarczylo go ogluszyc – zachnal sie Drake.

– Stracili glowe – wtracil sie Kamynski. – Teraz lepiej zastanowmy sie, co robic dalej.

– Czy ta bron, ktora oddali Amerykanom, moze naprowadzic na nasz slad? – spytal Drake malego Tatara.

Ten stanowczo pokrecil glowa.

– Dotra najwyzej do sklepu, ktory ja sprzedal. Ale nie do mnie. Przeciez nikomu sie tam nie przedstawialem.

Drake przemierzal dywan w te i z powrotem, gleboko zamyslony.

– Nie sadze, zeby mieli ich wydac Ruskim – odezwal sie w koncu. – Oni oczywiscie chcieliby ich dostac: za porwany samolot, za smierc Rudenki, za napasc na tajniaka w samolocie i za tego drugiego, ktoremu zabrali legitymacje. Sprawe zabicia pilota traktuja na pewno powaznie. Mimo to nie sadze, zeby wladze zachodnioniemieckie odeslaly im dwoch Zydow… na pewna smierc. Z pewnoscia jednak beda ich sadzic i skaza na wiele lat, moze nawet na dozywocie. Jak myslisz, Myroslaw, czy w tej sytuacji chlopcy powiedza cos na temat Iwanienki?

– Jesli maja choc troche rozumu, to na pewno nie. W kazdym razie i nie w Berlinie. Niemcy mogliby zmienic zdanie i odeslac ich Rosjanom, Niemcy zreszta pewnie i tak nie uwierza, ze Iwanienko nie zyje, bo Moskwa zaprzeczy i przedstawi na dowod jakiegos sobowtora. Ruscy oczywiscie uznaja, nawet bez dalszego sledztwa, ze to Miszkin i Lazariew go zalatwili, i zrobia wszystko, zeby ich zlikwidowac. A ze Niemcy nie wezma tego powaznie, to i nie beda chlopakow specjalnie chronic, Dlatego mysle, ze beda siedziec cicho. Chca zyc.

– Dla nas to zaden pozytek – postawil kropke nad “i” Krim. – Przeciez zrobilismy to wszystko, zeby doprowadzic do wielkiej kompromitacji sowieckiego aparatu. Ale my nie mozemy wystapic z konferencja prasowa. Nie znamy nawet szczegolow, ktore moglyby przekonac swiat, ze to prawda. Moga to zrobic tylko oni.

– A wiec trzeba ich stamtad wyciagnac – powiedzial stanowczym glosem Drake. – Musimy zrobic nastepna akcje i wymusic przekazanie ich do Tel Awiwu: calych, zdrowych, z gwarancja szybkiego uwolnienia. Inaczej wszystko pojdzie na marne.

– To co zrobimy? – powtorzyl swoje pytanie Kamynski.

– Pomyslimy nad tym – odparl Drake. – Znajdziemy jakis sposob, rozplanujemy to i wykonamy. Nie moga przeciez marnowac zycia w berlinskim kryminale… z taka sensacja w glowie. Ale czasu jest malo. Ci w Moskwie szybko poskladaja sobie wszystkie klocki do kupy. Juz chwycili trop i wkrotce beda wiedzieli, kto wykonal te robotke w Kijowie. A wtedy uruchomia plan zemsty. Musimy ich uprzedzic.

Lodowata wscieklosc radzieckiego ambasadora w Waszyngtonie byla niczym wobec zlosci, w jaka wpadl dwa dni pozniej jego kolega w Bonn, gdy stanal przed zachodnioniemieckim ministrem spraw zagranicznych. Odmowa rzadu RFN – powiedzial – odmowa wydania tych dwoch zbrodniarzy wladzom ZSRR lub wschodnioniemieckim stanowi jaskrawe pogwalcenie dotychczasowych przyjaznych stosunkow i musi byc traktowana jako akt wrogosci – podkreslil z naciskiem.

Zachodnioniemiecki minister czul sie niezrecznie. Prywatnie zalowal wrecz, ze Tupolew nie wyladowal w NRD – nie byloby klopotu. Totez powstrzymal sie od komentarza, ze skoro zdaniem Rosjan Berlin Zachodni nie jest czescia RFN, powinni sie zwrocic w tej sprawie do zachodnioberlinskiego Senatu.

Tymczasem ambasador juz trzeci raz powtarzal swoja spiewke: ze przestepcy sa obywatelami radzieckimi, ze rowniez ofiary sa obywatelami ZSRR, ze poklad samolotu jest w mysl prawa miedzynarodowego czescia terytorium kraju armatora, ze porwanie nastapilo w ich przestrzeni powietrznej, a morderstwo na pasie startowym wschodnioniemieckiego lotniska lub tez nad nim. A zatem zbrodnia ta winna byc sadzona przez radziecki lub, ostatecznie, przez wschodnioniemiecki wymiar sprawiedliwosci.

Minister wyjasnil najuprzejmiej jak potrafil, ze we wszystkich poprzednich tego rodzaju sprawach porywacze byli sadzeni przez sad kraju, w ktorym wyladowali, jesli tylko ten kraj zyczyl sobie tego. Co w zadnym razie nie oznacza braku zaufania wobec rzetelnosci procedury sadowej ZSRR…

Oj, oznacza, oznacza – pomyslal. Nie bylo chyba w tym momencie w calych Niemczech Zachodnich nikogo – poczawszy od wladz, poprzez prase, a na szerokiej publicznosci skonczywszy – kto mialby choc cien nadziei, ze ekstradycja Miszkina i Lazariewa moze oznaczac cokolwiek innego niz bestialskie przesluchania w KGB, kapturowy sad i wreszcie pluton egzekucyjny lub szubienice. A dodatkowy problem stwarzalo w Niemczech to, ze obaj byli Zydami.

Pierwsze dni stycznia nie obfituja zwykle w ciekawe wydarzenia, totez cala uwaga zachodnioniemieckiej prasy skupila sie na tej sprawie. Konserwatywne gazety z poteznego koncernu Alexa Springera glosno domagaly sie, aby porywaczom – jakkolwiek wielka bylaby ich wina – wytoczono uczciwy proces, co moze zapewnic jedynie sad zachodnio-niemiecki. Bawarska partia CSU, na ktorej wspierala sie aktualna koalicja rzadow, wyrazala te sama opinie. Z niektorych zrodel dotarly do prasy liczne i szczegolowe informacje o niedawnych akcjach represyjnych KGB w rejonie Lwowa, skad pochodza porywacze. Sugerowano, ze lek przed ta nowa forma terroru w pelni usprawiedliwia ich ucieczke, choc metody, jakich uzyli, zasluguja na potepienie. Wreszcie niedawna afera z kolejnym szpiegiem komunistycznym zatrudnionym w instytucji panstwowej nie przysporzyla rzadowi popularnosci i nie usposobila go pojednawczo w stosunku do Moskwy. A przy tym zblizaly sie wybory do parlamentow krajowych…

Prawde mowiac, minister mial juz scisle instrukcje od kanclerza. Miszkin i Lazariew – oswiadczyl ambasadorowi ZSRR – beda mieli proces w Berlinie Zachodnim, najszybciej jak to mozliwe, i jesli (a raczej: kiedy) sad orzecze ich wine, otrzymaja sprawiedliwe wyroki.

Zebranie Biura Politycznego pod koniec tego tygodnia przebiegalo burzliwie. Rowniez tym razem magnetofony byly wylaczone, a stenografowie nieobecni na sali.

– To skandal! – wolal niemal od progu Wiszniajew. – Jeszcze jeden skandal, ktory kompromituje Kraj Rad w oczach swiata. To nie mialo prawa sie zdarzyc!

Nie powiedzial tego wyraznie, ale wszyscy zrozumieli. Jesli “cos takiego” sie zdarzylo, to wylacznie z winy slabego autorytetu Maksyma Rudina.

– Nie zdarzyloby sie – odparowal atak Pietrow – gdyby mysliwce towarzysza marszalka zestrzelily ten samolot nad Polska, jak zwykle.

– Byla przerwa w lacznosci miedzy kontrola naziemna a dowodca eskadry – tlumaczyl sie Kierenski. – To sie zdarza, bardzo rzadko, ale sie zdarza.

– Wiec znowu zadecydowal przypadek? – zauwazyl chlodno Rykow. Wiedzial juz od swoich ambasadorow, ze proces Miszkina i Lazariewa bedzie publiczny, i caly swiat sie dowie, jak najpierw ogluszyli oficera KGB w tarnopolskim parku, jak zabrali mu dokumenty, jak w koncu posluzyli sie nimi, by wejsc do kabiny pilotow.

– Czy jest mozliwe – spytal Pietranow, stronnik Wiszniajewa – ze ci dwaj ludzie to ci sami, ktorzy zabili Iwanienke?

Jego pytanie zelektryzowalo sale.

– Nie mamy zadnego powodu tak sadzic – odpowiedzial stanowczo Pietrow. – Wiemy juz, ze porywacze sa mieszkancami Lwowa, nie Kijowa. To po prostu dwaj Zydzi, ktorym odmowiono pozwolenia na emigracje. Oczywiscie bierzemy pod uwage i to, ale jak dotad nie widac zadnego zwiazku miedzy tymi sprawami.

– Ale gdyby taki zwiazek zostal wykryty, bedziemy oczywiscie o tym powiadomieni? – spytal Wiszniajew.

– To sie rozumie samo przez sie – mruknal Rudin.

Wezwano stenografow i przystapiono do omawiania postepow w Castletown oraz szczesliwego zakupu 10 milionow ton ziarna pastewnego. Wiszniajew juz sie nie odzywal. Rykow staral sie jak mogl wykazac, ze juz z ta iloscia zakupionego ziarna Zwiazek bedzie mogl przetrwac zime i wiosne bez wiekszych ustepstw w dziedzinie zbrojen. Marszalek Kierenski kwestionowal wprawdzie to twierdzenie, ale Komarow musial przyznac, ze zakup 10 milionow ton paszy pozwoli mu wydac natychmiast z magazynow te sama ilosc ziarna i tym samym zapobiec wielkiej rzezi. Stronnicy Rudina jeszcze raz utrzymali swoja watla przewage.