Diabelska wygrana, стр. 49

Rozdzial 16

Minely dwa dni. Znajac tajemnice Damiena, Aleksa nabrala otuchy i nadziei. Od samego poczat¬ku instynkt podpowiadal jej, ze miala racje w jego ocenie. Byl twardym mezczyzna, ale kierowal siy szczytnymi pobudkami. I prawde mowiac, mial w sobie o wiele wiecej glebi, niz sie spodziewala.

Siedzac przed lustrem i szczotkujac wlosy, usmiechnela sie. Damien byl patriota, a nie zdraj¬ca Angielskim, a nie francuskim szpiegiem. Chcia¬la wykrzyczec swoja radosc calemu swiatu, podzie¬kowac Bogu, ze zdjal z jej plecow to koszmarne brzemie Chciala lezec z nim w lozku calymi godzi¬nami, poznac kazdy cal jego smuklego, umiesnio¬nego ciala. Pragnela doznawac szczescia razem z nim, pokazac mu, jak wiele dla niej znaczy.

Tymczasem starannie?:achowywala obojetm} mine, trzymajac swoje uczucia pod pelna kontrola. Jedynie w lozku pozwalala sobie na wyzwolenie tlumionych emocji. Te chwile byly pelne namiet¬nosci, cudowne. Zewnetrzny swiat przestawal dla nich istniec, a oboje na jakis czas umykali nie¬ustannie towarzyszacemu im zagrozeniu. Kilka ra¬zy po namietnych milosnych uniesieniach chciala powiedziec mu o mezczyznie o nazwisku St. Owen, kLorego poznala w hotelu de Ville, lecz za kazdym razem zlozona obietnica zamykala jej usta.

Przysiegla, ze nie bedzie wiecej poruszac tematu szpiegostwa i zamierzala dotrzymac slowa.

Poza tym jakis wewnetrzny glos kazal jej mil¬rzec. Cichy glos, ktory ostrzegal ja, by miala sie na bacznosci.

Byc moze byla to po czesci reakcja na role, kto¬ra Damien odgrywal przez wiekszosc czasu, a juz zawsze w obecnosci obcych. Zachowywal chlodna rezerwe. Traktowal ja tak samo, jak zapewne trak¬lowalby jedna ze swoich kochahek, co bardzo ja zloscilo, chociaz juz teraz rozumiala motywy, jaki¬mi sie kierowal. Pocieszala sie nadzieja, ze wkrot¬ce wroca do Anglii, do domu, do bezpiecznego zy¬cia, ktore wiedli, zanim to wszystko sie zdarzylo.

Wciaz powtarzala sobie pokrzepiajaca mysl owego wieczoru, gdy jechali do opery na spektakl Les Deus Joumees Cherubiniego, mieli tam row¬niez spotkac pulkownika Lafona, monsieur Celle¬riesa i kapitana huzarow, ktory nazywal sie Francois Quinault.

Niestety, okazalo sie, ze Quinaultowi towarzy¬szyla biusciasta aktorka, Gabriella Beaumont, by¬la cher amie Damiena. Caly wieczor ta ponet¬na blondynka obcesowo ignorowala swojego towa¬rzysza, bezczelnie flirtujac z Damienem, lopoczac recznie malowanym wachlarzem i ze smiechem szepczac mu cos do ucha.

Siedzac w fotelu z blekitnego aksamitu w pry¬watnej lozy Lafona, Aleksa mowila sobie, ze to niewazne. Damien nie odwzajemnial jej zalotow, a chociaz przyjmowal awanse aktorki jako cos zu¬pelnie naturalnego, to jednak palce jego dloni byly splecione z jej palcami – jakby chcial w ten spo¬sob powiedziec, ze powinna te sytuacje zrozumiec.

Wiec powtarzala sobie w myslach, ze rozumie.

Damien odgrywal swoja role, zreszta ona miala podobne zadanie.

Nagle usmiechnela sie. Skoro on gra tak przeko¬nujaco, ona nie pozostanie w tyle. Byc moze Da¬mienowi to sie nie spodoba, ale sa pewne granice tego, co byla w stanie zniesc. Wysunela dlon spo¬miedzy jego dlugich palcow, wstala i spojrzala z gory na piersiasta blondynke, ktora siedziala miedzy jej mezem a kapitanem Quinaultem.

– Madame Eeaumont – powiedziala, taksujac wzrokiem impertynencka aktorke. – Rozumiem, ze pani i major Falon jestescie bardzo bliskimi znajomymi, ale na wszelki wypadek, gdyby pani za¬pomniala, przypomne, ze teraz jest on moim me¬zem. Dobre zasady wymagaja, aby zechciala pani zabrac reke z jego nogi.

Kobieta zachnela sie, wstajac tak gwaltownie, ze diadem zdobiacy jej koafiure przekrzywil sie nieco na bok.

– Jak pani smie!

– Smiem, bo to moj przywilej. Byc moze w waszym kraju zony pozwalaja na takie rzeczy. Byc moze tutaj to uchodzi. Ale w.mojej ojczyznie…

– Wystarczy, Alekso – ucial krotko Damien, sta¬jac miedzy nimi, jednak w jego oczach pojawilo sie rozbawienie, a moze nawet aprobata. – Nie be¬dziesz dalej obrazac madame Beaumont! – Odwro¬cil sie do Gabrielli i grzecznie pochylil sie nad jej dlonia. – Excusez, madame. Moja zona zwykle nic miewa takich napadow zlych manier. – Spojrzal po¬nownie na Alekse. – Przedstawienie zbliza sie do konca. Chyba juz czas wracac do domu.

Aleksa popatrzyla na blondynke z zimna pogarda.

– Nic nie sprawi mi wiekszej przyjemnosci. – Ignorujac ironiczne spojrzenie aktorki, uniosla dumnie glowe i iscie krolewskim krokiem opuscila loze.

Damien w milczeniu wyprowadzil ja z teatru na rue Richelieu, lecz gdy znalezli sie w cieniu za naroznikiem ulicy – przyparl ja do sciany. Wstrzymala oddech, oczekujac reprymendy, lecz on:ISmiechnal sie kacikiem ust, wyraznie rozbawiony.

– Zazdrosnica z ciebie, co? Uniosla ciemnobrazowe brwi.

– Moze. Ale moze po prostu odgrywalam swoja role

– A odgrywalas?

– To zalezy od tego, dlaczego zachecales te kobiete do podobnego zachowania.

– Bo Lafon i inni obecni spodziewaja sie tego omme.

– A ode mnie, Angielki i twojej zony, oczekiwali, zebym polozyla tej scenie kres.

Rozesmial sie. Nie slyszala jego smiechu juz d bardzo dawna.

– Wiec nie jestes na mnie zly?

W odpowiedzi pochylil sie i pocalowal ja zaborczo, namietnie, wzbudzajac wibracje wzdluz cale¬go jej ciala.

– Nie, ma chirie, nie jestem zly. – Prawde powie¬dziawszy, byl bardzo zadowolony, ze zalezalo jej na nim na tyle, by zachowac sie w ten sposob. – Jedzmy do domu! – Jego ochryply glos wyraznie sugerowal, jakie ma plany, lecz te slowa naprowa¬dzily Alekse na zupelnie inny pomysl.

Podniosla wzrok na jego twarz.

– Chce jechac do domu, Damien. Pragne tego bardziej niz czegokolwiek innego na swiecie. – Nie miala jednak na mysli powrotu do budynku w Fau¬bourg St. Honore, o czym Damien doskonale wie¬dzial. – Kiedy bedziemy mogli wrocic tam, gdzie nasze miejsce?

Pogladzil ja dlugim palcem po policzku.

– Wysle cie do domu, gdy tylko beda okoliczno¬sci, by to bezpiecznie zorganizowac.

– A co z toba?

– Nie moge wrocic, dopoki nie zdobede pewnej waznej rzeczy, ktora mam im dostarczyc. Kiedy to nastapi, nie bede im potrzebny. Chce przywiezc cos, co przyniesie pozytek naszym rodakom.

– Ale przeciez…

– Wystarczy, Alekso. Dalas mi slowo.

Nie odpowiedziala, tylko pozwolila, by odpro¬wadzil ja z powrotem przed opere i pomogl wsiasc do karety. A kiedy Damien zajal miejsce na kana¬pie, nachylila sie, zeby go pocalowac. Juz po chwi¬li zaczal oddawac jej pocalunki, a nastepnie posa¬dzil ja sobie na kolanach, wsuwajac rece pod gor¬set sukni. Nie przestawal jej piescic ani na chwile przez cala droge do domu, a i wtedy zatrzymal sie tylko na moment.

Weszli na gore, trzymajac sie za rece, a gdy do¬tarli do sypialni, szybko nawzajem zrzucili z siebie ubranie. Kochali sie do trzeciej nad ranem, potem w koncu zasneli.

N astepnego dnia po poludniu Damien zapropo¬nowal przejazdzke przez miasto, na co Aleksa za¬reagowala entuzjastycznie, gdyz niebo przybralo piekna, lazurowa barwe, zas lekka bryza nieco chlodzila rozgrzane powietrze. Ulicami jezdzilo mniej powozow, bowiem wiecej osob zapewne za¬pragnelo spedzic ten dzien na przechadzkach po ogrodach.

– Niesamowite, prawda? – powiedzial Damien wyraznie zadowolony, wygladajac przez okno powo¬zu. – Zupelnie inaczej niz gdziekolwiek na swiecie.

Spojrzala na niego z namyslem.

– Jestem zdumiona, ze tak ci sie tu podoba. Ni¬gdy nie interesowalo cie miejskie zycie.

– Paryz jest inny.

– Tak… zapewne masz racje. Taka podwojna lojalnosc musi byc dla ciebie trudna.

Jego mina zmienila sie tylko nieznacznie.

– Uwielbienie dla tak pieknego miasta nie ma nic wspolnego z lojalnoscia. Nie jest to rowniez te¬mat, ktory powinnismy teraz omawiac. – Zlagodzil swoje slowa pocalunkiem. – Prosze cie, ma cherie, to jest i tak wystarczajaco trudne.

Skinela glowa. Bylo tyle rzeczy, o ktore chciala spytac, ktore chciala wiedziec. Lecz zamilkla, zo¬bowiazana dana mu obietnica.

Dzien mijal przyjemnie. Pospacerowali w ogro¬dach Tivoli, zjedli posilek w Cafe Godet przy Bou¬levard du TempIe, lokalu pelnym zolnierzy w ka¬peluszach ozdobionych kolorowymi kokardami i dam delektujacych sie lodami z pomaranczami. Chodzili uliczkami wzdluz Pal ais Royale w cieniu rozlozystych platanow, zas na rogu budynku od¬kryli przedstawienie malej objazdowej trupy.

– Wejdziemy? – spytala podekscytowana Alek¬sa, wyraznie zafascynowana sztuczkami wielkiego brunatnego niedzwiedzia i polnagiego polykacza kamieni, dajacych pokaz dla grupki osob.

– Jesli chcesz. – Damien usmiechnal sie tak cie¬plo, ze zaparlo jej dech w piersiach. – Chociaz przyznam, ze wolalbym teraz robic cos innego. – Pocalowal ja w szyje i wprowadzil do wnetrza na¬miotu.

Tej nocy kochali sie powoli, gdyz mieli za soba dlugi. dzien. Czula sie nasycona i usatysfakcjono¬wana nastepnego dnia i bardziej optymistycznie patrzyla w przyszlosc niz kiedykolwiek od wielu ostatnich tygodni.

Marie Claire pomogla jej sie ubrac i Aleksa ze¬szla na dol, lecz Damiena juz nie bylo. Potrzebo¬wal paru drobiazgow na zblizajace sie generalskie przyjecie, w ktorym mieli wziac udzial – tak przy¬najmniej poinformowal Pierre'a. Aleksa pomysla¬la, ze i jej przydaloby sie to i owo. Kiedy odkryla, ze Damien nie pojechal powozem, postanowila zrobic krotka wycieczke do malego sklepiku, ktory widziala niedaleko Rue des Petis Champs. Chcia¬la kupic wachlarz pasujacy do blekitno-srebrnej sukni oraz kilka par pantofli.

– Czy chce pani, zebym z nia pojechala? – spyta¬la Marie Claire.

– Ach, nie, dziekuje – odparla Aleksa. Chciala spedzic troche czasu sama. – Nie bedzie mnie tyl¬ko godzine.

– Wiec niech przynajmniej zawiezie pania Clau¬de-Louis. Maz bedzie niezadowolony, jesli wybierze sie pani sama.

Aleksa zgodzila sie od razu. Lubila tego jasnwlosego mezczyzne, osobistego sluzacego meza, zreszta bardzo lubila cala rodzine Arnaux. Poniewaz nie zna miasta, pomyslala, ze bedzie sie czula bezpieczniej w jego towarzystwie.