Diabelska wygrana, стр. 36

Rozdzial 12

Damien rozprostowal zesztywniale miesme, choc przychodzilo mu to z trudem. Mial zwiazane z przodu rece, podarta koszula wisiala na nim w strzepach, spodnie mial zakurzone i uwalane zie¬mia, wlosy spadaly na czolo w grubych strakach.

Jednak szedl wzdluz plazy przed pulkownikiem Bewickiem i jego zolnierzami, z nadzieja czekajac, az znajda sie u celu, gdzie nastapi wymiana jencow, dzieki czemu Aleksa bezpiecznie wroci do domu. Chociaz nie watpil, ze byla pod dobra opieka, to jednak z wlasnego doswiadczenia wie¬dzial, jaka potrafi byc impulsywna. Czyz sam kilka razy nie wykorzystywal jej porywczego charakteru dla wlasnych niecnych celow?

Chociaz modlil sie, by zachowywala sie wstrze¬miezliwie i by nie nastapily jakies nieprzewidziane wypadki, to i tak zamartwial sie o nia w kazdej chwili swojego pobytu w celi. Przeklinal i ja, i sie¬bie za to, ze wciagnal ja w te sprawe.

Teraz spojrzal na granatowy horyzont, szukajac jej wzrokiem, a przynajmniej lodzi, ktora przyply¬nie. Tuz poza linia brzegu slala sie mgla, ktorej macki wysuwaly sie, by ukryc ich ruchy. Byla juz prawie dziesiata, godzina, na ktora ustalili spotka¬nie. Lafon byl bardzo skrupulatny. Potrafil zapo¬biegac wszelkim nieprzewidzianym okoliczno¬sciom, wiec z pewnoscia przybedzie na czas.

Bewicke powiedzial cos do jednego ze swoich ludzi, po czym zwrocil sie do Damiena.

– Szczesciarz z ciebie, Falon. Nie odpowiedziales na moje pytania, a teraz wracasz sobie do Francji. – Zapominasz, pulkowniku, ze moim domem jest zamek Falon.

– W rzeczy samej. Czy mam rozumiec, ze bedziesz za nim tesknil?

– Mozesz byc pewny, ze bardzo.

– Za zona tez bedziesz tesknil, Falon?

Cos scisnelo go w piersi.

– Tak – odburknal.

Bewicke usmiechnal sie z wyrazna satysfakcja. – Bez obaw, milordzie, dopilnuje, zeby twojej zonie niczego nie brakowalo. Moze znajde sposob, zeby ja pocieszyc po bolesnej stracie meza. Byc moze hrabina znajdzie ukojenie w moim lozu.

Damien rzucil sie na niego, lecz pilnujacy go zolnierze natychmiast zlapali go za ramiona i osa¬dzili na miejscu.

– Lepiej uwazaj, Falon, bo otrzymasz jeszcze jedna lekcje dobrych manier"zanim przybeda twoi przyjaciele.

Damien nie odezwal sie. Widzial juz ciemne trojkaty zagli w miejscu, gazie konczyla sie mgla. Za kilka minut lodzie doplyna do brzegu.

Tak tez sie stalo – osiadly na plazy, szorujac dnem po mokrym piachu. Lafon i jego ludzie zeskoczyli na plycizne, ich buty zachlupotaly glosno w wodzie. Kiedy pulkownik wyciagnal rece, 'zeby pomoc Alek¬sie zejsc z lodzi, Damien odetchnal z ulga.

A wiec wrocila do ojczyzny i jest juz bezpieczna.

W tym momencie tylko to sie liczy.

Mezczyzni znajdowali sie jeszcze w pewnej od¬leglosci. Bewicke popchnal Damiena w ich kie¬runku, a ten stracil rownowage i z trudem utrzy¬mal sie na nogach. Wiatr zerwal kaptur z glowy Aleksy, i wtedy po raz pierwszy naprawde dobrze ja zobaczyl. Miala blade policzki, ciemnorniedzia¬ne, wilgotne wlosy przylegaly do szyi i ramion, ale piekna twarz byla tak samo zniewalajaca jak wte¬dy, przy pierwszym spotkaniu. Poczul ucisk w zo¬ladku, suchosc w ustach. Zap:r:agnal ja przytulic, a potem kochac sie z nia calymi godzinami, bez wytchnienia. Zaczal sie zastanawiac,,co bez niej poczme.

– Czas do domu, wasza lordowska mosc. – Bewicke znowu go popchnal. Damien szedl dalej, jego bu¬ty skrzypialy cicho po piasku. Odszukal spojrzeniem Alekse, jakby chcial sie dowiedziec, co sobie o nim pomyslala. I czy mu kiedykolwiek wybaczy.

Aleksa patrzyla, jak Damien idzie powoli w jej kierunku. Nie spuszczala wzroku z jego twarzy. Mial podbite oko i tak mocno opuchniete, ze po¬zostala tylko waska szparka. Z ust ciagnela sie struzka zakrzeplej krwi. Mial rozerwana koszule, pod ktora nawet w slabym blasku ksiezyca zoba¬czyla mocno posiniaczone zebra.

Damien, na Boga, co oni ci zrobili?!

Mimo wszystko poruszal sie ze swoja zwykla ko¬cia gracja. Zauwazyla u niego pewna sztywnosc, lecz najwyrazniej nie mial polamanych kosci. Byl pobity i posiniaczony, lecz nie sprawial wrazenia pokonanego. Glowe trzymal wysoko, plecy i ra¬miona mial wyprostowane. Czastka swojej duszy zapragnela rzucic mu sie w objecia, lecz inna, bardziej racjonalna czesc mowila jej, ze to zdrajca, ze nie powinien juz jej obchodzic.

Staneli twarza w twarz na waskim odcinku plazy, po jednej stronie Bewicke z zolnierzami, po drll giej Lafon i jego ludzie.

– Przykro mi, madame – odezwal sie francusk i pulkownik – ale nie bedzie pani miala mozliwosci pozegnac sie z mezem.

Wyprostowala sie, zbierajac w sobie cala odwage, ignorujac poczucie porazki.

– To niewazne. Nie mam mu nic do powiedzenia.

– Przepraszam, madame.

Na znak Lafona ruszyla przed siebie, podobnie jak Damien. Spogladali sobie prosto w oczy, lec on starannie skrywal emocje. Ledwie zdazyla zro¬bic dwa kroki, gdy rozlegl sie huk wystrzalu z muszkietu. Odwrocila sie gwaltownie w tamtym kierunku, to samo zrobil Damien. Mezczyzni za¬czeli wykrzykiwac po angielsku i francusku, wyma¬chujac rekami. Po chwili uslyszala biegnacych po piasku ludzi.

– To pulapka! – krzyknal Lafon. Aleksa przera¬zila sie.

Zanim zdazyla pomyslec, co ma zrobic, jeden z Francuzow wykrecil jej reke na plecach, po czym szybko zawrocil i pchnal ja w.kierunku morza.

– Nie! Nie chce z wami! – krzyczala, usilujac sie wyswobodzic sie, lecz znalezli sie tuz przy lo¬dziach, a mezczyzna bezceremonialnie ciagnal ja przez plycizne Moment pozniej przerzucil ja po¬nad nadburciem i wpadla do lodki, moczac sobie suknie w slonej wodzie pokrywajacej dno. Rzucila sie do dziobu, wzywajac pomocy, szukajac goracz¬kowo Damiena, gdy tymczasem lodz powoli scho¬dzila na morze.

Zobaczyla, jak walczyl z dwoma angielskimi zolnierzami – powalil jednego ciosem wciaz skrepo¬wanych rak, kopnal drugiego i zaczal biec w kierunku wody. Rozlegl sie wystrzal z pistoletu. Zrozumiala, ze to Lafon, ktory znajdowal sie w drugiej lodzi, powalil drugiego angielskiego zolnierza. Jej serce walilo jak mlot, a tymczasem Damien walczyl z kolejnymi dwoma zolnierzami, nie ustajac w biegu, aby dotrzec do lodzi, bedacych ostatnia szansa ucieczki.

Szeptala modlitwe, zeby mu sie udalo, tak strasznie chciala mu pomoc, a lzy plynely nieprze¬rwanym strumieniem po jej policzkach. Tracila na¬dzieje, bo jej wlasna lodka powoli wychodzila w morze, rozbijajac dziobem fale. Damien prze¬dzieral sie przez spieniona wode w kierunku lodzi Lafona.

Boze, prosze, pomoz mu! Zadala sobie zupelnie niedorzeczne pytanie, czy Bog jest Anglikiem, czy nie zamknie oczu na niebezpieczenstwo, w jakim znajduje sie Francuz.

Nie dowiedziala sie jednak, czy Damien zdolal uciec, gdyz po kolejnej salwie z muszkietu poczula bol w piersi. Krzyknela z rozdzierajacego bolu, za¬lewajac sie krwia, a caly swiat zawirowal jej przed oczami.

– Mon Dieu – powiedzial jeden z mezczyzn w lodce. – Mala Angielka zostala trafiona.

– Dobrze jej tak. To suka – rzucil muskularny Francuz, na ktorego wczesniej wolali Rouget.

– Damien… – wyszeptala tylko, zalujac, ze nie moze zobaczyc, co sie z nim dzieje. Przeszywal ja coraz ostrzejszy bol. Palcami przytrzymywala okropna rane tuz nad sercem. U silowala odnalezc wzrokiem druga lodz, lecz tymczasem znalezli sie w objeciach mgly. Zdawalo sie jej, ze slyszy, jak wiosla zanurzaja sie w wodzie, lecz pewnosci nie miala.

– Musimy zatrzymac krwawienie – powiedzial pierwszy mezczyzna. – Przyloz cos do rany.

– Niby dlaczego? Major Falon jest bezpieczny, a ona nie ma dla nas zadnej wartosci. Po tym, co zrobila, jesli pozwolimy jej umrzec, on pewnie be¬dzie nam wdzieczny.

Pierwszy z mezczyzn chwile zastanawial sie nad slowami towarzysza.

– Ja tez nie kocham Anglikow i nie wierze, by ma¬jor chcial miec zqne, ktora go zdradzila. – Usmiech¬nal sie drapieznie i zimno. – Ale dla pieknej kobie¬ty jest lepsze miejsce niz dno morza.

– Nie rozumiem, co masz na mysli – stwierdzil Rouget.

– To proste. Jesli wyzyje, gdy dojedziemy do Pa¬ryza, zabierzemy ja do madame Dumaine w Le Monde du Plaisir. Niech dolaczy do jej cor Koryn¬tu. Dostaniemy za nia sowita nagrode. W pienia¬dzach i zapewne w naturze.

– A jesli major sie dowie?

– Nie zabawi we Francji dlugo, wysla go z jakas szpiegowska misja gdzie indziej. A on nie jest typem mezczyzny, ktory odwiedza Le Monde.

Rouget kiwnal glowa.

– Slyszalem, ze ma kochanke.

– Podobno niejedna.

– A jesli ona umrze? – spytal Rouget, przyciskajac jej do piersi brudna szmate.

– Jesli umrze… – Pierwszy z mezczyzn tylko wzruszyl ramionami. Jego ordynarny smiech byl ostatnia rzecza, jaka uslyszala, gdyz nieznosny bol pograzyl ja w zupelnej ciemnosci.

* * *

Damien szedl po plazy na poludnie od Boulo¬gne. Chociaz slonce juz wzeszlo, grube chmury za¬kryly horyzont, wial zimny, nieprzyjemny wiatr.

– Nom de Dieu, gdzie oni sa? – powiedzial po francusku bardziej do siebie niz do stojacego tuz obok mezczyzny.

Victor Lafon podazyl za jego spojrzeniem. Tego ranka zapadniete, wychudle policzki Falona byly jeszcze bardziej widoczne.

– W walce na plazy zginelo dwoch ludzi. Wiec na drugiej lodzi zostali tylko Rouget i Monnard. W tym sztormie na pewno znioslo ich z kursu. J e¬sli rzeczywiscie musieli zacumowac w innym miej¬scu, to i tak mieli wyrazny rozkaz, zeby jak najszyb¬ciej dotrzec do Paryza.

– Zajmie im to troche czasu.

Pulkownik skinal glowa

– No wlasnie. Jesli w ciagu nastepnych dwoch godzin nie znajdziemy ich lodzi, to proponuje, ze¬bysmy szykowali sie do drogi.

Dwie godziny. To wydawalo sie dluzej niz dwa dni. Czy Aleksie nic sie nie stalo? Tym razem nie bylo przy niej Lafona, ktory moglby zapewnic jej bezpieczenstwo. Damien nie znal tych dwoch Francuzow, z ktorymi byla w lodzi. Wiedzial o nich tylko tyle, ze zostali wybrani ze wzgledu na swoje umiejetnosci zeglarskie. Trudno bylo ocenic, jak potraktuja Angielke. Mogl sie tylko modlic, zeby status jego zony zapewnil jej jakas ochrone