Diabelska wygrana, стр. 17

Rozdzial 6

– Calkiem smakowita dzierlatka, co?

Pijany handlarz spojrzal na swojego przyjaciela, ktory siedzial po drugiej stronie zniszczonego, drewnianego stolu w barze.

– Ale ktora? Blondynka z duzymi cyckami czy ta ruda?

– Blondyneczka. Przypomina mi pewna dziwke z Londynu. Na sama mysl o niej juz mi staje. Chet¬nie bym polozyl lapy na tej malej ladacznicy.

– To na co czekasz? – spytal Darby Osgood.

– Sam widziales, ze zajeli pokoje wlasciciela w koncu korytarza. Ta blondynka to tylko sluzaca. Zalo¬ze sie, ze za dwa pensy chetnie z toba pofigluje.

Fergus O'Clanahan zasmial sie gardlowo.

– Jestem pewien, ze jego lordowska mosc sie nie ucieszy, gdy wpadniemy do jego apartamentu!

– A niby jak sie o tym dowie? Przeciez blondy¬neczka nie bedzie spac z jasnie panstwem w jednej izbie. Bedzie w osobnym pokoju. Dalej, Fergus, przeciez sam to wymysliles. Juz na sama mysl czu¬je, jak pekaja mi spodnie w kroku.

Fergus zachwial sie, drapiac sie w wielkie boko¬brody.

– Sam nie wiem, Darby. To nie bylby pierwszy raz, ze wpuszczasz mnie w maliny tymi twoimi wa¬riackimi pomyslami.

– Nie badz glupi. Gdzie twoja odwaga? A zresz¬ta, kiedy ostatnio miales babe?

Fergus poczul, jak jego ledzwie ogarnia fala go¬raca. Na Boga, toz to prawda. Od czasu gdy zoba¬czyl te apetyczna blondyneczke, swedzialy go ja¬dra. Niedlugo zrobia sie sine jak plesniowy ser, je¬sli nie zrobi czegos, by przyniesc im ulge. Beknal donosnie i odwrocil sie do kompana.

– No dobra, stary capie. Mow, cos wymyslil. Ale ostrzegam cie, gadaj z sensem.

– Czy kiedykolwiek cie zawiodlem, stary druhu? Fergus, sepleniac, rzucil przeklenstwo, probujac nie przywolywac w pamieci wszystkich sytuacji, gdy jego lysiejacy przyjaciel wpedzil go w potezne tara¬paty.

* * *

Aleksa spala mocno. Zbyt mocno. Tak gleboko, ze nie slyszala przytlumionych odglosow krokow na dywanie, uderzenia stolika o sciane, ani cichego przeklenstwa mezczyzny, ktory potknal sie przy wejsciu do pokoju. Nie uslyszala jego chropo¬watego szeptu, nie poczula ciezaru, gdy nacisnal jej kolano, gramolac sie na lozko, nie poczula na¬wet jego smrodliwego oddechu na policzku, gdy odsunal posciel, ktora byla otulona.

– A niech to diabli – rzucil mezczyzna. – To ta ruda!

– Jezu! A gdzie hrabia? Tak na nia patrzyl, ze wygladalo, jakby chcial ja ujezdzac przez cala noc!

Rzucil nastepne przeklenstwo.

– Gdziekolwiek jest, to na pewno nie ma go tutaj.

– Blondynka musi spac gdzie indziej. Szybciej, Darby. Wynosmy sie stad.

Ale bylo juz za pozno. Aleksa otworzyla oczy i natychmiast zobaczyla czlowieka, ktory siedzial na niej okrakiem na poscieli. Tonie byl lord Fa¬lon, jak mogla oczekiwac, lecz pijany handlarz, ktorego widziala na dole.

Krzyknela, lecz po ulamku sekundy poczula dlon napastnika, ktory zakryl jej usta.

– Do diabla! – wymamrotal pijanym glosem.

– Darby, uciekajmy stad!

Mezczyzna nie bardzo wiedzial, co ma zrobic.

Aleksa wykorzystala ten moment i ugryzla go moc¬no w reke. Zawyl z bolu i puscil ja. Wrzasnela po¬nownie i w tej wlasnie chwili do pokoju wpadl hra¬bia.

– Aleksa, co tu sie… – Zobaczyl jej przerazona mine i jednoczesnie ujrzal obu mezczyzn. Jego oczy zaplonely jak u szalenca. Wzdrygajac sie, Aleksa pomyslala, ze tak wlasnie wygladalyby oczy rozwscieczonego diabla. Nie spuszczala wzroku z jego pelnej napiecia twarzy. Zaklal siarczyscie, zlapal pierwszego z napastnikow za koszule, pod¬niosl go z podlogi i wymierzyl mu potezny cios, po ktorym tamten polecial 'Przez stol i lampe, przewracajac po drodze jeszcze fotel. Stracil przy¬tomnosc i upadl bezwladnie pa dywan.

Drugi z nieproszonych gosci wstal chwiejnie z lozka i probowal ratowac sie ucieczka.

– Nigdzie sie nie wybierasz! – Falon chwycil go za poly ubrania i pociagnal przez pokoj. – Przynaj¬mniej na razie! – ryknal, obrocil poteznego mez¬czyzne wokol osi i rabnal piescia w podbrodek, po¬sylajac go w naroznik pomieszczenia, gdzie potknal sie o cialo swojego kompana i wyladowal z rozpostartymi ramionami. Hrabia postawil go na nogi i uderzyl ponownie, lamiac mu nos, z kto¬rego polala sie krew prosto na koszule.

– Panie… ja i Fergus… nie chcielismy zrobic pa¬nu krzywdy… – wymamrotal nosowym, przytlu¬mionym glosem. – Przyszlismy do tej malej blon¬dynki. – Damien trzasnal go jeszcze raz, a mezczy¬zna przewrocil sie, jeczac z bolu. – I jej tez nie chcielismy zrobic nic zlego. Tylko pofiglowac i ty¬le. I chcielismy dobrze zaplacic. – Podniosl sie na nogi i uniosl rece w blagalnym gescie. – Prosze, niech pan odstapi.

Aleksa zsunela sie na brzeg lozka, zeskoczyla na podloge i ruszyla biegiem przez zimny pokoj w samej tylko nocnej koszuli. Zlapala meza za re¬ke w momencie, gdy zamachnal sie do kolejnego ciosu. Odwrocil sie do niej oslepiony wsciekloscia, w ostatnim ulamku sekundy powstrzymujac sie od uderzenia.

– Alekso, na litosc boska, co ty wyprawiasz?

– Powstrzymuje cie przed zabiciem tego czlowieka.

Wciaz mocno zaciskal uniesiona piesc, ktora drzala, gdy probowal nad soba zapanowac.

– Znalazlem go w twoim lozku – powiedzial ta¬kim tonem, jakby dokonal wiekopomnego odkrycia.

– Oni sa pijani, Damien. Pewnie nie zdawali so¬bie sprawy z tego, co robia. – Nie puszczala jego re¬ki, czula napiete miesnie, dostrzegajac w nim jesz¬cze wieksza bezwzglednosc, niz sie spodziewala.

Lord Falon przelknal, caly czas walczac o odzy¬skanie samokontroli. W koncu wypuscil z pluc po¬wietrze w dlugim, szarpanym wydechu, cofnal sie i przeczesal dlonia falujace, czarne wlosy.

– Zabieraj swojego kompana i wynoscie sie stad – powiedzial do handlarza.

– Tak, panie. Co tylko pan kaze. – Wielki mezczyzna zachwial sie, lecz w koncu zdolal utrzymac rownowage. Postawil na nogi swojego przyjaciela, po czym obaj poczlapali do drzwi. Gdy tylko znik¬neli na zewnatrz, hrabia zblizyl sie do Aleksy, wbi¬jajac w nia wzrok.

– Nic ci sie nie stalo?

– Nic.

– Jak oni sie tu dostali?

Oblizala wargi. Damien mial na sobie jedynie szlafrok z jedwabnego bordowego brokatu, ktory ocieral sie o nia przy kazdym jego ruchu. Pasek byl zawiazany, lecz front rozchylil sie od pasa w gore. W swietle padajacym z okna widziala jego szeroka, sniada piers pokryta kreconymi wloskami. Na brzu¬chu wyraznie odznaczaly sie napiete miesnie. Po¬czula suchosc w ustach.

– Musieli wspiac sie przez okno. – Zdala sobie sprawe, ze cala drzy, choc nie byla pewna dlacze¬go. Moze z powodu tego, co sie wydarzylo, a moze byl to skutek widoku polnagiego Damiena.

Chyba to zauwazyl, bo wyciagnal ku niej rece i – chociaz cofnela sie o krok – wzial ja w ramiona.

– Juz po wszystkim – powiedzial, tulac ja do sie¬bie. – Nikt cie juz nie skrzywdzi. Nigdy, kiedy ja bede w poblizu.

Probowala sie usmiechnac, lecz w jej piersi ser¬ce lomotalo jak oszalale.

– Nic mi nie jest… naprawde.

Odsunal kosmyki wlosow z jej twarzy. Reszta zwisala z tylu w grubym warkoczu.

– Do licha, wyglada na to, ze nie jest ci dane za¬znac snu, ktorego tak potrzebujesz.

Nie byla pewna, ale odniosla wrazenie, ze slyszy w jego glosie wyrazna troske

Do jutra poczuje sie juz dobrze. – Lecz on podniosl ja i zaniosl do lozka. Polozyl ja delikatnie i starannie przykryl koldra

– Damien?

Znieruchomial. W oczach mial lagodnosc, jakiej nigdy wczesniej u niego nie widziala.

Czy wiesz, ile razy wypowiedzialas moje imie? Niewiele.

Tym razem usmiechnela sie bez wysilku.

To bardzo ladne imie. – Powtarzala je sobie w myslach wielokrotnie. Lecz to bylo, zanim nasta¬pily owe brzemienne w skutki wydarzenia.

Matce nigdy nie podobalo sie moje imie Dlatego nazywala mnie Lee.

Nie mieliscie ze soba dobrego kontaktu, prawda?

– Tak.

Moze kiedys opowiesz mi, dlaczego tak bylo.

Linie wokol jego warg zlagodnialy. Mial pelne usta, ktore teraz znajdowaly sie zdecydowanie zbyt blisko jej wlasnych, przez co poczula motylki w zo¬ladku. Boze, alez on jest przystojny.

Moze opowiem. – Podciagnal koldre az pod sam jej podbrodek. – A teraz odpocznij. Wczesnie rano wyruszamy w dalsza podroz. – Ruszyl do drzwi.

– Damien?

– Tak?

~ Dziekuje

Zalowala, ze wypowiedziala te slowa, gdyz chyba przypompial sobie mezczyzn, ktorych zastal w jej pokoju. Sciagnal brwi w grymasie niezadowolenia.

Lepiej, zebym nastepnym mezczyzna w twoim lozku byl ja sam – powiedzial ponuro. Otworzyl drzwi, wyszedl i energicznie zamknal je za soba

Slyszala jego oddalajace sie kroki, najpierw w korytarrzu, a potem na schodach. Byla pewna, ze han¬dlarz i jego kolezka juz sie nie zjawia, tak samo jak byla pewna, ze Damien uczynilby wszystko, co w je¬go mocy, aby ja obronic. To bylo dziwne odczucie, aczkolwiek bardzo mile. Myslac o tym, bezwiednie zamknela oczy i powoli pograzyla sie we snie.

Zanim zasnela, ujrzala jeszcze w wyobrazni mie¬szanine roznych obrazow: Damiena bezlitosnie rozprawiajacego sie z dwoma pijanymi natretami, widok jego umiesnionej piersi, uslyszala jego chlodny glos, ktorym przypomnial jej, ze to on jest mezczyzna, ktorego miejsce jest w jej lozu.

Jednak gdy te'obrazy powoli sie rozwialy, w jej snie pozostal tylko jeden – widok troski, jaka doj¬rzala w jego niebieskich oczach.

* * *

Jadalnie gospody oswietlaly juz pierwsze promienie porannego slonca, ktore wdzieraly sie przez otwarte okno, a Damien przemierzal ja tam i z powrotem. Pozwolil Aleksie wyspac sie do poz¬na i zamowil do jej pokoju lekkie sniadanie. W zwiazku z opoznieniami, ktore nastapily w trak¬cie podrozy, dotra na wybrzez\ez calodniowym po¬slizgiem.

Nie powinno miec to znaczenia, a jednak cieszyl sie z powrotu do domu. Zamek byl jedynym miej¬scem na ziemi, gdzie czul sie u siebie. Nigdy nie byl mile widziany w Waitley, rezydencji nieopodal Hampstead Heath, gdzie od slubu z lordem Town¬sendem mieszkala jego matka. Tam zawsze musial sie pilnowac, scierac sie z hrabia', walczyc o naj¬mniejsze przejawy matczynej czulosci.