Tajemnica Bezg?owego Konia, стр. 23

Rozdzial 14. Alvarom czas ucieka

W nocy znow rozpadalo sie na dobre i lalo przez caly nastepny dzien. Detektywi nie mieli czasu na rozmowy o mieczu Cortesa ani na podjecie proby zidentyfikowania kluczykow samochodowych ze spalonej stajni. Po lekcjach przez cale popoludnie mieli dodatkowe zajecia szkolne.

– Tak czy siak nie mamy zadnych nowych wskazowek – powiedzial Pete smutno.

Diego odwiedzil po poludniu Pica i pokazal mu klucze. Opisal bratu trzech kowbojow. Ale Pico nie rozpoznal kluczy i nie mial pojecia, ani kim sa trzej obcy, ani dlaczego interesowala ich spalona stajnia.

– Chyba ze pan Norris ich najal, zeby nas zmusili do opuszczenia rancza – powiedzial starszy Alvaro z gorycza.

Tego dnia po obiedzie Trzej Detektywi poszli raz jeszcze do biblioteki i do Towarzystwa Historycznego. Ponownie przejrzeli stare gazety, dzienniki, pamietniki, wspomnienia i raporty armii Stanow Zjednoczonych. Ponownie odczytali tez sfalszowany raport o smierci don Sebastiana, doniesienie o dezercji sierzanta Brewstera i jego dwoch kompanow, zastanawiajacy list don Sebastiana, z Zamkiem Kondora w naglowku, i ustep z dziennika amerykanskiego porucznika, najwidoczniej niescisly. Nie zdolali jednak znalezc nic nowego, nic, co by wygladalo na wazne.

Deszcz padal przez cala noc i caly kolejny dzien. W regionie ogloszono zagrozenie powodzia. Po szkole zarowno Bob, jak i Pete mieli jakies zajecia w domu. Diego poszedl znowu zobaczyc sie z bratem, a Jupiter powlokl sie znuzony do Towarzystwa Historycznego kontynuowac ciezka prace detektywa.

Poznym popoludniem Bob i Pete spotkali sie w Kwaterze Glownej. Zdjeli swe mokre plaszcze i w oczekiwaniu na Diega i Jupitera, skulili sie przy malym elektrycznym grzejniku.

– Myslisz, Bob, ze kiedykolwiek odnajdziemy ten miecz? – zapytal Pete.

– Nie wiem. Gdyby to sie wszystko nie wydarzylo tak dawno… Jest pelno raportow o strzelaninie wsrod wzgorz miedzy lokalnymi Meksykanami i armia Stanow Zjednoczonych i poscigach, ale trudno powiedziec, czy byli w to wmieszani don Sebastian albo ci trzej dezerterzy.

Z Tunelu Drugiego wyszedl Diego i wspial sie przez otwor w podlodze. Byl jeszcze bardziej smutny niz przez ostatnie dwa dni. Pete i Bob patrzyli na niego zaniepokojeni.

– Czy cos sie stalo Picowi?! – zawolal Bob.

– Czyzby wpadl w jeszcze wieksze klopoty? – zawtorowal Pete.

– Nic mu sie nie stalo, ale sytuacja jest coraz gorsza. Dla nas wszystkich.

Nieszczesny chlopiec zdjal kurtke i usiadl obok detektywow przy rozpalonym grzejniku. Krecil bezsilnie glowa.

– Senor Paz sprzedal nasz dlug hipoteczny panu Norrisowi.

– Nie mow! – jeknal Pete.

– Przeciez obiecal czekac tak dlugo, az… – zaczal Bob.

– To nie jego wina. Potrzebuje pieniedzy, a teraz Pico jest w wiezieniu, wiec niepredko bedziemy mogli zwrocic dlug. Poza tym Pico musi miec pieniadze na kaucje i na swoja obrone. Pico sam powiedzial don Emilianowi, zeby teraz sprzedal hipoteke.

– Tak mi przykro, Diego – powiedzial cicho Bob.

– Rzeczywiscie, to wyglada beznadziejnie – odezwal sie Pete. – Nie mozemy odnalezc miecza bez dalszych poszukiwan, a teraz zostalo na nie niewiele czasu. Myslisz, ze jak dlugo…

Za plyta, od strony Czerwonej Furtki Korsarza, rozleglo sie nagle dudnienie i szuranie. Jupiter wpadl do srodka, mokry i zdyszany.

– Chudy biegl za mna! – wysapal. – Ale zmylilem go i nie widzial, jak sie przekradalem przez Czerwona Furtke Korsarza.

– Dlaczego cie gonil? – zdziwil sie Diego.

– Nie zatrzymalem sie, zeby go o to zapytac – odpowiedzial Jupiter bezmyslnie. – Moze chcial tylko pogadac, ale ja wolalem dostac sie tutaj bez tracenia czasu na gadanie z Chudym! Chlopaki, znalazlem…

Przerwal mu glosny lomot, jakby cos ciezkiego spadalo na zlom wokol przyczepy. Potem huknelo w innym miejscu skladu, gdzies w poblizu. Z zewnatrz, wsrod deszczu, dobiegl ich glos Chudego:

– Wiem, ze jestes tu gdzies, Tlusciochu! Zaloze sie, ze wszyscy tu jestescie! Nie myslcie, ze jestescie tacy madrzy!

Znowu trzask! Chudy stal na zalanym deszczem placu i rzucal ciezkimi przedmiotami w sterty zlomu. Wiedzial, ze detektywi sa gdzies ukryci, ale nie byl pewien gdzie.

– Wcale nie jestescie tacy madrzy, jak wam sie wydaje, slyszycie?! – wrzeszczal. – Dobralismy sie teraz do waszych meksykanskich kumpli, madrale! W sobote zabieramy ich ranczo, slyszycie?!

Czterej chlopcy w przyczepie patrzyli na siebie. Tylko Jupiter byl zdziwiony. Nie powiedzieli mu jeszcze, ze don Emiliano sprzedal hipoteke.

– W sobote koniec! – wydzieral sie Chudy. – Nie ma sposobu, zebyscie teraz pomogli tym przybledom! Wszystko jedno, co tam teraz knujecie! Przegraliscie tym razem, wielkie asy! – rozesmial sie wrednie. – Milych snow, tepaki! Milych snow!

Przez jakis czas jeszcze slyszeli oddalajacy sie z wolna smiech Chudego. Wreszcie jedynie deszcz bebnil o dach przyczepy.

Jupiter sapal ze zlosci.

– Ach, ten Chudy ze swoja nadeta pyszalkowatoscia! Chce, zebysmy mysleli…

– Nie. Tym razem ma racje, Jupiterze – i Diego opowiedzial Pierwszemu Detektywowi o sprzedazy hipoteki panu Norrisowi.

– W sobote wypada nasza splata – mowil smutno. – Don Emiliano zgodzilby sie na splacenie czesci pozyczki, ale jesli panu Norrisowi nie oddamy wszystkiego, moze przejac ranczo.

– Ano wydaje sie, ze pan Norris wygral – powiedzial Jupiter.

– Jupe! – wykrzyknal Bob.

– Nie zamierzasz chyba po prostu zrezygnowac! – wybuchnal Pete.

– Nie… nie winie cie – wyjakal Diego.

Jupiterowi blyszczaly oczy.

– Powiedzialem, ze wydaje sie, ze pan Norris wygral! To moze znaczyc, ze nikt juz nie bedzie sie staral nam przeszkodzic. Musimy maksymalnie wykorzystac czas, ktory nam zostal, a nie zostalo go duzo.

– Nie mamy czasu i nie mamy zadnych informacji – mruknal Pete.

– Przeciwnie – oswiadczyl Jupiter. – Mamy duzo informacji, a raczej poszlak. Po prostu nie interpretowalismy ich dotad wlasciwie. Znalazlem wlasnie nowy dowod na to, ze nasze spekulacje sa sluszne – i wyjal z kieszeni papier. – Bob mial racje sugerujac, ze don Sebastian mogl myslec rownie dobrze o ukryciu siebie, jak swego miecza. Planowal to i to zrobil. – Wreczyl papier Diegowi.

– Jest po hiszpansku, Diego, i nie jestem pewien, czy zrozumialem dokladnie. Przetlumacz nam to na angielski.

Diego skinal glowa.

– Przypuszczam, ze to z pamietnika. Datowane: 15 wrzesnia 1846 roku. Tej nocy do naszej malej grupy patriotow nadeszla wiesc, ze orzel znalazl gniazdo. Musimy zaplanowac, jak zaopiekowac sie naszym najszlachetniejszym ptakiem. Drapiezniki sa wszedzie, to nie bedzie proste, ale moze teraz jest cos do zrobienia! – Diego podniosl wzrok. – Myslisz Jupe, ze orzel to don Sebastian? Czy ten zapis swiadczy, ze miejscowi patrioci umkneli i chcieli mu dopomoc w ukrywaniu sie?

– Jestem tego pewien – odparl Jupiter. – Pamietnik nalezal do owczesnego burmistrza tego miasta. Byl Hiszpanem, przyjacielem Alvarow. A czytajac pamietnik dowiedzialem sie, ze w mlodosci nazywano don Sebastiana “Orlem”.

– Ale co nam z tego przyjdzie? – zapytal Bob, ogladajac hiszpanski tekst. – Byc moze mialem racje i don Sebastian ukryl sie tak, jak Cluny Mac Pherson, ale ten zapis nie mowi, gdzie sie ukryl. Co jest dalej w pamietniku burmistrza, Jupe? Moze z tego cos dla nas wyniknie?

– Ten zapis byl na ostatniej stronie pamietnika. I nic wiecej burmistrz nie napisal. Zostal zabity w walce z najezdzca pare tygodni pozniej.

– No, a jesli don Sebastian ukryl sie na wzgorzach, to co sie z nim stalo? – powiedzial Pete. – Moze jego przyjaciele pomogli mu stad uciec, zabral ze soba miecz i nigdy juz tu nie wrocil!?

– To mozliwe – przyznal Jupiter. – Moglo tak byc, ale nie sadze, zeby to sie zdarzylo. Gdyby tak bylo, znalezlibysmy o tym jakies wzmianki w pamietnikach i wspomnieniach, ktore czytalismy. Nie, chlopaki, nie mysle, zeby don Sebastian uciekl na dobre. Mysle, ze cos mu sie stalo tu, w gorach, ale nie wiem co i nie sadze, by ktokolwiek wiedzial w tamtych czasach. Mysle, ze to, co sie stalo z don Sebastianem, jest kluczem do calej tajemnicy.

– Jesli nie wiedziano tego w tamtych czasach, to jak my sie mamy dzis tego dowiedziec? – zapytal Pete.

– My sie dowiemy, poniewaz wiemy, gdzie mial zamiar sie ukryc! – powiedzial Jupiter. – Powiedzial to nam, umieszczajac Zamek Kondora w naglowku swego listu. Jestem przekonany, ze odpowiedz znajduje sie gdzies w poblizu wielkiej skaly. Jest tam cos, co przeoczylismy, i jutro po szkole pojedziemy i znajdziemy to!