Tajemnica Pana Pottera, стр. 6

Rozdzial 3. Rodzina garncarza

Powinien istniec przymus posiadania telefonow, pomyslal Jupiter. Nawet garncarz-ekscentryk musialby miec aparat. Z drugiej strony niewielki bylby teraz z niego pozytek. Intruz, ktory przetrzasnal biuro, mknal juz prawdopodobnie szosa oddalony o wiele kilometrow.

Jupiter szarpnal klamke. Drzwi ani drgnely. Uklakl i przylozyl oko do staroswieckiej dziurki od klucza. Drzwi byly zamkniete od zewnatrz, klucz tkwil w zamku. Jupe podszedl do biurka, znalazl noz do otwierania listow, po czym zabral sie do pracy nad zamkiem.

Mogl oczywiscie wyjsc przez okno, ale wolal tego nie robic. Jupiter Jones mial wysokie poczucie wlasnej godnosci. Poza tym wiedzial, ze jesli ktos z szosy zobaczy, jak gramoli sie przez okno, uzna go za wysoce podejrzanego.

Ciagle jeszcze grzebal w dziurce od klucza, gdy uslyszal kroki na ganku. Zamarl.

– Dziadku! – ktos zawolal.

W kuchni zadzwieczal zgrzytliwy dzwonek.

– Dziadku! To my!

Wolaniu towarzyszylo lomotanie do drzwi frontowych. Jupiter zaniechal wysilkow przy zamku i podszedl do okna. Otworzyl je i wychylil sie. Na ganku stal jasnowlosy chlopiec i walil piescia w drzwi. Towarzyszyla mu mloda kobieta. Jej krotkie, jasne wlosy byly zmierzwione wiatrem. W reku trzymala sloneczne okulary, a przez ramie miala przewieszona, wypakowana do pelna, skorzana torbe.

– Dzien dobry – powiedzial Jupiter.

Kobieta i chlopiec nie odpowiedzieli, tylko utkwili w nim wzrok. Jupiter, choc nie zamierzal wychodzic przez okno, bardzo rozsadnie zrobil to teraz. Nie mial nic do stracenia.

– Zamknieto mnie w srodku – wyjasnil krotko.

Wszedl z powrotem do domu przez frontowe drzwi, przekrecil klucz w zamku biura i otworzyl drzwi na osciez.

Po chwili wahania kobieta i chlopiec weszli rowniez do domu.

– Ktos wlamal sie do biura, a potem mnie tam zamknal – powiedzial Jupiter. Spojrzal na chlopca. Byl mniej wiecej w jego wieku. – Zapewne jestescie goscmi garncarza…

– Jestem… – zaczal chlopiec. – Hm… powiedz najpierw, kim ty jestes. I gdzie jest moj dziadek?

– Dziadek? – powtorzyl Jupiter. Rozejrzal sie za krzeslem, a poniewaz zadnego nie bylo, usiadl na schodach.

– Pan Aleksander Potter! – warknal chlopiec. – To jest jego dom, prawda? Pytalem na stacji benzynowej w Rocky Beach i powiedzieli…

Jupiter polozyl lokcie na kolanach i podparl brode rekami. Bolala go glowa.

– Dziadek? – powtorzyl znowu. – Czy to znaczy, ze garncarz ma wnuka?

Nic nie moglo go bardziej zaskoczyc, nawet gdyby sie dowiedzial, ze garncarz trzyma w piwnicy tresowanego dinozaura.

Kobieta nalozyla sloneczne okulary, ale zorientowala sie, ze w holu jest ciemno, i zdjela je ponownie. Jupiter pomyslal, ze ma mila twarz.

– Nie wiem, gdzie jest garncarz – powiedzial. – Widzialem go dzis rano, ale tutaj go nie ma.

– Czy to dlatego wychodziles przez okno? – zapytala kobieta i zwrocila sie do chlopca – Tom, zatelefonuj po policje!

Tom rozgladal sie bezradnie.

– Przy szosie jest budka telefoniczna. Zaraz za podworzem – poinformowal Jupiter uprzejmie.

– Czy moj ojciec nie ma telefonu w domu? – zapytala kobieta.

– Jesli pani ojcem jest garncarz, to nie ma.

– Tom! – kobieta zaczela grzebac w portmonetce.

– Idz sama zatelefonowac, mamo – powiedzial chlopiec. – Ja popilnuje tego typa.

– Nie zamierzam uciec – zapewnil go Jupiter.

Kobieta wyszla wolno na sciezke, do szosy, potem zaczela biec.

– Wiec garncarz jest twoim dziadkiem? – zapytal Jupe.

Chlopiec popatrzyl na niego spode lba.

– Co w tym takiego dziwnego? Kazdy ma dziadka.

– Slusznie – przyznal Jupiter. – Nie kazdy jednak ma wnuka. Garncarz jest, no, dosc niezwykly.

– Wiem. Jest artysta. – Tom ogladal ceramike ustawiona na polkach. – Przysyla nam stale swoje wyroby.

Jupiter przezuwal te informacje w milczeniu. Zastanawial sie, od jak dawna garncarz mieszka w Rocky Beach. Wedlug cioci Matyldy, co najmniej od dwudziestu lat. Z pewnoscia byl tu juz dobrze zasiedzialy, jeszcze nim ciocia Matylda z wujkiem Tytusem otworzyli sklad zlomu. Mloda kobieta mogla byc jego corka, ale gdzie sie podziewala przez ten caly czas? I dlaczego garncarz nigdy o niej nie mowil?

Tymczasem kobieta wrocila, schowala portmonetke do torby i oznajmila:

– Samochod patrolowy zaraz tu bedzie.

– To dobrze – powiedzial Jupiter.

– Bedziesz sie musial wytlumaczyc! – krzyknela.

– Chetnie to zrobie, pani… pani…

– Dobson.

Jupiter wstal.

– Jestem Jupiter Jones.

– Jak sie masz – powiedziala odruchowo.

– Nie najlepiej w tej chwili – wyznal Jupe. – Widzi pani, przyszedlem tutaj, bo szukalem garncarza, a ktos mnie napadl i zamknal w biurze.

Sadzac z wyrazu jej twarzy, pani Dobson nie uznala tej historii za prawdopodobna. Z oddali dobieglo wycie syreny policyjnej.

– W Rocky Beach rzadko zdarzaja sie sprawy wymagajace szybkiej interwencji – powiedzial Jupiter spokojnie. – Ludzie komendanta Reynoldsa sa pewnie szczesliwi, ze maja okazje uzyc syreny.

– Ty jestes niezly numer! – wykrzyknal Tom Dobson.

Samochod zatrzymal sie przed domem, a syrena zalamala sie i umilkla, Jupiter widzial przez otwarte drzwi czarno-bialy samochod patrolowy i dwoch policjantow, ktorzy wysiedli i spiesznie ruszyli ku nim chodnikiem.

Jupe usiadl z powrotem na schodach, a pani Eloise Dobson przedstawila sie policjantom i doslownie ich zalala lawina slow. Przejechala taki kawal drogi z Belleview w stanie Illinois, zeby odwiedzic swego ojca, pana Aleksandra Pottera. Pana Pottera nie zastala, zastala natomiast tego… tego mlodocianego przestepce wychodzacego z domu przez okno. Tu oskarzajace wskazala Jupe'a i zasugerowala policjantom, zeby go przeszukali.

Komisarz Haines mieszkal w Rocky Beach przez cale swoje zycie, a sierzant McDermott wlasnie obchodzil pietnastolecie sluzby w policji. Obaj znali Jupitera Jonesa i obaj byli dobrze zaznajomieni z garncarzem. Sierzant McDermott zrobil kilka notatek i zwrocil sie do Eloise Dobson:

– Czy moze pani udowodnic, ze jest corka pana Pottera?

Pani Dobson najpierw poczerwieniala, potem zbladla.

– Co takiego?

– Pytalem, czy moze pani…

– Slyszalam pana za pierwszym razem.

– Czy zechce wiec pani wyjasnic…

– Co mam wyjasnic? Powiedzialam, ze przyjechalismy tutaj i zastalismy tego… tego nicponia…

Sierzant McDermott westchnal.

– Przyznaje, ze Jupiter Jones potrafi byc klopotliwy, ale nie jest zlodziejem. – Przeniosl zrezygnowane spojrzenie na Jupe'a. – Co zaszlo, Jones? Co tutaj robisz?

– Czy mam zaczac od poczatku? – zapytal Jupiter.

– Nigdzie sie nie spiesze.

Jupiter zaczal wiec od tego, jak garncarz przybyl do skladu zlomu kupic meble dla oczekiwanych gosci. Sierzant McDermott kiwal glowa, a komisarz Haines poszedl do kuchni po krzeslo dla pani Dobson.

Jupiter powiedzial dalej, ze garncarz w pewnym momencie po prostu znikl, zostawiajac w skladzie zlomu swoja ciezarowke.

– Przyjechalem tu zobaczyc, czy moze wrocil do siebie. Drzwi frontowe byly otwarte, wiec wszedlem do domu. Garncarza nie zastalem, ale ktos ukrywal sie w jego biurze. Musial schowac sie za drzwiami, kiedy wchodzilem. Zobaczylem, ze wlamano sie do biurka, i wtedy zostalem napadniety i powalony na podloge. Potem napastnik uciekl, a mnie zamknal na klucz. Dlatego, kiedy przybyla pani Dobson z synem, musialem wyjsc przez okno.

– Ha! – powiedzial sierzant McDermott po chwili milczenia.

– Ktos przetrzasnal biuro garncarza – upieral sie Jupe. – Moze pan zobaczyc, ze jego papiery sa porozrzucane.

McDermott wszedl do biura, zobaczyl balagan na biurku i wyciagnieta szuflade.

– Pan Potter jest niezwykle systematyczny – zauwazyl Jupiter. – Nigdy by nie zostawil biura w takim stanie.

McDermott wrocil do holu.

– Przyslemy tu specjaliste dla pobrania odciskow palcow. Tymczasem pani Dobson…

W tym momencie Eloise Dobson wybuchnela placzem.

– Mamo! – chlopiec podbiegl do niej i objal ja. – Mamo, nie placz.

– On jest moim ojcem! – szlochala. – Zeby nie wiem co, to moj ojciec i przejechalismy dwa tysiace kilometrow, zeby sie z nim zobaczyc. Nie zatrzymalismy sie nawet po drodze, aby zwiedzic Grand Canyon, bo chcialam… bo nie pamietam nawet…

– Mamo! – prosil Tom.

Pani Dobson zaczela grzebac w torbie, probujac znalezc chusteczke do nosa.

– Nie spodziewalam sie, ze bede musiala udowadniac, ze pan Potter jest moim ojcem! Nie wiedzialam, ze w Rocky Beach trzeba miec ze soba metryke urodzenia!

– Alez pani Dobson! – McDermott zamknal notes i schowal go do kieszeni. – W tych okolicznosciach byloby najlepiej, zeby nie pozostawala pani tutaj z synem.

– Aleksander Potter jest moim ojcem!

– Mozliwe, ale mozna sadzic, ze zdecydowal sie opuscic swoj dom. W kazdym razie chwilowo. Wydaje sie tez, ze ktos sie tu wlamal. Jestem pewien, ze garn… pan Potter wroci predzej czy pozniej i wszystko wyjasni. Ale na razie bedzie bezpieczniej dla pani i syna, jesli zatrzymacie sie w miescie. Nieopodal jest gospoda “Morska Bryza”, bardzo ladna i…

– Ciocia Matylda goscilaby pania z przyjemnoscia – wtracil Jupiter.

Pani Dobson zignorowala go. Wysiakala nos i otarla oczy. Rece jej drzaly.

– Gdzie jest ta gospoda “Morska Bryza”? – zapytala.

– Przy szosie, okolo dwa i pol kilometra w strone miasta, zobaczy pani szyld.

Wstala i nalozyla okulary sloneczne.

– Byc moze komendant Reynolds zechce z pania rozmawiac – dodal sierzant. – Powiem mu, ze znajdzie pania w gospodzie.

Pani Dobson znowu zaczela plakac. Tom wyprowadzil ja czym predzej z domu. Poszli do zaparkowanego przy drodze niebieskiego kabrioleta z rejestracja z Illinois.

– Corka garncarza! – wykrzyknal McDermott. – Teraz juz nic nie moze mnie zdziwic.

– Jesli ona jest corka garncarza – zauwazyl Haines.

– Dlaczego by miala klamac? Garncarz jest zupelnie kopniety i nie ma nic, co mozna by ukrasc.