Tajemnica Pana Pottera, стр. 5

Rozdzial 2. Intruz

Kiedy wujek Tytus z Hansem wrocili z Los Angeles, rozklekotana ciezarowka garncarza wciaz stala na podjezdzie do skladu. Wujek Tytus usilowal przecisnac sie obok niej wyladowana zardzewialymi meblami ogrodowymi ciezarowka skladowa, wreszcie zdenerwowal sie i wyskoczyl z szoferki.

– Co ten grat robi posrodku podjazdu?

– Garncarz go zostawil i znikl – odpowiedzial Jupiter.

– I co?

– Znikl – powtorzyl Jupiter.

Wujek Tytus usiadl na stopniu ciezarowki.

– Jupiterze, ludzie nie znikaja tak po prostu.

– Garncarz znikl.

Wujek Tytus przygladzil wasy.

– Garncarz? Znikl? Gdzie znikl?

– Nietrudno odnalezc slady bosonogiego czlowieka – powiedzial Jupe. – Wyszedl przez brame i skierowal sie w dol ulicy. Ciocia Matylda podlewala kwiaty, wiec jego stopy byly mokre. Na rogu ulicy skrecil w strone Coldwell Hill. Na sciezce prowadzacej przez wzgorze jest kilka wyraznych odciskow stop. Niestety, po jakichs piecdziesieciu metrach zszedl ze sciezki i skierowal sie na polnoc. Dalej nie moglem juz znalezc sladow. Teren jest skalisty.

Wujek Tytus dzwignal sie ze stopnia.

– Dobra! – szarpnal wasa, spogladajac na ciezarowke garncarza. – Usunmy ten wrak. Nie sposob prowadzic interesu, kiedy takie cos blokuje brame. Miejmy nadzieje, ze garncarz niedlugo wroci po ten swoj pojazd.

Wsiadl do ciezarowki i na prozno usilowal ja uruchomic. Stary silnik odmowil posluszenstwa.

– Niech mi nikt nie wmawia, ze maszyna nie mysli. Jestem pewien, ze garncarz jest jedynym czlowiekiem na swiecie, ktory potrafi tego trupa pobudzic do zycia.

Wysiadl i machnal na Jupitera, zeby zajal miejsce za kierownica. Nastepnie wraz z Hansem przepchneli ciezarowke na pusty placyk kolo biura.

Z domu naprzeciw przyszla spiesznie ciocia Matylda.

– Wloze jego zakupy do lodowki – zdecydowala. – Wszystko sie zepsuje, jak polezy na sloncu. Nie moge zrozumiec, co tego czlowieka opetalo. Jupiterze, czy mowil ci, kiedy przyjezdzaja jego goscie?

– Nie, ciociu.

Ciocia Matylda wyjela z ciezarowki garncarza torbe z artykulami spozywczymi.

– Jupiterze, mysle, ze powinienes wsiasc na rower i pojechac do niego. Moze wrocil do domu. Jesli przyjechali goscie, a jego nie ma, sprowadz ich tutaj. To okropne, wybrac sie z wizyta i nie zastac nikogo w domu.

Jupiter sam chcial wlasnie zaproponowac, ze podjedzie do garncarza. Usmiechnal sie i poszedl spiesznie po rower.

– Tylko nie marudz! – zawolala za nim ciocia Matylda. – Tutaj praca czeka!

Na to Jupiter rozesmial sie glosno. Pomyslal, ze jesli mlody gosc garncarza juz przyjechal, niewatpliwie jeszcze dzis wyladuje przy pracy w skladzie zlomu. Ciocia Matylda wiedziala, jak postepowac z chlopcami w jego wieku.

Jechal szosa, trzymajac sie prawego skraju, zeby uniknac kolizji z pedzacymi na polnoc samochodami. Zaraz za zakretem przy Evanston Point ukazal sie dom garncarza, bialy jak snieg na tle zielonych wzgorz Kalifornii. Jupiter przestal pedalowac i jechal sila rozpedu. Posiadlosc garncarza byla kiedys elegancka rezydencja. Teraz dumny wiktorianski dom stanowil smutny widok, stojac samotnie na rozleglym odcinku wybrzeza.

Jupiter zatrzymal sie przy furtce. Wisiala na niej mala kartka informujaca, ze sklep jest zamkniety, ale garncarz wroci niedlugo. Jupe zastanawial sie, czy to mozliwe, ze garncarz znalazl sie juz z powrotem w swoim duzym, bialym domu i tylko nie ma ochoty obslugiwac licznych, sobotnich klientow. Wygladal naprawde na chorego, kiedy prosil o wode.

– Panie garncarzu! – zawolal.

Nie bylo odpowiedzi. Wysokie, waskie okna domu zdawaly sie puste. Szopa, w ktorej garncarz trzymal materialy, byla zamknieta i cicha. Po drugiej stronie drogi stal na poboczu nad plaza zakurzony, brazowy ford. Nie bylo w nim nikogo. Wlasciciel niewatpliwie poszedl na plaze.

Prywatna droga, ktora biegla od szosy do Domu na Wzgorzu, znajdowala sie tuz za podworzem garncarza. Jupiter zauwazyl, ze brama, zazwyczaj zamknieta, stoi otworem. Domu na Wzgorzu nie bylo stad widac. Bielil sie jedynie mur podtrzymujacy jego taras. Ktos stal na nim, oparty o bariere. Z tej odleglosci Jupe nie mogl rozroznic, czy byl to kedzierzawy kierowca cadillaca, czy tez jego dziwny pasazer bez wieku.

Otworzyl furtke, szybko minal drewniane stoly z wystawionymi na nich ceramicznymi wyrobami i wszedl na ganek po dwoch stopniach miedzy wysokimi, siegajacymi mu niemal po czubek glowy, urnami. Zdobil je biegnacy wokol rzad dwuglowych orlow, takich samych jak na medalionie garncarza. Oczy orlow polyskiwaly bialo w purpurowych glowach, a otwarte dzioby zdawaly sie uragac sobie nawzajem.

Deski ganku zatrzeszczaly pod stopami Jupe'a.

– Panie garncarzu! – zawolal. – Czy jest pan tutaj?

Nikt nie odpowiadal. Drzwi frontowe byly lekko uchylone. Jupiter zmarszczyl czolo. Wiedzial, ze garncarz nie troszczyl sie o rzeczy wystawione przed domem. Byly duze i nie dawaly sie ruszyc. Wszystko inne trzymal jednak zawsze zabezpieczone pod kluczem. Skoro drzwi nie byly zamkniete, musial przebywac w domu.

Ale w holu bylo pusto, jesli mozna tak powiedziec o pomieszczeniu, gdzie od podlogi do sufitu biegly polki zastawione ceramika. Jupe ogladal talerze, filizanki, polmiski, cukierniczki, puchary do kremow, wazony, barwne miseczki na cukierki. Wszystko blyszczalo, idealnie odkurzone i starannie ustawione.

– Panie garncarzu! – Jupiter krzyczal teraz juz co sil w plucach.

W domu panowala zupelna cisza, tylko z kuchni dobiegal pomruk lodowki. Jupiter spojrzal na schody, zastanawiajac sie, czy powinien wejsc na gore. Garncarz mogl po powrocie polozyc sie do lozka i stracic przytomnosc.

Wtem uslyszal leciutki szmer. Cos sie gdzies poruszylo. Drzwi po lewej stronie byly zamkniete. Jupe wiedzial, ze za nimi jest biuro garncarza, odglos dobiegal stamtad. Jupe zapukal.

– Panie garncarzu?

Nikt nie odpowiadal. Jupe siegnal do klamki. Ustapila latwo i drzwi sie otworzyly. Poza staromodnym biurkiem z zasuwana klapa w rogu i polkami, zawalonymi wysoko segregatorami i fakturami, biuro bylo puste. Jupiter wszedl wolno do srodka. Garncarz prowadzil duza sprzedaz wysylkowa. Na biurku lezala sterta cennikow i formularzy zamowien. Na skraju polki stalo pudelko z kopertami.

Wtem Jupe zobaczyl cos, co zaparlo mu dech. Najwyrazniej ktos niedawno wlamywal sie do biurka garncarza. Na drewnie i zamku, ktory zabezpieczal zasuwana pokrywe, widnialy swieze zadrapania. Jedna szuflade wyciagnieto i oprozniono, na biurku walaly sie tekturowe teczki.

Jupe chcial wlasnie odwrocic sie ku drzwiom, gdy poczul czyjes rece na ramionach. Ktos podcial mu nogi stopa i zawlokl wyrywajacego sie w kat pokoju. Wyrznal glowa w krawedz polki. Lawina papierow posypala sie na niego.

Jupiter ledwie zdawal sobie sprawe z tego, ze drzwi biura sie zamykaja, a klucz przekreca sie w zamku od zewnatrz.

Na ganku zadudnily kroki.

Po chwili Jupe zdolal usiasc. Odczekal jeszcze, czujac mdlosci. Dopiero, gdy byl pewien, ze zachowa jako taka rownowage, wstal i dowlokl sie do okna. Przed domem nie bylo nikogo. Intruz zdazyl juz odejsc.