Tajemnica Pana Pottera, стр. 10

Rozdzial 5. Plonace slady stop

– Jupiterze, naloz biala koszule – polecila ciocia Matylda. – I niebieski blezer.

– Jest za cieplo na blezer – zaprotestowal Jupe.

– Mimo to wloz go. Chce, zebys wygladal porzadnie na wizycie u pani Dobson.

Jupiter westchnal i zapial starannie wykrochmalona, biala koszule, zostawiajac ostatni guzik pod szyja nie zapiety, zeby sie nie udusic. Wcisnal sie tez w niebieski blezer.

– Gotowy? – ciocia Matylda przygladzila spodnice z szorstkiego, gryzacego tweedu i zarzucila na ramiona bezowy sweter. – Jak wygladam?

– Zupelnie nie jak ciocia takiego flejtucha jak ja – zapewnil ja Jupiter.

– No, mam nadzieje.

Z tymi slowami ciocia Matylda zeszla na dol i opuscila dom, przechodzac przez salon. Wujek Tytus, ktory wykrecil sie od ceremonii powitalnej, odbywal tam swoja popoludniowa drzemke.

Swieza bryza rozwiala poranna mgle i ocean mienil sie w sloncu, gdy ciocia Matylda z Jupiterem doszli do szosy i skrecili jej skrajem na poludnie. W centrum Rocky Beach bylo niewielu przechodniow, ale ulicami ciagnely sznury samochodow. Mineli piekarnie i delikatesy i doszli do przejscia naprzeciw gospody “Morska Bryza”.

– Panna Hopper bardzo ladnie utrzymuje swoja gospode – zauwazyla ciocia Matylda.

Wkroczyla na przejscie dla pieszych, obrzucajac twardym spojrzeniem nadjezdzajacy samochod. Kierowca zmitygowal sie i nacisnal hamulce. Wtedy przemaszerowala na druga strone, a Jupiter podreptal spiesznie za nia.

Weszli do gospody, a ciocia Matylda potrzasnela malym dzwonkiem ustawionym na kontuarze recepcji. Drzwi w glebi otworzyly sie.

– Pani Jones! – wykrzyknela panna Hopper. Podeszla, przygladzajac niesforne pasmo siwych wlosow. Wokol niej roztaczala sie won pieczonego kurczaka. – Jupiterze, milo cie widziec.

– O ile mi wiadomo, pani Dobson z synem zatrzymala sie tutaj – powiedziala ciocia Matylda, przechodzac od razu do sedna sprawy.

– Ach tak, biedne stworzenie. Przybyla tu wczoraj w strasznym stanie. I komendant Reynolds przyszedl sie z nia zobaczyc. Tu, w gospodzie! Prosze sobie wyobrazic! – Panna Hopper darzyla uznaniem dzialalnosc szefa policji w Rocky Beach, ale nachodzenie przez policje jej gospody to bylo dla niej wyraznie za wiele.

Ciocia Matylda wydala pomruk, wyrazajacy zrozumienie dla stanowiska panny Hopper. Nastepnie zapytala, gdzie moze znalezc pania Dobson, i zostala skierowana na taras z tylu gospody.

– Siedzi tam z chlopcem, a ten mily pan Farrier stara sie ja pocieszyc.

– Pan Farrier? – powtorzyl Jupiter.

– Jeden z moich gosci – wyjasnila panna Hopper. – Czarujacy czlowiek. Chyba jest naprawde zainteresowany pania Dobson. To takie mile. W dzisiejszych czasach ludzie nie dbaja o innych. Oczywiscie pani Dobson jest mloda i bardzo ladna.

– To zawsze pomaga – stwierdzila ciocia Matylda.

Wyszla wraz z Jupiterem na werande biegnaca wokol budynku.

Pani Dobson i jej syn siedzieli przy okraglym stoliku, na ktorym ustawiono napoje w papierowych kubkach. Towarzyszyl im dziarski, wasaty rybak, spotkany przez Jupitera poprzedniego dnia. Wygladal jeszcze wspanialej, jesli to w ogole bylo mozliwe, jego marynarka i drelichowe spodnie byly olsniewajaco biale. Spod zsunietej na tyl glowy czapki zeglarskiej wystawal lok stalowosiwych wlosow. Opowiadal wlasnie pani Dobson o cudach Hollywoodu i ofiarowal sie sluzyc za przewodnika, gdyby zechciala sie tam wybrac. Sadzac po szklistym spojrzeniu pani Dobson, musial zabawiac ja w ten sposob od dluzszego czasu.

Jupiter pomyslal, ze pani Dobson wyglada na osobe zanudzona na smierc. Wyraznie ucieszyla sie na widok Jupitera z ciocia.

– Czesc! – krzyknal Tom Dobson i skoczyl po dwa dodatkowe krzesla.

– Pani Dobson, moja ciocia… – zaczal Jupiter, ale ciocia Matylda przejela szybko inicjatywe.

– Jestem Matylda Jones – przedstawila sie. – Ciotka Jupitera. Przyszlam pania zapewnic, ze Jupiter nigdy, w zadnych okolicznosciach nie wlamalby sie do rezydencji pana Pottera.

Tom ustawil przy stoliku dwa krzesla i ciocia Matylda usiadla. Eloise Dobson usmiechnela sie ze zmeczeniem.

– Jestem pewna, ze tego by nie zrobil. Przykro mi, ze tak na ciebie naskoczylam wczoraj. Jupiterze. Bylam zmeczona i zdenerwowana. Jechalam bez zatrzymywania sie z Arizony, a mego ojca nie widzialam od wczesnego dziecinstwa. – Obrocila papierowy kubek na stole. – Wlasciwie mozna powiedziec, ze go nigdy nie widzialam. Nie pamieta sie wiele z czasow, kiedy mialo sie trzy lata. Nie bylam pewna, czego moge oczekiwac, i kiedy zajechalam pod dom i zobaczylam ciebie, wychodzacego przez okno, pomyslalam… tak, pomyslalam, ze sie wlamales.

– To zrozumiale – powiedzial Jupiter, siadajac przy stoliku.

Tom pobiegl z garscia monet do automatu z napojami.

– A potem policjanci zachowali sie tak dziwnie – ciagnela pani Dobson. – Nikt nie chcial uwierzyc, ze jestem, kim jestem. Zapewniam was, ze niewiele tej nocy spalam.

– To zrozumiale, moja droga – wyszeptal pan Farrier i zrobil gest, jakby chcial wziac ja za reke, ale pani Dobson szybko schowala rece pod stolem.

– To jest pan Farrier – powiedziala, nie patrzac na niego. – Panie Farrier, pani Jones i Jupiter Jones.

– Z Jupiterem juz sie spotkalismy – oswiadczyl pan Farrier serdecznie. – Jak tam glowa, przyjacielu?

– Bardzo dobrze, dziekuje – odparl Jupe.

– Z upadkami trzeba uwazac – mowil Farrier. – Pamietam, kiedy w Kairze…

– Nigdy tam nie bylam! – uciela predko ciocia Matylda i pan Farrier zamilkl.

– Co pani zamierza poczac dalej? – zapytala ciocia Matylda.

Pani Dobson westchnela.

– W kazdym razie nie zamierzam wracac do Belleview, dopoki wszystko sie nie wyjasni. Mam na szczescie list od ojca, w ktorym pisze, ze jesli nalegam na swoj przyjazd latem, bede mile widziana. Nie jest to najserdeczniejsze zaproszenie, ale jednak mnie oczekiwal. Pokazalam ten list komendantowi Reynoldsowi. Ojciec napisal go na swoim papierze firmowym, wiec jest oczywiste, ze mowie prawde. Komendant zlecil swojemu policjantowi pilnowanie domu. Pobrano juz odciski palcow i gdybysmy chcieli sie tam przeniesc, komendant nie bedzie stawial przeszkod. Wyczulam jednak, ze nie jest temu przychylny.

– Ale zamierza pani to zrobic? – zapytala ciocia Matylda.

– Mysle, ze tak. Podroz byla kosztowna, a nie mozemy przeciez mieszkac w gospodzie za darmo. Poza tym obawiam sie, ze Tom zacznie gdakac, jesli zje jeszcze jedna porcje pieczonego kurczaka. Prosze mi powiedziec, dlaczego komendant Reynolds nie chce wszczac poszukiwan?

Jupiter poruszyl sie niespokojnie.

– To by nic nie dalo, prosze pani – powiedzial. – Jest oczywiste, ze pan Potter znikl, bo chcial zniknac, a na tych wzgorzach jest tysiace miejsc, gdzie moglby sie ukryc. Nawet boso mogl…

– Boso? – przerwala pani Dobson.

Zaleglo klopotliwe milczenie.

– Pani nie wie? – zapytala w koncu ciocia Matylda.

– O czym? Ze zostawil gdzies swoje buty czy cos w tym rodzaju?

– On w ogole nie nosi butow – powiedziala ciocia Matylda.

– Pani zartuje!

– Przykro mi – odparla zgodnie z prawda ciocia Matylda – ale pan Porter nie nosi butow. Zawsze chodzi boso, w dlugiej, bialej koszuli.

Zamilkla, nie chcac przygnebic pani Dobson jeszcze bardziej. W koncu doszla do wniosku, ze moze rownie dobrze mowic dalej.

– Ma dlugie, biale wlosy i taka sama brode.

Tom, ktory wrocil juz z napojami dla cioci Matyldy i Jupitera, stwierdzil:

– Musi wygladac jak prorok Eliasz.

– Innymi slowy moj ojciec jest miejscowym dziwadlem.

– Tylko jednym z wielu – zapewnil ja Jupiter. – W Rocky Beach roi sie od ekscentrykow.

Pani Dobson wziela lezaca na stole slomke i zaczela plesc ja w warkocz.

– Teraz sie nie dziwie, ze nigdy nie przeslal mi swojego zdjecia – mowila. – Pewnie obawial sie mojego przyjazdu. Ale ja naprawde chcialam go zobaczyc. Mysle, ze gdy przyszedl czas naszej wizyty, przerazil sie i uciekl. Ale tak latwo mu ze mna nie pojdzie. Jestem jego corka. Przyjechalam i zostane tutaj. Lepiej, zeby sie pokazal czym predzej!

– Masz racje, mamo! – przyklasnal jej Tom.

– Nie trzeba wiec tracic czasu – ciagnela. – Tom, idz powiedziec pannie Hopper, ze sie dzis wyprowadzamy. Zatelefonuj tez do komendanta. Musi polecic policjantowi, zeby nas wpuscil do domu.

– Czy jest pani pewna, ze postepuje rozsadnie? – zapytal Jupiter. – Ja sie tam wczoraj nie wlamalem, ale ktos inny to zrobil. Na dowod mam wciaz guza na glowie.

Eloise Dobson wstala.

– Bede ostrozna. A ten, kto by usilowal znowu zakrasc sie do domu, niech lepiej uwaza. Nie uznaje broni palnej, ale potrafie sie posluzyc kijem baseballowym, ktory ze soba przywiozlam.

Ciocia Matylda popatrzyla na nia z podziwem.

– Bardzo roztropnie pani zrobila. Nie pomyslalabym o czyms takim.

Jupiter mial ochote wybuchnac smiechem. Cioci Matyldzie nie bylby potrzebny kij baseballowy. Gdyby ktos sie wlamal do skladu zlomu, bez trudu powalilaby go stara komoda.

Teraz zerwala sie na rowne nogi.

– Jesli przenosi sie pani dzisiaj do domu pana Pottera, potrzebne beda meble. Garncarz byl wczoraj w naszym skladzie i wybral lozka dla pani i syna, i pare innych sprzetow. Przywieziemy je z Jupiterem i spotkamy sie w domu za pol godziny. Czy to pani odpowiada?

– W zupelnosci. Pani jest taka mila. Przepraszam za klopot.

– Zaden klopot. Chodz, Jupiterze. – Ciocia Matylda juz wychodzila, gdy cos sobie przypomniala. Zawolala glosno: – Do widzenia, panie Farrier!

Dopiero w polowie drogi do skladu zlomu Jupiter pozwolil sobie na glosny smiech.

– Ciekaw jestem, czy ten facet Farrier czul sie kiedys bardziej zignorowany. Zmylas go, ciociu, kompletnie.

– Glupi osiol! – warknela ciocia Matylda. – Jestem pewna, ze narzucal sie tej biednej dziewczynie. Tacy sa mezczyzni!

Po powrocie wpadla jak burza do domu, wyrywajac wujka Tytusa z jego niedzielnego odretwienia. Zawolal Hansa i Konrada i w pietnascie minut zaladowali na ciezarowke wybrane przez garncarza lozka i krzesla oraz dwie male komody, ktore ciocia Matylda wlasnorecznie wyciagnela z szopy.