Tajemnica Kaszl?cego Smoka, стр. 28

Rozdzial 16. Znowu w niebezpieczenstwie

Ojciec Pete'a, pan Crenshaw, jeszcze bardziej urosl w opinii Jupitera, kiedy bez zadnych zbednych pytan udzielil chlopcom pozwolenia na zabranie projektora razem z nowiutkim, wypozyczonym z wytworni filmem.

– Nie prosil nawet, abysmy dobrze sie z nim obchodzili – powiedzial Jupiter. – Domyslam sie, ze ma do nas pelne zaufanie.

– Moze i tak – oswiadczyl Pete. – Ale to ja tu mieszkam, i jesli cos sie stanie projektorowi albo tasmie, wszystko skrupi sie na mnie!

Chlopcy znajdowali sie w mieszkaniu Pete'a, w pomieszczeniu wykorzystywanym przez pana Crenshawa na domowe seanse filmowe. Pete przewijal tasme z powrotem na podajaca szpule. Zamierzali obejrzec nowy film na prosbe Jupitera, ktory chcial sie przekonac, ze rzeczywiscie jest tak przerazajacy, jak zapewnial Pete.

– Gotowe! – krzyknal Pete. – Bob, pogas swiatla! Kiedy w pokoju zrobilo sie ciemno, Pete wlaczyl projektor i seans sie zaczal. Sciana udajaca ekran ozyla i juz po chwili chlopcy mogli stwierdzic, ze Pete nie przesadzal. Powiekszone wielokrotnie owady wygladaly rzeczywiscie straszliwie.

Nagle odglosy ze sciezki dzwiekowej ucichly i obraz rozplynal sie w ciemnosci.

– Bob, zapal swiatlo! – krzyknal Pete. – Przepraszam was, ale zalozylem nie te szpule. To jest jeden z dalszych fragmentow. Przypuszczam, ze tata musial ogladac to jeszcze raz, zeby sprawdzic, czy wszystko sie udalo.

Zabral sie do przeszukiwania stosu cylindrycznych pojemnikow oznaczonych cyframi, ale Jupe chwycil go za reke.

– Sluchaj, Pete, nic nie szkodzi. Nie mamy ogladac teraz calego filmu. A ten kawalek z powiekszonymi owadami zawiera dokladnie to, o co mi chodzilo.

– Ale to jest szpula numer szesc – odparl Pete. – To tylko scena z przeszlosci, pokazujaca same mrowki na jakichs wzgorzach i wzdluz wybrzeza, przygotowujace sie do ataku na nasze miasta. – Wzial do reki inna szpule. – Tutaj za to mozna zobaczyc cala inwazje. To jest czesc, na ktorej mrowki sa wielkie jak wiezowce.

Jupiter potrzasnal glowa.

– Nie mozemy pokazywac miast ani wiezowcow. Chcialbym, zeby to wygladalo tak, jakby ogromne mrowki atakowaly jaskinie!

Pete i Bob spojrzeli na Jupitera z wyrazem zaskoczenia.

– Masz zamiar wyswietlic ten film w jaskini?

Jupe kiwnal glowa.

– Bedziemy mieli wszystkie efekty dzwiekowe, poniewaz w tym projektorze zamontowany jest glosnik. Takze obraz bedzie super, bo zauwazylem szerokokatne soczewki. Ale najwazniejsze jest to, ze projektor moze pracowac na bateriach, dzieki czemu bedziemy mogli uruchomic go tam, na miejscu.

– Pod tym wzgledem mielismy kupe szczescia – stwierdzil Pete – bo tata specjalnie przerobil ten projektor tak, zeby mozna bylo z niego korzystac rowniez w czasie pracy w plenerze.

– Wiecie co – wtracil sie Bob. – Obejrzyjmy do konca szpule, ktora jest zalozona w tej chwili. A Jupe i ja wpadniemy tu ktoregos wieczoru, zeby zobaczyc reszte.

Pete wzruszyl ramionami.

– Wszystko mi jedno. Jezeli wolicie zaczac ogladanie filmu od konca, to nie mam nic przeciwko temu.

Bob zgasil swiatla i na ekranie znowu pojawily sie monstrualne owady. Chlopcy ogladali kolejne sceny w milczeniu, reagujac tylko od czasu do czasu cichymi pomrukami na szczegolnie zaskakujace albo przerazajace zwroty akcji. Kiedy film sie skonczyl, przez dluzsza chwile siedzieli nieruchomo z wypiekami na twarzy, wcisnieci w oparcia foteli.

– Ale bomba! – przerwal milczenie Bob. – Naprawde fajowe obrazki. Nie bede mogl sie doczekac obejrzenia calosci.

Pete zaczal przewijac szpule z powrotem.

– Czy to wystarczy, jak myslisz? – spytal, spogladajac na Jupitera.

Jupiter usmiechnal sie.

– Powinno doskonale spelnic swoje zadanie.

– To swietnie – powiedzial Pete. – Ciagle jednak nie rozumiem, po co chcesz to zrobic. Komu chcesz to pokazac w tej jaskini? Temu umarlakowi czy duchowi, ktory do nas telefonowal?

– Byc moze – przyznal Jupe. – Przede wszystkim jednak chcialbym sie dowiedziec, jak sie zachowa pewien zartownis, kiedy zobaczy, ze to jemu splatano figla.

– Zartownis? – spytal Bob. – Nie wydaje mi sie, aby pan Carter zartowal, straszac nas strzelba.

– Nie mialem na mysli pana Cartera – oswiadczyl spokojnie Jupiter.

– Nie? – upieral sie Bob. – Zapomniales moze, ze on moglby byc tym zyjacym potomkiem starego Cartera, o ktorym wam mowilem. Labrona Cartera, ktory stracil majatek, budujac tunel w Seaside, a potem popelnil samobojstwo, poniewaz byl zrujnowany. Sam powiedziales, ze on z pewnoscia wie o istnieniu tunelu i jaskini. No i mogl takze probowac odegrania sie na ludziach z Seaside za bankructwo ojca. Poza tym, majac taki charakter, jest idealnym typem faceta, ktory moglby sie porwac na cos takiego!

Jupiter zrobil kwasna mine.

– Nie, pan Carter nie jest czlowiekiem, ktory wymyslil tego smoka w jaskini.

– Czemuz to? – wtracil sie Pete. – Skad masz te pewnosc?

– To proste – odparl Jupe. – Kiedy poszlismy do pana Cartera, narobil on mnostwo krzyku. Ale nie wygladal na faceta, ktory zlapal przeziebienie. A potem rozmawialismy z czlowiekiem, ktory wyspecjalizowal sie w konstruowaniu urzadzen, sluzacych straszeniu ludzi. Jezeli dobrze pamietacie, byl przeziebiony. Jego osoba kojarzy mi sie wiec ze smokiem, poniewaz ten smok kaslal!

Bob zamrugal oczami.

– Myslisz, ze tym zartownisiem, ktory zrobil smoka, jest Arthur Shelby? To znaczy… jezeli w rzeczywistosci nie jest to zywy smok, tylko sztuczna konstrukcja.

Jupe kiwnal glowa.

– Mozna by takze podejrzewac o to pana Allena. On duzo wie na temat smokow. Ale przypuszczam, ze to jednak Shelby.

– Ale dlaczego wlasnie on? – spytal Bob. – Robi te swoje straszaki, zeby ludzie nie zawracali mu glowy w jego domu. Ale co moze miec wspolnego z jaskinia? Ona nie jest przeciez jego wlasnoscia.

– Tego wlasnie sprobujemy dowiedziec sie dzis wieczorem – powiedzial Jupe, a potem spojrzal na zegarek. – Proponuje, zebysmy zaczeli sie przygotowywac.

– Zapominacie jeszcze o kims – powiedzial Pete. – Wymieniliscie tylko Cartera, Allena i Shelby'ego. A bylo tam przeciez jeszcze dwoch ludzi. Widzielismy ich na wlasne oczy!

– Masz racje! – dodal Bob. – Dwoch nurkow! Przed zniknieciem wspomnieli o tym, ze musza zabrac sie do roboty.

Pete poklepal wielkie pudlo, sluzace projektorowi za futeral. Potem spojrzal na Jupitera.

– No wiec? – zapytal. – Co myslisz o tych dwoch facetach? Nie wydaje ci sie, ze oni moga miec cos wspolnego z ta sprawa?

Jupiter przytaknal ruchem glowy.

– Oczywiscie, tak. Gdyby sie pokazali dzis wieczorem, proponuje wyswietlic ten twoj film wlasnie dla nich, zeby sie troche rozerwali.

– A jezeli pokaze sie smok? Co wtedy? – spytal Pete.

Jupe znowu kiwnal glowa.

– W takim razie powinno byc jeszcze ciekawiej. Slyszeliscie chyba o tym, ze zwykla mysz moze przestraszyc slonia. Pozostaje nam tylko sprawdzic, czy mrowce uda sie przerazic smoka!

Nadbrzezne urwisko w Seaside okryte bylo mrokiem nocy. Kierowany sprawna reka pana Worthingtona rolls-royce lagodnie wyhamowal i zatrzymal sie przy krawezniku waskiej i cichej uliczki.

Bob wyskoczyl pierwszy i rozejrzal sie po spokojnym zaulku.

– Jupe, dlaczego stanelismy tak daleko? – zapytal. – Mamy stad jeszcze kawal drogi do schodkow.

– Lepiej byc ostroznym – odparl Jupe. – Nasz rolls-royce mogl zwrocic juz czyjas uwage. Szkoda, ze Hans byl dzis wieczorem zajety, bo jego pickup nie przyciagalby niczyich oczu.

Z auta wygramolil sie Pete. dzwigajacy oburacz pudlo z projektorem. Rzucil okiem na pozostaly do przebycia dystans i jeknal.

– Wam to dobrze. Zanim doniose ten ciezar na miejsce, bede mial rece do samej ziemi.

– To by nie bylo takie zle – powiedzial Bob chichoczac. – Moglbys udawac neandertalczyka. Moze ten smok zwialby na twoj widok?

Pete burknal cos w odpowiedzi, a potem dzwignal ciezkie pudlo na ramie.

– Poczekaj, Pete – odezwal sie Jupe. – Pomozemy ci to niesc.

Rosly, muskularny Drugi Detektyw potrzasnal glowa.

– Dzieki, nie trzeba. Dam sobie rade. Ostatecznie osobiscie odpowiadam za ten sprzet. Cos mi sie zdaje, ze bede musial go pilnowac przez cala noc, bo tylko ja wiem, jak go uruchomic.

Jupe usmiechnal sie.

– Wiesz, Pete, to moze zadecydowac o powodzeniu calego przedsiewziecia. Miejmy nadzieje, ze zadziala.

Poleciwszy Worthingtonowi, aby czekal w samochodzie, chlopcy puscili sie opustoszala uliczka ku schodom. Noc byla ciemna, ksiezycowe swiatlo ledwo przebijalo sie przez gruba warstwe chmur. Z dolu dochodzilo do ich uszu dudnienie fal, z loskotem rozbijajacych sie o skalisty brzeg.

Pete rozejrzal sie nerwowo po nisko wiszacych chmurach.

– Wolalbym, zeby dzisiejsza noc nie byla taka czarna.

– Wszyscy jestesmy troche podenerwowani – przyznal Jupe. – Ale w tych ciemnosciach latwiej bedzie przemknac sie do jaskini. Kiedy byli juz niedaleko schodow, uslyszeli kroki.

– Predko! Na ziemie! – rzucil Pete.

Cala trojka odskoczyla w bok i przylgnela do ziemi za waskim pasem zarosli, oddzielajacych od ulicy nie zamieszkana, piaszczysta parcele.

Kroki przyblizyly sie, ciezkie i agresywne, zdradzajace pewnosc siebie idacego. Byly juz calkiem blisko i ucichly nagle, tak jakby ktos zaczal sie skradac. Chlopcy jeszcze bardziej przylgneli do ziemi. Zdali sobie sprawe, ze ktos ich sledzi!

Zerkajac z ukrycia, ujrzeli rysujaca sie coraz wyrazniej postac, ktora w chwile pozniej znalazla sie niemal naprzeciw nich. Wlepili w nia przerazone spojrzenia.

Gdzies juz widzieli te otyla, potezna sylwetke. Machinalnie obrzucili ja wzrokiem. Rozpoznali przylegajacy do niej, rysujacy sie wyraznie, dlugi przedmiot.

Tak, to byla ta sama, grozna strzelba, strzelajaca poteznym ladunkiem srutu. Dwulufowa strzelba pana Cartera, czlowieka nienawidzacego psow, dzieci i prawdopodobnie wszystkiego w ogole, co sie rusza.