Tajemnica Kaszl?cego Smoka, стр. 19

Rozdzial 11. Przerazajaca noc

Schody spowite byly nocnym mrokiem. Twarze chlopcow owiewal chlodny, slony wietrzyk. Pietrzace sie nad ich glowami skaly rzucaly dlugie, ponure cienie na osrebrzony ksiezycowa poswiata piasek plazy.

Tym razem zaden ze stopni nie zalamal sie pod ich ciezarem, totez z wieksza pewnoscia siebie przebyli ostatnia pare schodkow i z westchnieniem ulgi zeskoczyli na piasek.

Jupiter spojrzal w gore. Tylko w kilku oknach domow, stojacych na skarpie, palily sie swiatla.

Zaczeli czlapac z trudem po wilgotnym piachu i wkrotce mineli wiekowe schody, ktore tak ich zawiodly pare godzin temu.

Uwaznie nasluchujac i rozgladajac sie dookola, zblizyli sie do wejscia do jaskini. Ani w srodku, ani w najblizszej okolicy nie dostrzegli zadnych podejrzanych cieni.

Jupiter znowu spojrzal w gore. Urwiste skaly wystawaly w tym miejscu, uniemozliwiajac obserwacje terenu polozonego poza krawedzia skarpy. Spochmurnial czujac instynktownie, ze okolicznosc ta ma duze znaczenie, choc sam nie wiedzial, jakie. W koncu kiwnal glowa.

– Nic podejrzanego.

Szybko przemkneli do wnetrza. Jupiter znowu zatrzymal sie i zaczal nasluchiwac. Zachowywal sie tak, jakby cala trojka brala udzial w jakims wypadzie druzyny komandosow. Pete poczul sie lekko tym zaintrygowany.

– Dlaczego jestes taki czujny? – szepnal do Jupitera. – Przeciez to nie mialo byc az tak niebezpieczne.

– Nieostroznosc nie poplaca – odszepnal mu Jupe.

Pete zapalil latarke i zaczal omiatac strumieniem swiatla sciany jaskini. A potem oswietlil jej dno.

– Widzieliscie, chlopaki? – zapytal podnieconym glosem. – Ta jaskinia konczy sie juz tutaj, zaraz za studnia. Jak ci nurkowie z niej wyszli?

Jupiter zrobil wolno pare krokow i zapalil swoja latarke.

– Jaskinia jest mniejsza, niz myslalem – powiedzial w zamysleniu. – Rzeczywiscie, Pete, trafiles w dziesiatke. Jaka droga oni sie stad ulotnili? I gdzie znikneli potem?

Chlopcy obeszli cala jaskinie, badajac dokladnie jej sciany.

– Zadnej szczeliny – stwierdzil Pete. – To jasne jak slonce!

– Co masz na mysli? – zapytal Bob.

– Nie rozumiecie? Popatrzcie, jak tu jest malo miejsca. Takze ten dolek jest calkiem nieduzy! Mam na mysli to, ze nigdy nie zmiescilby sie tu zaden smok!

Jupe spojrzal na niego z zaklopotaniem.

– A jednak pan Allen twierdzil, ze widzial smoka wychodzacego z oceanu i chowajacego sie w tej jaskini, pod jego domem. – Przez chwile bacznie przygladal sie studzience. – Ci nurkowie nie rozplyneli sie przeciez w powietrzu. Musimy zalozyc, ze gdzies tu w poblizu jest jeszcze jedno wejscie. Albo jakies przejscie ukryte we wnetrzu tej jaskini. Moze sa tu jakies korytarzyki, ktorych nie udalo nam sie dotad odkryc.

– Ej! – wykrzyknal nagle Bob. – Cos sobie przypomnialem!

W paru slowach Bob opowiedzial kolegom o tym, co wyczytal w ksiazce w czytelni i uslyszal od swojego ojca. Jupiter zamyslil sie.

– Tunel, powiadasz?

Bob kiwnal z przejeciem glowa.

– Miala to byc pierwsza podziemna kolejka na Zachodnim Wybrzezu. Nie dokonczono jej budowy, ale przynajmniej czesc zostala zbudowana i znajduje sie gdzies w tej okolicy. Takie widmo prawdziwej linii kolejowej.

– Wiesz, Bob, to, co mowisz, jest bardzo interesujace – stwierdzil Jupe. – Ale ten tunel moze sie ciagnac pare kilometrow stad. Nie ma zadnej pewnosci, ze zostal doprowadzony az tutaj. Chyba ze gdzies tu sie zaczynal.

Bob wygladal na lekko speszonego.

– Chyba masz racje, Jupe.

– Mimo wszystko rozejrzymy sie za nim – powiedzial Jupiter. – Ale najlatwiej byloby odnalezc ten tunel przy pomocy dobrej mapy. Przypuszczalnie moglibysmy ja dostac w Wydziale Planowania Rady Miejskiej w Seaside.

– Po przeszlo piecdziesieciu latach? – rozesmial sie Pete. – Ten, kto te mape opracowal, z pewnoscia od dawna juz nie zyje. A jezeli gdzies zachowal sie jakis egzemplarz, to przykrywa go warstwa kurzu i innych starych szpargalow.

Jupiter kiwnal glowa.

– Tak, Pete, to mozliwe. Ale korzystajac z tego, ze tu jestesmy, mozemy, nie przerywajac naszego dochodzenia, rozejrzec sie rowniez za tym tunelem.

– Myslalem o tym korytarzyku, ktory znalezlismy dzis rano. Mozna by zaczac od niego. Chyba niczym to nie grozi.

Pete i Bob potwierdzili to przypuszczenie skinieniem glowy i podeszli do zagrodzonej deskami niszy. Jupiter odgarnal troche piasku i ziemi, odslaniajac szeroka listwe. W pewnym momencie jego ruchy zaczely zdradzac podniecenie.

– Jupe, co tam masz? – zapytal szeptem Bob.

– Nie jestem pewien, co to takiego – odparl Jupiter z wyrazem zaintrygowania w oczach. – Wyglada to jak sklejka.

– Sklejka? – powtorzyl Bob.

– Tak mi sie zdaje – stwierdzil Jupiter, wodzac palcami po drewnianej powierzchni. – Ale nie mam pojecia, jaki to moze miec zwiazek z ta tajemnica. Na razie odgarnijmy wiecej piachu, zeby odsunac te przeszkode.

W chwile potem ta sama listwa, ktora odchylali wczesniej, poluzowala sie na tyle, ze cala trojka mogla przecisnac sie przez waska szczeline na druga strone. Nastepnie chlopcy zasuneli ja dokladnie i zapalili latarki, zeby zorientowac sie, co kryje znana im juz nisza.

Znajdowali sie w malej, waskiej pieczarze. Jej sklepienie zawieszone bylo tuz nad ich glowami. Panowala tu wilgoc, a tylna sciana opadala stromo ku niewielkiej skalnej polce.

– Znowu slepa uliczka – mruknal Pete. – To wejscie prowadzi donikad.

Jupiter wzruszyl ramionami.

– W kazdym razie jest to doskonala kryjowka dla przemytnikow czy piratow. Mysle, ze w przeszlosci czesto z niej korzystano. Te stare deski wskazuja, ze komus zalezalo na tym, aby o tym miejscu wiedzieli tylko wtajemniczeni.

Bob skierowal swiatlo latarki na podloge.

– Masz na mysli piratow? Moze zostawili nam tu z pare zlotych monet.

Bob i Pete zaczeli obmacywac na czworakach dno pieczary, spodziewajac sie znalezc w cienkiej warstwie piasku okruchy jakiegos skarbu z dawnych czasow.

Pete pierwszy dal za wygrana.

– Nic tu nie ma – powiedzial z nuta rozczarowania w glosie. – Jezeli nawet ukrywali tu swoje lupy, to z pewnoscia zadbali, zeby pozbierac wszystko na odchodnym.

Bob nie zniechecil sie tak latwo i, szukajac nadal, dotarl do najdalszego konca jaskini.

– Moze tutaj cos przeoczyli – szepnal.

Jupiter skierowal swiatlo latarki na listwy. Zdrapal z jednej z nich troche kurzu i blota, po czym zaczal sie jej przygladac. W tym momencie doszedl go krzyk Boba.

– Bob, co z toba? – zapytal.

Uslyszal jakies gluche dudnienie i odwrocil sie. Ku swemu zaskoczeniu stwierdzil, ze Boba nie ma w pieczarze.

– Bob! – krzyknal i zrobil pare krokow w kierunku kata, w ktorym przed chwila Bob telepal sie na czworakach. Zatrzymal sie w oslupieniu, nie widzac nigdzie kolegi.

– Co sie dzieje? – zapytal Pete wpatrujac sie w Jupitera.

Jupiter wyciagnal reke w kierunku pochylej, stromej sciany.

– Przed sekunda byl tu jeszcze. Nie widziales, co sie z nim stalo? Przeciez ta sciana nie mogla go polknac.

– Co takiego? – Pete rzucil sie w kierunku sciany. – Nic nie kapuje – mruknal myszkujac swiatlem latarki po podlodze. – Tym razem nie ma tu zadnej dziury.

Nachylil sie, aby lepiej sie przyjrzec dnu pieczary, i w tym momencie dudnienie rozleglo sie znowu. Pete wytrzeszczyl oczy i mocniej uchwycil ciezka latarke. Podniosl wzrok na Jupitera i ze zdumieniem dojrzal na jego twarzy usmiech.

– Juz dobrze – powiedzial Jupe. – Znalazl sie.

Pete zdazyl obrocic sie na czas, aby dojrzec w scianie jakis ruch. Jej maly fragment okrecil sie wokol niewidocznej osi. W tym samym momencie w miejscu, gdzie byla gladka sciana, pojawil sie otwor, z ktorego wypelzl Bob.

– Jak wam sie to podoba? – wykrzyknal. – Ale bomba! Ruchoma kamienna plyta. Przypadkiem oparlem sie na niej, a ona trraach, otworzyla sie!

– Co tam jest po drugiej stronie? – spytal podekscytowany Jupiter.

Bob skrzywil sie.

– Nie zdazylem rozejrzec sie tam, Jupe. Wszystko to rozegralo sie za szybko. Ale zobacze, czy da sie otworzyc jeszcze raz.

Przykucnawszy, naparl calym cialem na dolna czesc sciany. Ani drgnela, przesunal wiec ramie troche w bok. Ozwalo sie ostre skrzypniecie. Sciana ustapila i Bob wywrocil sie na plecy.

– Wlaze znowu – krzyknal. – Trzeba korzystac, poki otwarte.

Przecisnal sie przez waski otwor, a w chwile potem jego sladem poszli Pete i Jupe.

– Fantastyczne! – zawolal Pete. – To juz bardziej przypomina poczatek czegos wiekszego!

Jaskinia byla bardzo szeroka i wysoka. Jej kraniec ginal gdzies poza zasiegiem swiatla latarek. Ciagnela sie w glab urwiska, prostopadle do linii brzegowej.

Trzej Detektywi skoczyli na rowne nogi, aby sie w niej rozejrzec.

Uslyszeli za soba ciche dudnienie. Obrocili sie do tylu, ale bylo juz za pozno.

Sekretne przejscie zamknelo sie samoczynnie!

– A niech to! – mruknal Pete. – Co za technika!

– To samo przydarzylo sie Bobowi. Jestem pewien, ze odkryjemy pozniej, jak dziala ten mechanizm – powiedzial Jupe. – Prawdopodobnie sa to jakies proste dzwignie. Zostawmy to na razie i rozejrzyjmy sie, gdzie jestesmy.

Bob przyjrzal sie wysokiemu sklepieniu.

– Ho, ho! – mruknal z uznaniem. – Jupe, popatrz, jak w kosciele! To moze byc tunel, o ktorym wam mowilem!

Jupiter skinal glowa.

– Calkiem mozliwe. Ale zwroc uwage na to, ze sciany i sklepienie sa ze zwyklej, nie obrobionej skaly, jak w kazdej jaskini. Tunel, o ktorym czytales w ksiazce, mial byc prawie ukonczony. Jego sciany, zrobione prawdopodobnie z betonu, bylyby bardziej wykonczone, a dno wylozone jakimis plytami. Moglby tez miec tory albo podloze przygotowane do ich polozenia.

Potrzasnal glowa i jeszcze raz objechal wnetrze swiatlem latarki.

– Nie, to wyglada na zwykla, naturalna jaskinie. Nie ma do niej wejscia z plazy ani zadnych szczelin w scianach. Sprobujmy zobaczyc, jak ona przebiega pod skarpa. Moze doprowadzi nas do tunelu, o ktorym wspominasz.