Tomek na Czarnym L?dzie, стр. 43

LOWY NA GORYLE

Nazajutrz rano Tomek stwierdzil niemal uszczesliwiony, ze opuchlizna nad okiem Dinga znacznie zmalala, a pies nie utracil dobrego samopoczucia. Uczestnicy wyprawy zgodnie orzekli, ze niebezpieczenstwo juz minelo. Teraz mozna bylo nie obawiac sie wiecej o wiernego psa. Zaraz tez wszystkim poprawily sie humory.

– Ho, ho! Nasz Dingo to zuch psisko! – chwalil bosman Nowicki – Trafil frant na franta. Glupia afrykanska gadzina nie wiedziala, ze spotkala lepszego od siebie.

– Nie ma pan pojecia, jaki wielki ciezar spadl mi z piersi – zwierzyl sie Tomek. – Co by Sally powiedziala, gdyby Dingo zginal od ukaszenia weza?

– Jakos nie mozesz zapomniec tej turkaweczki – rozesmial sie bosman. – Przeciez po to ofiarowala ci Dinga, aby sluzyl wiernie i bronil cie w niebezpieczenstwie.

– To prawda, ale ciesze sie, ze nic mu juz nie grozi.

– Kto by sie nie przywiazal do takiego zucha!

W obozie rozpoczeto przygotowania. Murzyni pod kierownictwem Wilmowskiego skladali przyniesione w czesciach duze, zelazne klatki. W nich to wlasnie mialy byc zamkniete goryle, gdyby lowy zakonczyly sie pomyslnie. Santuru osobiscie pilnowal wyciskania soku z ziaren kukurydzy, z ktorego sporzadzono piwo majace ulatwic chwytanie wielkich malp czlekoksztaltnych. Smuga z Hunterem wydobyli z pak wielkie sieci oraz cale peki grubych rzemieni. Rozwiesili je na wbitych w ziemie dragach i uwaznie sprawdzili ich stan. Smuga przygotowal rowniez dlugie, mocne lassa.

Do chwili dokladnego przeszukania okolicy Wilmowski zabronil komukolwiek oddalac sie z obozu bez pozwolenia. Nie tyle obawial sie ewentualnej napasci goryli, ile nie chcial przedwczesnie ploszyc zwierzat. Tomek mial wiec sporo wolnego czasu, totez postanowil sprawdzic, czy nie zapomnial poslugiwac sie arkanem. Dingo sluzyl mu za ruchomy cel. Z wlasciwym sobie uporem rozpoczal Tomek zmudne cwiczenia, korzystajac z rad doswiadczonego Smugi.

Przez nastepne dni uczestnicy wyprawy odpoczywali w obozie. W tym czasie Hunter, Santuru i Smuga urzadzali wypady w okoliczna dzungle w poszukiwaniu goryli. Poczatkowo zadnemu z nich nie udalo sie spostrzec obecnosci malp. Aby przeszukac okolice w jak najwiekszym promieniu, podzielili sie na dwie grupy: Hunter z Santuru udali sie na zachod. Smuga wyruszyl na poludnie.

Byl to juz trzeci dzien od chwili rozbicia obozu na polanie. Murzyni rozkoszowali sie bezczynnoscia. Narzekali jedynie na skape racje zywnosciowe. Z zalem wspominali pozostawionego w Jeziorze Edwarda hipopotama. Tomek pokpiwal z obzartuchow, gdyz podniecony oczekiwaniem na niebezpieczne lowy zapomnial o jedzeniu. Tego dnia Hunter z Santuru wczesnie wyruszyli w dzungle. Smuga natomiast poprosil Tomka o wypozyczenie Dinga. Oczywiscie chlopiec napraszal sie zeby towarzyszyc podroznikowi na te wyprawe, lecz Smuga odmowil, pragnac miec wieksza swobode w poszukiwaniach.

Santuru i Hunter wrocili po poludniu. Wycieczka ich i tym razem nie przyniosla pozytywnych wynikow. Hunter podejrzewal nawet, ze goryle mogly spostrzec obecnosc ludzi i wyniosly sie w dalsze okolice. Slonce chylilo sie juz ku zachodowi, a Smuga nie wracal. Dopiero tuz przed zapadnieciem nocy plowe cielsko psa przemknelo przez polane. Dingo wielkim susem przesadzil ogrodzenie okalajace obozowisko, po czym podbiegl do Tomka laszac sie radosnie. Niebawem na skraju polany ukazal sie Smuga. Wilmowski odetchnal z ulga widzac przyjaciela calego i zdrowego. Od chwili niebezpiecznego zranienia zatrutym nozem stale sie o niego niepokoil.

Tymczasem Smuga, jak zwykle bardzo opanowany, spokojnie wkroczyl do obozu. Zaraz ochlodzil sie kapiela w pobliskim strumyku, a nastepnie z humorem nasladujac sposob mowy bosmana zagadnal:

– Coscie tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwinte? Dajcie mi piorunem jesc, bo jestem nie mniej glodny od zarlocznych malpoludow, ktorym przygladalem sie niemal pol dnia.

– Janie, czy naprawde wytropiles goryle? – zawolal podniecony Wilmowski.

– Obserwowalem je przez kilka godzin z odleglosci kilkudziesieciu metrow.

Wiadomosc o wytropieniu goryli lotem blyskawicy obiegla obozowisko. Tak biali lowcy, jak i wszyscy bez wyjatku Murzyni otoczyli Smuge, proszac o szczegolowa relacje.

Totez szybko sie posilil i zapaliwszy fajke zaraz rozpoczal sprawozdanie:

– Jestem pewny, ze goryle przebywaja w tej okolicy w wiekszej liczbie, lecz nic dziwnego, iz nie moglismy ich wytropic. Nie macie pojecia, jakie to czujne i zmyslne bestie. Gdyby nie Dingo, przeszedlbym prawdopodobnie obok goryla siedzacego na drzewie nie podejrzewajac nawet jego obecnosci. Dingo doskonale tropi zwierzyne. Trzeba go tylko bacznie obserwowac. Nie dalej jak o godzine drogi stad zaczal zdradzac niepokoj. Zjezywszy siersc na grzbiecie, co chwila spogladal na mnie. Przycupnelismy wiec w krzewach i czekalismy. Minelo sporo czasu, zanim spostrzeglem wielkiego goryla zrywajacego z drzewa dzikie brzoskwinie. Wkrotce samiec objadl jedno drzewo, a potem z lekkoscia, o ktora nie mozna by podejrzewac tak wielkiego i ciezkiego zwierzecia, zwinnie przeskoczyl na sasiednie. Nalamal cale narecze galezi razem z owocami, zeskoczyl i powedrowal w kierunku legowiska. Z daleka sunelismy za nim kryjac sie za drzewami. W ten sposob doprowadzil nas do malego, cienistego, wilgotnego parowu. Na platformie uwitej wsrod galezi rozlozystego drzewa znajdowala sie samica z malym gorylem. Im to wlasnie samiec zaniosl urwane razem z galeziami brzoskwinie.

– Czy obserwowales rowniez zachowanie goryli w stadle rodzinnym? – zapytal Wilmowski.

– Oczywiscie, nie moglbym przeciez nie skorzystac z tak wspanialej okazji. Napotkany samiec przekraczal wzrostem naszego bosmana.

– Za przeproszeniem, nie porownuj mnie z malpami! – zaoponowal urazony marynarz.

– Przepraszam, bosmanie – usmiechnal sie Smuga. – Uzylem tego porownania, aby nasi towarzysze mieli nalezyte wyobrazenie o poteznej budowie zwierzecia, na ktore bedziemy polowali.

– Ha, jezeli tak, to zgoda – odparl bosman. – Mow dalej, z laski swojej.

– Prosze sobie wyobrazic olbrzyma o nadzwyczaj szerokich barach, silnie rozwinietej, wypuklej klatce piersiowej, dlugich rekach siegajacych kolan, stapajacego bezszelestnie na stosunkowo krotkich nogach. Przyjrzalem mu sie dokladnie przez lunete. Jedynie twarz i dlonie o popielatej barwie pozbawione sa owlosienia, ktore, gesto pokrywa jego cialo. Leb nosi lekko pochylony ku przodowi. Przez gestwine pelznie na czworakach, natomiast gdy idzie na samych nogach, chod jego jest chwiejny, za przeproszeniem bosmana, jak chod marynarza. Najwieksze jednak wrazenie sprawia twarz pelna piekielnego wyrazu i dzikie, blyszczace oczy.

– Janie, bardzo cie prosze, abys dokladnie spisal wszystkie swe spostrzezenia. Sa to naprawde nadzwyczaj cenne, nie tylko dla nas, wiadomosci – odezwal sie Wilmowski.

– Jutro o swicie wyprawimy sie obydwaj w celu uzupelnienia moich obserwacji. Niewatpliwie spostrzezenia nasze zaciekawia w Europie wielu ludzi.

– Czy potrafi pan odnalezc legowisko goryli? – niepokoil sie Tomek.

– Nie obawiaj sie, przyjacielu. Pozostawilem znaki, po ktorych z latwoscia odszukamy wlasciwe miejsce.

– Kiedy wobec tego rozpoczniemy oblawe na goryle? – zapytal Hunter, ktoremu udzielilo sie ogolne podniecenie.

– Otoz przechodzimy teraz do sedna rzeczy – odparl Smuga. – Z rana wyprawie sie z Wilmowskim, by poczynic dalsze obserwacje, a dopiero pozniej wyruszymy wieksza grupa. Podsuniemy gorylom naczynia napelnione piwem i poczekamy na miejscu na wynik. Jezeli malpy sa tak lase na piwo, jak zapewnia Santuru, powinnismy bez wiekszego ryzyka zamknac cala rodzine w klatkach.

– Slyszycie, co mowi pan Smuga o waszych lesnych ludziach? – triumfujaco odezwal sie bosman do tragarzy i Matomby. – I bylo to przed czym miec tyle cykorii? Wstyd wam chyba teraz, co?

– Wielki bialy buana jest odwazny jak bawol lub slon – przyznal Matomba. – Ale soko jeszcze dotad nie siedza w waszych mieszkaniach z zelaznych pretow.

– Popatrz, czlowieku! Tymi dwoma lapami sam wpakuje je do klatek – chelpil sie bosman mile polechtany porownaniem ze sloniem i bawolem, uchodzacymi za najgrozniejsze zwierzeta kontynentu.

– Buana, czy naprawde sam wlozysz soko do klatki? – z podziwem zapytal Matomba.

– Moglbys to zobaczyc, gdyby tylko starczylo ci odwagi pojsc tam z nami – zapewnil bosman.

Matomba dlugo sie zastanawial, lecz tak charakterystyczna dla Murzyna ciekawosc wziela widocznie w nim gore, gdyz oznajmil:

– Dobrze, buana. Matomba boi sie soko, ale pojdzie z toba, zeby zobaczyc, czy wsadzisz sam lesnego czlowieka do klatki.

– Niech cie kule bija! Podobasz mi sie, Matomba, czy jak cie tam twoj szanowny tatus nazwal.

– No, wiec jutro przystepujemy do dziela. Sluchajcie, jezeli schwytamy goryle, wyprawimy sowita uczte dla wszystkich – obiecal rozochocony Wilmowski.

Murzyni podnieceni zapowiedzianym polowaniem oraz obietnica uczty rozchodzili sie do namiotow zywo dyskutujac, a tymczasem Tomek, jakos dziwnie markotny, zblizyl sie do ojca.

– Czy nie cieszysz sie na sama mysl o rozpoczeciu lowow? – zapytal Wilmowski, uwaznie przygladajac sie chlopcu.

– Cieszylbym sie, nawet bardzo bym sie cieszyl, ale… – Tomek urwal zdanie w polowie i zamilkl, opuszczajac glowe na piersi.

– Coz tam cie znow gnebi? Dlaczego nie mowisz po prostu, co masz na sercu?

Tomek szybko spojrzal ojcu prosto w oczy.

– Zabierz mnie jutro rano, gdy bedziesz szedl z panem Smuga sledzic goryle! – wyrzucil z siebie jednym tchem.

– Hm, wlasciwie mialem ci to zaproponowac, chcialem jednak przedtem zasiegnac zdania pana Smugi – odparl Wilmowski tlumiac smiech, gdyz domyslil sie od razu, o co synowi chodzilo. – Co o tym sadzisz, Janie?

– Skoro postanowilismy uczynic Tomka doskonalym lowca zwierzat, to uwazam za bardzo wskazane zabrac go na te wyprawe. Niepredko moze nam sie znow nadarzyc tak wspaniala okazja. Tym samym bedziemy mieli o jednego swiadka wiecej, ze nie wyssalismy z palca naszych spostrzezen o zyciu goryli – odparl Smuga.

Uszczesliwiony Tomek zabral sie natychmiast do przegladu broni.