Tomek na Czarnym L?dzie, стр. 38

W MROKU DZUNGLI

Od pamietnego spotkania z tse-tse Tomek znow przyozdobil helm w ogonki zwierzece, a takze zmusil Dinga do noszenia uprzezy ochronnej. Pozostali podroznicy nalozyli na helmy muslinowe nakrycia, ktore opadajac na ramiona, chronily kark przed nieoczekiwanym ukaszeniem zdradliwego owada. Coraz czesciej spotykali widome skutki grasowania tse-tse. Wioski murzynskie wybudowane w dolinach byly zupelnie opustoszale. Mieszkancy przeniesli sie na wyzej polozone tereny, dokad nie docierala smiercionosna mucha. W wielu wioskach lowcy widzieli ludzi chorujacych na spiaczke. Nieszczesliwcy, wychudzeni do ostatnich granic, pograzeni byli w glebokim snie, z ktorego budzili sie jedynie po to, by umrzec.

Podroznicy zaniepokoili sie epidemia spiaczki nie na zarty. Teraz karawana wedrowala przewaznie noca, wypoczywajac w dzien na wyzszych wzniesieniach. Wedlug zapewnien Huntera i Smugi, tse-tse nie kasala po zachodzie slonca, lecz w zamian w poblizu mokradel dokuczaly im niezliczone chmary komarow.

Tomek codziennie badawczo przygladal sie klapouchowi ukaszonemu przez muche, czy, wbrew zapewnieniom towarzyszy, nie ujrzy oznak wrozacych smierc zwierzecia. Osiol wszakze ani myslal zdychac. Z filozoficznym spokojem skubal trawe i jak gdyby nigdy nic, niosl dzielnie przypadajacy nan bagaz. Tomek nabieral juz otuchy, gdy pewnego dnia bosman spostrzegl dziwne objawy u swego wierzchowca. Z oczu i nosa konia plynela lepka ciecz. Hunter natychmiast orzekl, ze jest to skutek ukaszenia przez tse-tse. Kon stracil ochote do jedzenia i zaczal chudnac. Bosman, nie chcac sie przygladac mekom pozytecznego i cierpiacego w milczeniu zwierzecia, skrocil jego zywot strzalem z karabinu. Zartobliwy zazwyczaj marynarz posmutnial nieco, gdyz odtad skazany byl na piesza wedrowke, wkrotce jednak pocieszyl sie mowiac, ze teraz moze skuteczniej wystrzegac sie ukaszenia muchy, poniewaz nie musi sie juz wiecej troszczyc o biedna “szkapine”.

Szybkimi pochodami, aby jak najpredzej przebyc teren zagrozony przez tse-tse, lowcy mineli Jezioro Jerzego. Zblizali sie juz niemal do glownego celu wyprawy. W dali, pomiedzy jeziorami Alberta i Edwarda, rysowalo sie na horyzoncie pasmo gor, za ktorymi plynela rzeka Semliki. Laczyla ona obydwa jeziora i tym samym nalezala do dorzecza Nilu Bialego. Na zachodnim brzegu Semliki rozpoczynala sie dziewicza dzungla Ituri. Tam wlasnie lowcy mieli rozpoczac polowanie na goryle i okapi.

O zachodzie slonca zblizali sie do pasma Ruwenzori, zwanego w narzeczu Murzynow Bantu Gorami Ksiezycowymi. Lowcy orzekli – jednoglosnie, ze nikt nie mogl trafniej nazwac tych gor. Zebate zarysy Ruwenzori widoczne byly ponad horyzontem, jakby plywaly w stalowoszarych chmurach nad wierzcholkami wiecznie zielonych drzew. W ciemnoniebieskim swietle zalewajacym stoki gor ich grzbiety odcinaly sie wyraznie na tle nieba, a spoza waskich srebrnych chmur zachodzace slonce wystrzelalo ku nim swe ogniste promienie. Wkrotce mrok nocy otulil ziemie. Ksiezyc w pelni wylonil sie na ugwiezdzone niebo i z wolna przeplywal ponad szczytami gor nazwanych jego imieniem, jakby chcial ujrzec swe odbicie w lezacych na nich lodowcach.

W pobliskim buszu coraz to rozlegal sie gluchy tetent uciekajacych antylop i postekiwanie lwow sycacych sie swoim lupem. Tomek do switu nawet nie zmruzyl oczu; wsluchiwal sie w odglosy dzungli Czarnego Ladu, ktore napelnialy jego serce nie znanym dotad lekiem.

W malej osadzie murzynskiej Katwe nad Jeziorem Edwarda lowcy zastrzelili dwa nastepne konie. Nie bylo sensu meczyc zwierzat, u ktorych wystapily objawy po ukaszeniu przez tse-tse. W Katwe kilkunastu Murzynow dogorywalo na spiaczke, totez Hunter dal rychlo haslo do wymarszu.

Karawana ruszyla brzegiem jeziora na polnoc. Koniec pasma Gor Ksiezycowych pozostawal za lowcami na wschodzie, a przed nimi rozposcierala sie olbrzymia rownina.

Dopiero pod koniec dnia Hunter zatrzymal karawane na niewysokim brzegu jeziora. Lekliwe flamingi natychmiast zdradzily obecnosc ludzi. Nim lowcy sie spostrzegli, wielkie stado antylop umknelo w step. Buszowali wiec po wybrzezu wyplaszajac chmary ptactwa z gaszczu papirusow, az naraz Hunter przystanal i wskazal reka w kierunku gladkiej toni jeziora.

– Stojcie cicho i patrzcie! – szepnal.

Najpierw uslyszeli parskanie i glosy bedace czyms posrednim pomiedzy chrzakaniem swin a rykiem krow, potem ujrzeli miesiste, spiczaste uszy, wypukle oczy i szerokie nozdrza. Hipopotamy ostroznie wynurzaly olbrzymie lby. Gniewnie parskajac zblizaly sie do brzegu. Lowcy byli przekonani, ze przezorne, bystrookie zwierzeta spostrzegly ich obecnosc, nagle bowiem zaczely sie coraz glebiej zanurzac, a w koncu widac bylo jedynie ich oczy. Po chwili znow pojawily sie na powierzchni jeziora. Wynurzaly sie powoli i zblizaly do brzegu.

Lowcy przyczaili sie za kepa papirusow czekajac, co nastapi dalej. Byla to pora, w ktorej hipopotamy zwykly opuszczac wode w poszukiwaniu zeru. Hunter mial nadzieje, ze beda wychodzily na lad w poblizu ich kryjowki. Wkrotce rozleglo sie glosne parskanie i prychanie. Tomek wychylil glowe.

– Niech pan spojrzy – szepnal, szturchajac bosmana w bok.

Zwierzeta co chwila zanurzaly nieksztaltne lby w przybrzeznej wodzie w poszukiwaniu wodorostow, wsrod ktorych grzebaly tak energicznie, iz woda dokola zmacona byla szlamem. Potem lby pojawialy sie na powierzchni z pyskami pelnymi narwanych roslin.

Hunter tracil porozumiewawczo Smuge. Obydwaj cicho wysuneli sie zza krzewu. Bezszelestnie przyblizyli sie do samego brzegu jeziora. W tej chwili nie dalej jak o pietnascie metrow od nich wynurzyl sie hipopotam. Wylupiaste slepia natychmiast spostrzegly ludzi. Hipopotam prychnal glosno, po czym zaczal opadac w wode, lecz lowcy blyskawicznie uniesli bron. Pierwszy wystrzelil Hunter, a w sekunde pozniej pociagnal za spust Smuga. Potezne cielsko pograzylo sie w toni. Pozostale hipopotamy skryly sie natychmiast pod woda.

Wilmowski, Tomek i bosman podbiegli do strzelcow.

– Pudlo, szanowni panowie! – zawolal bosman, smiejac sie z niepowodzenia towarzyszy. – Oblizywaliscie sie juz na tlusta pieczen, a tymczasem trzeba sie obejsc smakiem.

– A to dlaczego, panie bosmanie? – zapytal Hunter.

– Dlatego, ze obydwaj spudlowaliscie!

– Zaloze sie o butelke prawdziwej jamajki, ze obydwa strzaly trafily niezawodnie miedzy oczy – odparl Hunter nasladujac sposob mowy bosmana.

– Phi! Latwo sie zakladac, gdy grubas przepadl w wodzie jak kamien.

– Myli sie pan, jutro wyplynie na powierzchnie, a wtedy stwierdzimy, ktory z nas dwoch ma postawic butelczyne jamajki – odparowal pewnym glosem tropiciel.

– To chyba niemozliwe, zeby taki ciezar sam wyplynal – zaoponowal Tomek.

– Niemozliwe? Jest prawie zupelnie pewne, ze wyplynie. Wszystko zalezy od tego, czy hipopotam byl najedzony. Nagromadzony w jego olbrzymim zoladku pokarm sfermentuje, po czym gazy wyrzuca zwierze na powierzchnie- wyjasnil Hunter.

– Powiedz tylko naszym tragarzom, co lezy przy brzegu na dnie jeziora, a przekonasz sie, czy ktorys bedzie chcial stad odejsc przed wyplynieciem hipopotama – dodal Smuga.

Tomek zaraz oznajmil Murzynom o zastrzeleniu hipopotama. Ci zaczeli tanczyc wokol ogniska. Sambo natychmiast uczcil ten fakt nowa piosenka:

“Madry bialy buana ma piekny karabin,

ktorym zabil wielkiego i glupiego hipopotama.

Sambo bedzie jadl i wszyscy beda jedli mnostwo bardzo wiele,

az brzuchy spuchna jak gora Ruwenzori.”

Wilmowski nie oponowal, gdy Murzyni oswiadczyli, ze chca poczekac na wyplyniecie zdobyczy na powierzchnie wod. Wkrotce karawana miala sie zaszyc w bezmierna dzungle, gdzie zdobycie miesa nastreczalo wiele trudnosci. Przeciez fauna gestych lasow tropikalnych byla bardzo uboga. W dzungli zyly jedynie niektore gatunki malp. Poza tym mozna tam bylo napotkac dzika swinie lesna i okapi, co do ktorego istnienia krazyly dotad jedynie nie sprawdzone pogloski.

Nazajutrz, jak tylko slonce ukazalo sie na horyzoncie, wszyscy gromadnie pobiegli sprawdzic, co sie dzieje z zastrzelonym hipopotamem. W poblizu jeziora widnialy na miekkiej ziemi glebokie slady, wygladajace jak doly porobione grubym slupem. Hunter, zaledwie rzucil na nie okiem, zaraz poinformowal lowcow, ze tedy przechodzily hipopotamy na nocny zer.

– Stawiaj pan butelczyne – zarechotal bosman, gdy sie znalezli nad brzegiem jeziora.

W pierwszej chwili Tomek rowniez byl przekonany, ze marynarz wygral zaklad. Na spokojnej tafli jeziora nie bylo ani sladu rzekomo zabitego hipopotama. Mlody Sambo niepomny przestrog rzucil sie do wody. Odwaznie wyplynal poza przybrzezne szuwary. Wkrotce rozlegl sie jego krzyk:

– Buana, buana! Jest, jest tutaj…!

Z wielkiej radosci musial sie zakrztusic woda, gdyz rozleglo sie jego glosne prychanie, po czym znow zawolal:

– O, matko, ile tu miesa!

W glosie Samba brzmialo tyle zachwytu, ze Murzyni pedem rzucili sie z powrotem do obozu, skad powrocili z dlugimi linami. Wrzeszczac, wskoczyli do jeziora i poplyneli do Samba.

– Alez to glupcy, przeciez tu moga czatowac krokodyle – oburzyl sie Tomek na widok tak wielkiej lekkomyslnosci.

– Dlatego wlasnie nasi tragarze czynia tyle halasu – powiedzial Wilmowski ze smiechem. – Moj drogi, nieczesto trafia im sie taka gratka. Dla dwoch ton swiezego miesa Murzyni bez wahania ryzykuja zycie.

Tomek chwile wiercil sie niecierpliwie na brzegu, lecz ciekawosc przemogla obawe. Zrzucil ubranie i wskoczyl do wody.

– Klaniaj sie krokodylszczakom! – krzyknal za nim bosman.

Dingo bez namyslu smignal do jeziora za swoim panem. Obydwaj znikneli niebawem za pasem szuwarow. Dopiero po jakims czasie ukazali sie rozkrzyczani Murzyni. Zachlystywali sie woda, lecz dzielnie ciagneli liny uwiazane do slupowatych nog zwierzecia, ktore wylonilo sie za nimi. Na wywroconym do gory brzuchem hipopotamie siedzieli Tomek, Sambo i Dingo.

– Ho, ho! Zamiast krolem nasz Tomek zostal kapitanem! – krzyknal bosman. – Ahoy! Ahoy! Ster na prawo i cala para naprzod!

Pierwsi Murzyni doplyneli do brzegu, holowanie ciezkiego lupu poszlo teraz znacznie razniej. Hipopotam byl olbrzymi. Dlugosc jego tulowia bez ogona wynosila ponad cztery metry, a wysokosc nie przekraczala metra. Ciezar zwierzecia wedlug obliczen Huntera dochodzil do dwoch i pol tony, totez Murzyni nie mogac calkowicie wydobyc go na brzeg, pozostawili hipopotama zanurzonego do polowy w plytkiej wodzie. Za pomoca nozy powyjmowali z miesistych warg zwierzecia wielkie kly, ktore doskonale imitowaly kosc sloniowa, po czym przystapili do wykrawania kawalkow miesa i tluszczu.