Tomek na Czarnym L?dzie, стр. 33

NA DWORZE KABAKI BUGANDY

– Zerknij no, brachu, a zaraz nabierzesz lepszego ducha – zawolal bosman podajac chlopcu lunete, przez ktora rozgladal sie po okolicy.

Tomek spojrzal we wskazanym przez towarzysza kierunku. W dali srebrzyly sie wody jeziora. Ponad zielenia bujnie porastajaca jego brzeg unosily sie smuzki dymu. Nie ulegalo watpliwosci, ze znajdowala sie tam wioska murzynska. Wawozem, ktory wiodl wprost do stop gory sluzacej za punkt obserwacyjny, kroczylo szesciu ludzi z karabinami przerzuconymi przez plecy. Ubior ich swiadczyl o przynaleznosci do formacji wojskowej. Tomek domyslil sie z latwoscia, ze byl to patrol angielski. Ucieszony zawolal:

– Zolnierze zblizaja sie do naszego obozu!

– Anglik i krajowcy w sluzbie angielskiej – przytaknal bosman. – Strzelmy w gore, zeby zwrocic ich uwage!

Oddali salwe. Zolnierze uslyszeli strzaly. Bialy dowodca oddzialku machnal reka i przyspieszyl kroku. Bosman przeszukal pobliskie krzewy, lecz po dwoch zbieglych Murzynach nie bylo ni sladu. Lowcy bez zwloki postanowili wracac do obozu. Przebyli juz polowe drogi, gdy nie opodal rozlegly sie strzaly karabinowe. Bosman i Tomek znow wystrzelili w gore.

Wkrotce spotkali zdazajacych im na pomoc Huntera i trzech Masajow. Tropiciel odetchnal z ulga stwierdziwszy, ze Tomek i bosman wyszli calo ze spotkania z msciwym Castanedem. Okazalo sie bowiem, ze huk strzalow, a nastepnie stoczenie sie z gory czlowieka nie uszlo uwagi lowcow pozostalych w obozie. Sambo i Mescherje odnalezli martwe cialo – rozpoznali Castaneda. Ujrzawszy go, mysleli, ze musial stoczyc zaciekla walke przed upadkiem w przepasc. Wilmowski wraz z reszta lowcow nie mieli zadnych watpliwosci, ze to wlasnie Tomek i bosman natkneli sie na handlarza niewolnikow. Ilu jednak bylo nieprzyjaciol i jak skonczylo sie starcie, nikt z nich nie mogl odgadnac, totez Hunter z Masajami natychmiast ruszyli na pomoc.

Wilmowski i Smuga z niepokojem oczekiwali na powrot towarzyszy. Ucieszyli sie widzac ich calych i zdrowych. Bosman jeszcze raz musial opowiedziec przebieg wydarzen, a gdy skonczyl, Smuga odezwal sie:

– Pechowiec z tego Castaneda. Nie mial do was szczescia. Zasluzyl sobie na to, co go spotkalo. A teraz obejrzyjcie noz znaleziony przy nim.

Bosman wzial do reki niezbyt duzy noz i wydobyl go z pochwy. W rowku wypilowanym na koncu ostrza znajdowala sie lepka ciecz.

– Ostroznie, bosmanie, noz jest nasycony trucizna – uprzedzil Hunter.

– Zauwazylem. Czy tym nozem zadano panu Smudze cios? – zapytal bosman.

– Jestem pewny ze to Castanedo dokonal napadu – odparl tropiciel.

– Jezeli tak jest naprawde, to teraz bedzie mozna ustalic rodzaj trucizny i pan Smuga szybko wyzdrowieje – uradowal sie Tomek.

– Daj Boze, by tak bylo! – westchnal Wilmowski.

– Powiadacie, ze patrol angielski podaza w nasza strone? – zapytal Smuga.

– Tak, tak, widzielismy zolnierzy jak na dloni – zapewnil chlopiec. – Bosman twierdzi, ze to Anglik na czele krajowcow. Przy ich pomocy na pewno znajdziemy nowych tragarzy.

Patrol nadszedl niebawem. Dowodzil nim mlody Anglik, sierzant Blake, ktory sie zywo zainteresowal klopotami podroznikow. Wilmowski opowiedzial mu o niecnej dzialalnosci Castaneda. Blake przesluchal Samba jako swiadka i spisal protokol. Nastepnie bez jakichkolwiek ceregieli polecil swym zolnierzom pochowac handlarza niewolnikow u stop gory. Zapewnil tez podroznikow, ze wspoldzialanie Kawirondo z Castanedem nie ujdzie im bezkarnie.

Od Blake’a podroznicy dowiedzieli sie, ze w forcie w Kampali nie ma obecnie lekarza, poniewaz towarzyszy on specjalnej komisji51 [51 W 1903 r. specjalna ekspedycja angielska badala w Ugandzie przyczyny rozpowszechniania sie spiaczki. Ustalono wtedy, ze goraczka jest pierwszym stadium choroby.], ktora przybyla do Ugandy w celu znalezienia srodkow zaradczych przeciw spiaczce.

– Jezeli tak sprawy wygladaja, to musimy sie jak najszybciej znalezc u kabaki Bugandy. Moze jego znachorzy beda w stanie pomoc panu Smudze – orzekl Hunter.

– Jest to jedyne, co mozecie, panowie, w tej chwili uczynic – przyznal Blake. – Kabaka ma niezlych czarownikow-znachorow, ktorzy, jak mozna przypuszczac, niejedna juz trucizne sporzadzili. Przypuszczalnie znajda skuteczny lek dla rannego. Radzilbym lodzia przewiezc chorego do Bugandy.

– Co pan na to, panie Hunter? – zapytal Wilmowski. – Chyba skorzystamy z tej rady?

– Jazda lodzia mniej zmeczy pana Smuge – odparl tropiciel. – Ja zabiore juczne zwierzeta i konno z dwoma Masajami podaze brzegiem wokol jeziora, natomiast pan z reszta towarzyszy i bagazami mozecie poplynac lodziami. Spotkamy sie w Bugandzie.

– Przylacze sie do pana. Jadac na szkapie lepiej przyjrze sie okolicy – wtracil bosman Nowicki.

Wilmowski poprosil Blake’a o pomoc w wynajeciu lodzi. Sierzant okazal sie bardzo uczynnym czlowiekiem. Natychmiast sprowadzil kilkudziesieciu Murzynow Luo. Przy ich pomocy karawana szybko znalazla sie w wiosce lezacej nad brzegiem Jeziora Wiktorii. Wilmowski nie targowal sie z naczelnikiem murzynskim o wysokosc wynagrodzenia, totez niebawem przygotowano cztery dlugie i mocne lodzie sporzadzone z wypalonych, duzych pni drzewnych. W czasie przeladunku jukow na nie Tomek z bosmanem rozgladali sie po malym osiedlu. Zamieszkali w nim Murzyni Luo trudnili sie polowem ryb tilapia, ktore nazywali ngege. Mlode i stare polnagie kobiety badz siedzialy bezczynnie przed chatami palac dlugie gliniane fajki, badz tez gotowaly pozywienie. Bosman ofiarowal im dodatkowo dwie garstki tytoniu; przyjaznie wiec spogladaly na bialych lowcow i przynaglaly swych mezow do pospiechu. Na jednej lodzi sporzadzono dla Smugi wygodne poslanie, nad ktorym umieszczono palankin pokryty brezentem. Pozostali na ladzie Hunter i bosman strzalami rewolwerowymi pozegnali odplywajacych towarzyszy.

Tomek zajal miejsce w lodzi obok Smugi. Co chwila wypytywal go o nazwy roznorakich ptakow przelatujacych nad wodami jeziora; jak statki powietrzne spokojnie zeglowaly w gorze wielkie pelikany, stada plochliwych flamingow, ibisow, kormoranow, a takze regularne klucze zurawi.

– Prawdziwy ptasi raj – powiedzial Tomek, obserwujac skrzydlate mrowie. – Ciekaw jestem, czy mozna tu spotkac bociany odlatujace z Polski na zime do Afryki?

– Jestem tego pewny. Z samej Anglii przylatuje w te okolice okolo szescdziesieciu gatunkow ptakow – wyjasnil Smuga.

– Szczesliwe ptaki, kiedy tylko chca, wracaja do swych dalekich gniazd i wszyscy ludzie ciesza sie z ich powrotu. Tymczasem tatus i pan bosman nie moga nawet odwiedzic rodzinnego kraju. Ile to niesprawiedliwosci naswiecie – filozofowal chlopiec.

– Nie zazdrosc wedrownym ptakom – odpowiedzial Smuga. – Nie maja one tak beztroskiego zycia, jakby sie moglo wydawac. Nie zdajesz sobie chyba sprawy, ile ich ginie w czasie przelotow. Poza tym nie wszystkie ptaki swym przylotem sprawiaja ludziom radosc.

– A to dlaczego? – zdziwil sie Tomek. – W Polsce kazdy sie cieszy na widok powracajacych bockow. Nikt tez nie niszczy ich gniazd budowanych na wiejskich strzechach.

– To prawda, mamy wiele sentymentu dla naszych bocianow, lecz pewne ptaki wyrzadzaja ludziom wielkie szkody. Gdybys sie trudnil rybolowstwem, przylot niektorych skrzydlatych zarlokow nie sprawilby ci zbytniej radosci. Przyjrzyj sie tym duzym ptaszyskom tak zaciekle lowiacym ryby w jeziorze.

Tomek spojrzal we wskazanym kierunku i ujrzal ptaki o polyskliwych, brazowych grzbietach i skrzydlach. Co chwila rzucaly sie w wode zanurzajac swe zielono-czarne glowy i szyje z bialymi gardlami.

– Przeciez to sa kormorany52 [52 Phalacrocorax carbo. ]! – zawolal.

– Wlasnie na nie chcialem zwrocic twoja uwage – z usmiechem potwierdzil Smuga.

– Nie rozumiem, dlaczego przylot kormoranow moze byc niemile widziany przez ludzi, skoro slyszalem, ze Chinczycy specjalnie je hoduja i umyslnie przyuczaja do rybolowstwa. Juz chocby z tego wynika, ze sa bardzo pozytecznymi ptakami.

– Jedynie cierpliwi Chinczycy potrafili w ten sposob wykorzystac kormorany, ktore gdzie indziej staja sie czesto prawdziwa plaga dla rybakow z powodu swej olbrzymiej zarlocznosci.

– Nic o tym nie slyszalem, moze by mi pan cos o nich opowiedzial? Zawsze je uwazalem za bardzo pozyteczne dla czlowieka.

– Wiesz pewnie, ze ojczyzna kormoranow jest srodkowa i polnocna Europa, Azja i Ameryka Polnocna. Na zime wedruja one w strony poludniowe. Kormorany wybornie plywaja i nurkuja, lecz na ladzie nie umieja prawie wcale chodzic. Gniazda swe buduja czesto na drzewach. Na polnocy, w okolicach bezdrzewnych, gniezdza sie w rozpadlinach skalnych. Nieraz wciskaja sie do czaplich gniazd i wypieraja je z ich siedzib. Zyja gromadnie i maja liczne, rownie zarloczne potomstwo, totez pobliskie wody bywaja przez nie doszczetnie ogalacane z ryb. Przy tym pomiot ich zakaza dokola powietrze na znaczna odleglosc. Rowniez z tego wzgledu kormorany nie sa milym sasiadem dla czlowieka.

Na podobnych rozmowach zegluga po Jeziorze Wiktorii szybko im schodzila. Tomek w chwilach odpoczynku Smugi gawedzil z Sambem. Oczywiscie dyskusje te odbywaly sie w duzej mierze na migi, poniewaz Sambo niewiele znal slow angielskich, za to Tomek uczyl sie szybko narzecza krajowcow, co mu sie moglo bardzo przydac podczas wyprawy.

Wiadomosc o zblizaniu sie lowcow dzikich zwierzat do Bugandy musiala ubiec naszych podroznikow, trzeciego dnia zeglugi ujrzeli bowiem plynaca z zachodu lodz, w ktorej, jak sie pozniej okazalo, przybyl na ich powitanie wyslannik kabaki. Byl to wysoki mlodzieniec ubrany w plaszcz z koziej skory, strojny w sznury paciorkow i ptasie piora.

W imieniu krola Daudi Chwa zaprosil bialych lowcow na “dwor krolewski”.

Podroznicy ucieszyli sie tak wielkim dowodem goscinnosci. Podejrzewali, ze to sierzant Blake specjalnie uprzedzil murzynskiego wladce, aby wynagrodzic im dotychczasowe przykrosci. Oczywiscie Wilmowski wreczyl wyslannikowi cenne upominki i zapewnil go o swej wdziecznosci dla mlodego krola.

Zaledwie lodzie przybily do brzegu, oddzial zbrojnych wojownikow otoczyl bialych lowcow. Pod opieka eskorty wkroczyli do stolicy prowincji, witani biciem w kotly i bebny.