Tomek na Czarnym L?dzie, стр. 28

U ZRODEL NILU BIALEGO

Przez dwie doby Hunter i Wilmowski nie odstepowali od loza rozgoraczkowanego Smugi. Trzeciego dnia ranny poczul sie troche lepiej. Wilmowski stwierdzil z zadowoleniem, ze goraczka znacznie opadla. Zaraz tez polecil sporzadzic dla niego pozywny bulion. Zadania tego ochoczo podjal sie bosman Nowicki. Nalewajac bulion do kubka mowil do rozradowanego Tomka:

– Widzisz, kochany brachu, jaka to w Smudze rogata dusza? Zaraz mozna poznac w nim Polaka! Murzyniaki tlukli go mlotkiem po glowie jak szczupaka na Wigilie, a on nie tylko nie puscil ostatniej pary, ale juz krzyczy, ze jest glodny.

– Wielka szkoda, ze pan Smuga nie mogl rozpoznac napastnikow. Nie chcialbym, zeby ten okropny czyn uszedl im na sucho – zafrasowal sie chlopiec.

– He, he, he! – rozesmial sie marynarz. – Zeby Smuga mogl rozpoznac tych drani, to by musial ich zobaczyc, a gdyby ich byl zobaczyl, to z miejsca musieliby sie wyniesc do Abrahama na piwo i juz nie byloby o czym gadac. Teraz zas, kochany brachu, jezeli tylko los mi bedzie sprzyjal, to oni wpadna w moje lapy, a wtedy…

Bosman wykonal rekoma charakterystyczny ruch, jakby ukrecal ptakowi glowe.

– Wiec pan ich zabije? – przerazil sie Tomek.

– Jak amen w pacierzu! Ale my tu sobie gadu, gadu, a tam nasz chory czeka. No, chodzmy z tym bulionem, ale mysle, ze lepiej by mu pomogl rum.

– Ranny nie powinien pic alkoholu – ostro zaoponowal Tomek.

– A po czym to odzyskal przytomnosc jak nie po jamajce? Nie przekonasz mnie, brachu! Chodzmy!

Smuga posilil sie, po czym nie zwazajac na protesty Huntera zapalil fajke. Wypuscil kilka klebow dymu i rzekl:

– Andrzeju, kaz przygotowac dla mnie jakas lektyke. Jutro mozemy wyruszyc w dalsza droge. Dosc tego leniuchowania.

– Wykluczone, Janie! – zaprotestowal Wilmowski. – W tropikalnych krajach rany zle sie goja.

– Nic mi nie bedzie, Andrzeju. Gorzej oporzadzil mnie swego czasu tygrys w Bengalii, a przeciez wszystko sie dobrze skonczylo. Mam organizm przyzwyczajony do goracego klimatu. Predzej wyzdrowieje podczas marszu.

Wilmowski w dalszym ciagu oponowal, lecz wtedy odezwal sie Hunter:

– Pan Smuga ma zelazna czaszke, jezeli nie pekla pod tak silnymi uderzeniami. Proponowalbym rowniez rozpoczecie marszu, lecz nie jutro, tylko pojutrze. Mam ku temu dwa powody. Po pierwsze pan Smuga nabierze wiecej sil, a po drugie… – pochylil sie do towarzyszy zgrupowanych przy lozku rannego i dodal ciszej: – Po drugie chce opoznic marsz dlatego, ze Kawirondo nagle nabrali gwaltownej checi do wyruszenia z nami w dalsza droge. Czy to nie wydaje sie wam dziwne?

– Zanim jeszcze przyniesliscie rannego do obozu, tragarze wyrazili zgode na kontynuowanie marszu. Zapytalem wtedy, czy juz sie nie obawiaja swych sasiadow Luo. Wyjasnili, ze teraz nie musza sie ich bac, gdyz tam-tamy zapowiedzialy im goscinne przyjecie – odparl Wilmowski.

– Zapewne wyslannik Castaneda, o ktorego przybyciu powiadomil nas wierny Sambo, polecil im udac sie dalej – dodal Hunter.

– Oby chec przysluzenia sie nam nie wyszla Sambowi na zle – rzekl Wilmowski. – Chlopak ustawicznie kreci sie wsrod Kawirondo przeszkadzajac im w konszachtach. Patrza tez na niego bardzo niechetnie.

– Bosmanie, niech pan czuwa nad nim – zwrocil sie Hunter do marynarza.

– Iiii, nie taki znow diabel straszny, jak go maluja. Wprowadzilem troche rygoru. Kawirondziaki stali sie lagodni jak baranki. Nic mu juz nie zrobia.

Wilmowski spojrzal uwaznie na bosmana. Przez dwa dni czuwal z Hunterem przy lozu rannego, pozostawiajac oboz pod opieka marynarza. Teraz zaniepokoil go lekki ton, jakim bosman udzielil wyjasnienia. Podejrzewal, ze chce cos przed nim ukryc. Spojrzal wiec z kolei na Tomka, ktory po oswiadczeniu swego serdecznego druha zaczal krecic sie i chichotac.

– Czy i ty, Tomku, uwazasz, ze Sambo jest zupelnie bezpieczny? – zapytal.

– Od wczoraj tragarze patrza z szacunkiem na naszego Samba. Na pewno nic mu teraz nie grozi – odparl chlopiec.

– Dlaczego tak nagle zmienili swoj stosunek do niego? – pytal dalej Wilmowski.

Bosman chrzaknal ostrzegawczo, lecz Tomek nie zwazajac na niego wyjasnil triumfujaco:

– Wczoraj jeden Kawirondo uderzyl Samba, gdy ten przykucnal przy grupce dyskutujacych. Wtedy pan bosman sprawil mu tegie lanie i zapowiedzial wszystkim, ze jezeli Sambowi stanie sie cos zlego, to wroci do ich wioski, spali domy i powiesi mieszkancow.

Wilmowski nachmurzyl sie, lecz nie skarcil bosmana. Niespodziewany napad na Smuge byl groznym dowodem zbytniego rozzuchwalenia sie Kawirondo.

– Dobrze pan zrobil, bosmanie. Murzyni cenia silnych ludzi – wtracil Hunter. – Trzeba ich teraz trzymac krotko. Przy najblizszej okazji postaramy sie o nowych tragarzy. Wtedy tez prawdopodobnie zaginie sluch o Castanedzie, ktorego cien podaza za nami. Jak widac, jest to bardzo msciwy lotr.

– Daj Boze, zebym mogl go spotkac jeszcze raz – mruknal bosman zawziecie.

– Jak wiec powiedzialem, proponuje odlozyc wymarsz w dalsza droge na pojutrze. W ten sposob pokrzyzujemy choc w czesci plany Kawirondo.

– Rozumowanie pana Huntera wydaje sie sluszne. Wobec tego odpoczniemy tutaj jeszcze jeden dzien, a pojutrze ruszamy dalej – powiedzial Wilmowski.

– Gdyby zaszla potrzeba, to w forcie angielskim w Kampali na pewno zastaniemy lekarza – dodal Hunter. – Miejmy jednak nadzieje, ze pan Smuga przyjdzie do zdrowia bez jego pomocy.

– Ha, niech bedzie tak, jak radzicie – zgodzil sie Smuga.

W obozie panowal calkowity spokoj. Uzbrojeni po zeby Masajowie dzien i noc pelnili straz. Tymczasem bosman, Tomek i Sambo zbudowali wygodna lektyke dla Smugi; mieli ja niesc najzreczniejsi Kawirondo.

Gdy nadszedl oznaczony czas wymarszu, Sambo ze sztandarem stanal na czele karawany. Tomek na polecenie ojca zastapil Smuge. Teraz razem z bosmanem stanowili tylna straz karawany. W takt monotonnej piesni tragarzy ruszyli w droge.

Podroznicy wedrowali sawanna porosla kepami krzewow i drzew akacjowych. Pod koniec dnia coraz czesciej zaczeli napotykac dosc duze bajora zarosle karlowatymi mimozami o czerwonej korze, ktore utrudnialy droge. Dingo spuszczony ze smyczy buszowal wsrod tych chaszczow, to znow biegl ze wzniesionym do gory lbem, weszac w powietrzu. Tomek i bosman pilnie obserwowali jego zachowanie; nie ulegalo watpliwosci- okolica obfitowala w zwierzyne. W pewnej chwili Dingo dal nura w pobliskie krzewy. Zaraz tez obydwaj lowcy uslyszeli niskie, gluche chrzakanie, a potem ostry pisk. Trzask lamanych galezi i glosne chrapliwe szczekniecie Dinga ostrzegly podroznikow przed niebezpieczenstwem. Zadudnila ziemia. Dingo, szczekajac zajadle, wybiegl z krzewow. Za nim z gluchym tupotem ukazal sie olbrzymi zwierz o ciezkiej i niezgrabnej budowie. Wysokosc potwora dorownywala sredniemu wzrostowi czlowieka, podczas gdy dlugosc szaroczarnego cielska dochodzila do okolo czterech metrow. Olbrzymie zwierze o grubej, sfaldowanej na karku skorze gnalo z pochylonym nisko poteznym lbem, na ktorego nosie widnialy sterczace jeden za drugim dwa rogi.

– Kifaru41 [41 Kitaru (w narzeczu suahili) – nosorozec.]! – wrzasnal ktorys z Murzynow.

Szyk karawany zalamal sie w jednej chwili. Tragarze rozpierzchli sie pozostawiajac bagaze na sciezce; sploszone wierzchowce stawaly deba. Czolo karawany, oddalone nieco od szarzujacego nosorozca, utrzymalo sie w jakim takim porzadku, poniewaz kroczace na przedzie osly z filozoficznym spokojem szly dalej nie zwazajac na niebezpieczenstwo. Tymczasem potwornych rozmiarow nosorozec pedzil za zrecznie umykajacym Dingiem. Madry pies skupil na sobie cala jego uwage. Przebiegl ukosem sciezke i zaszyl sie w zarosla po przeciwnej stronie drogi. Tomek i bosman nie zdazyli sie nawet zlozyc do strzalu. Nim uspokoili konie, bylo juz po wszystkim. Wkrotce Dingo powrocil machajac wesolo ogonem. Zatrzymal sie przed Tomkiem, jakby oczekiwal na pochwale; chlopiec zeskoczyl z wierzchowca i mocno usciskal roztropnego psa.

Na wieczornym biwaku glownym tematem rozmow bylo wydarzenie z nosorozcem. Najwiecej do powiedzenia mieli Hunter i Smuga, ktory po calodziennym marszu czul sie zupelnie znosnie.

– Nigdy nie mozna przewidziec, co uczyni nosorozec – mowil Hunter. – Niekiedy ucieka nawet przed jednym psem. Czasem na sam widok czlowieka wpada w szal wscieklosci i wtedy slepo nan szarzuje. Doswiadczony, wprawny mysliwy uskakuje w bok w ostatniej chwili przed stratowaniem, nosorozec zas zwykle pedzi dalej; gdy traci z oczu prawdziwego przeciwnika, wyladowuje swoj gniew na pierwszym lepszym krzaku czy drzewie. Wynika to stad, ze nosorozce sa krotkowidzami. Polowanie na te zwierzeta nie nalezy do bezpiecznych. Mielismy dzisiaj szczescie, ze czujny Dingo wytropil nosorozca kryjacego sie w zaroslach, a my uszlismy jego uwagi. Zle by sie moglo skonczyc, gdyby na nas napadl.

– Do jakiej rodziny zwierzat naleza nosorozce? – zapytal Tomek.

– Sa to zwierzeta nieparzystokopytne – wyjasnil Smuga. – Pierwsza rodzina wsrod nich sa nosorozce majace konczyny o trzech palcach, druga stanowia tapiry z trzema palcami u przednich, a czterema u tylnych nog, do trzeciej rodziny zaliczamy konie z rozwinietym tylko jednym palcem w ksztalcie kopyta.

– Czy nosorozce zyja tylko w Afryce? – indagowal dalej Tomek, ktory pragnac zostac wytrawnym lowca dzikich zwierzat, chcial wiedziec o nich jak najwiecej.

– Nosorozce zyja rowniez w Azji podzwrotnikowej – odparl Smuga. – W Afryce sa reprezentowane przez dwa gatunki. Pierwszy, zwany przez Burow42 [42 Burowie – potomkowie kolonistow holenderskich osiedlajacych sie od XVII w. w Afryce Poludniowej. Wypierani w XIX w. na polnoc przez osadnikow brytyjskich, po zacietych walkach z ludami Bantu utworzyli republiki: Nalal. Oranie i Transwal, o ktorych niezaleznosc walczyli z Brytyjczykami (tzw. wojny burskie) i poniesli kleske. Po zawarciu pokoju w 1902 r. republiki te wlaczone zostaly do imperium brytyjskiego. Obecnie Burowie nazywani sa Afrykanerami.] czarnym43 [43 Diceros bicornis. ], a w narzeczu Murzynow kifaru jest bardziej znany od drugiego gatunku, nosorozca bialego44 [44 Ceratotherium simum. ], bedacego najpotezniejszym przedstawicielem calej rodziny.