Tomek na Czarnym L?dzie, стр. 19

BOSMAN POKAZUJE PAZURY

Bosman i Tomek musieli przerwac rozmowe, gdyz z przybrzeznych zarosli wylonila sie wioska murzynska. Stozkowate, sloma kryte chatki tworzyly dosc szeroki luk, ktorego cieciwe stanowil brzeg jeziora. Nad woda, wyciagniete na piaszczyste wybrzeze, lezaly dlugie lodzie sporzadzone z wypalanych pni drzew, a obok nich suszyly sie rozpiete na dragach sieci.

Roj zupelnie nagich mezczyzn, kobiet i dzieci wylegl na powitanie przybyszow. Ich czekoladowe ciala blyszczaly tluszczem. Mezczyzni na powitanie potrzasali przyjaznie dzidami. Kobiety natomiast podnosily ramiona do gory, potem robily sklon w przod dotykajac palcami ziemi, a nastepnie prostowaly sie i z wyciagnietymi w gore rekami klaskaly w dlonie.

– No, no, nawet niczego nas witaja – pochwalil bosman. Tomek usmiechnal sie dyskretnie. Tymczasem Murzyni wykrzykiwali:

– Jambo masungu!36 [36 Witaj, bialy czlowieku!]

Castanedo poprowadzil podroznikow do chaty naczelnika plemienia. Bosman, Tomek z Dingiem i Mescherje postanowili zaczekac na placu na wynik pertraktacji. Murzyni z podziwem przygladali sie Tomkowi i jego psu; polglosem dyskutowali gestykulujac rekoma. Rozmowy w chacie trwaly juz okolo dwoch godzin, gdy Hunter wyszedl przed dom.

– Dobilismy targu – powiadomil towarzyszy. – Pomozcie mi wniesc skrzynie do chaty naczelnika.

– A coz tam mowi ten pan Castanedo? – zagadnal bosman.

– Dla nas miekki jak wosk. Trzeba przyznac, ze ma mir wsrod tutejszych Murzynow. Wlasciwie to on dyktuje im warunki.

– I za to wezmie zapewne czesc zaplaty – dodal bosman.

– Nie ulega najmniejszej watpliwosci, ze tak bedzie. My rowniez musimy dac mu pewien haracz.

– Po jakie licho cackamy sie z tym drabem? – oburzyl sie marynarz.

– Odnioslem wrazenie, ze zaden Kawirondo nie poszedlby z nami bez jego zezwolenia. Naczelnik stale spogladal na niego i dopiero gdy Castanedo skinal glowa, wyrazal swa zgode.

– Chytra sztuka musi byc z tego mieszanca.

Mescherje i bosman poniesli skrzynie. Tomek razem z nimi wszedl do chaty naczelnika. Stary, lecz dziarski Murzyn obejrzal podarunki, potem przeliczyl przedmioty i materialy otrzymane jako naleznosc za piec oslow. Z kolei Smuga wyplacil spora zaliczke tragarzom. Zgodnie z umowa mieli sie stawic w obozie podroznikow nad rzeka nastepnego dnia o swicie. Po zakonczeniu dlugich targow lowcy wyszli przed chate, aby obejrzec osly kupione od murzynskiego kacyka. Tomek zaledwie spojrzal na silne, roslejsze od europejskich klapouchy. Zamyslony stanal pod drzewem. Nie spuszczal wzroku z Castaneda. Zastanawial sie, w jaki sposob moglby pomoc biednemu Sambowi.

Tymczasem bosman, jakby calkowicie zapomnial o nieszczesnym niewolniku, najspokojniej w swiecie z zainteresowaniem ogladal osly. Uprzejmie tez wymienial rozne spostrzezenia z Castanedem, ktory, o ile z poczatku zachowal sie gburowato, o tyle teraz stal sie przyjacielski i wylewny.

“Nie wiedzialem, ze bosman jest taki zmienny – rozmyslal Tomek z gorycza. – Najpierw nazywa Castaneda drabem, a teraz traktuje go jak przyzwoitego czlowieka.”

Watpliwosci chlopca rozwialy sie wtedy dopiero, gdy pozegnali mieszanca przed faktoria. Zaledwie dom zniknal z pola widzenia, bosman zblizyl sie do Tomka i szepnal:

– Niech sie zamienie w sardynke zamknieta w blaszance, jezeli nie uspilem czujnosci tego handlarza zywym towarem.

– Nie rozumiem pana, przed chwila rozmawial pan z nim przyjacielsko, a teraz znow mowi pan zupelnie co innego – oburzyl sie Tomek.

– Potrzasnij tylko olejem w lepetynie, a wszystko ci sie zaraz wyjasni – odpowiedzial bosman z chytrym usmiechem. – Gdybym opuscil nos na kwinte tak jak ty, to Castanedo raz dwa by wyniuchal, ze wiemy juz o nim cala prawde. Wtedy by na pewno pchnal Murzyna nozem pod siodme zebro, zeby sie nie narazac na klopoty z Anglikami. Tymczasem teraz bez cykorii pociagnie z butelki i polozy sie spac.

– To prawda, ze Castanedo nie ma powodu do niepokoju, ale biedny Sambo nadal jest w jego rekach i chyba jeden Bog wie, co go czeka – westchnal ciezko Tomek.

– Ha, wiec przypuszczales, ze chce zostawic tego biedaka jego losowi? O, brachu, brachu! Mam juz gotowy plan dzialania.

– Naprawde? Co ma pan zamiar zrobic?!

– Dowiesz sie wszystkiego jutro rano po przybyciu tragarzy do obozu.

– Dlaczego dopiero wtedy?

– Bo wtenczas Castanedo juz nie bedzie mogl nam popsuc szykow. Slyszales, co mowil pan Hunter? Murzyni sluchaja go jak rodzonego ojca, a obawiam sie, ze ten drab nie bedzie mial zachwyconej miny, gdy uslyszy nasza propozycje. Pamietaj, trzymaj buzie zamknieta na klodke!

– To nawet ojcu nic nie powiemy? – zdziwil sie Tomek.

– Wlasnie jemu przede wszystkim nic nie trzeba mowic. Twoj szanowny ojciec to chodzaca dobroc. Nie potrafi nikomu zrobic krzywdy, a z Castanedem trzeba gadac po marynarsku.

– Juz nic nie rozumiem. Co pan wlasciwie chce zrobic?

– To sie okaze jutro – krotko zakonczyl bosman – a teraz cicho, sza!

Zblizyli sie do obozowiska. Wilmowski wysluchal relacji Smugi. Pochwalil za pomyslne zalatwienie sprawy, obejrzal osly, ktore uwiazano w poblizu koni.

– Tym przynajmniej nic nie grozi od tse-tse – powiedzial z zadowoleniem, glaszczac klapouchy.

– Czy mucha tse-tse nie szkodzi oslom? – zainteresowal sie Tomek.

– Wlasnie dlatego kupilismy je. Majac juczne zwierzeta bedziemy mogli sie zapuszczac w okolice, w ktorych wynajecie ludzi napotyka trudnosci. Tropienie okapi w dzungli zajmie sporo czasu. Nawet kto wie, czy nie bedziemy musieli sie podzielic na kilka grup, aby szybciej przetrzasnac wiekszy obszar lasu. Wtedy osly bardzo nam sie przydadza do noszenia sprzetu.

– Cos mi to przypomina nasze lowy w Australii – ucieszyl sie chlopiec.

Wieczorem Tomek krecil sie niespokojnie. Co chwila spogladal na bosmana. Ten jednak zdawal sie zupelnie nie myslec o tym, co mialo nastapic nastepnego ranka. Przekomarzal sie z Hunterem, nie zwracajac uwagi na chlopca, a w koncu ziewnal od ucha do ucha i oswiadczyl, ze pojdzie na spoczynek. Zanim znikl w namiocie, zblizyl sie do Tomka i korzystajac z tego, ze nikt nie zwraca na nich uwagi, szepnal:

– Kladz sie spac, kolezko! Jutro bedziemy mieli pelne rece roboty. Czy masz troche forsy?

– Niecale sto dolarow.

– Dobra nasza! Miej je przy sobie, a teraz chodzmy pokimac. Dobranoc!

– Dobranoc!

Niebawem Tomek juz byl w lozku. Dingo wsunal leb pod moskitiere, dotknal twarzy chlopca mokrym nosem, a nastepnie ulokowal sie przy jego nogach. Tomek zamknal oczy, lecz nie mogl zasnac. Dreczyla go niepewnosc, czy nie powinien zwierzyc sie ojcu, nawet wbrew bosmanowi. Nie mogl zrozumiec, dlaczego poczciwy marynarz uparl sie zachowac cala sprawe w tajemnicy. Przeciez ojciec, jak i Smuga na pewno staraliby sie pomoc biednemu Sambowi.

“Co tu robic? – zastanawial sie. – Jezeli nic nie powiem ojcu, to gotow pozniej pomyslec, ze nie mialem do niego zaufania. Jezeli znow zwierze sie, bosman posadzi mnie o to samo. I tak zle, i tak niedobrze.”

Nagle przyszla mu do glowy zbawcza mysl:

“Niech los zadecyduje, jak mam postapic. O ile ojciec przyjdzie do namiotu, zanim usne, wyznam mu wszystko. Gdyby nie przyszedl, to bedzie widomy znak, ze los tak chcial!”

Zadowolony z postanowienia, uspokoil sie natychmiast. Zamknal oczy. W obozie rozbrzmiewala monotonna piesn Masajow. Tomek westchnal gleboko. Wkrotce sen go zmorzyl i zasnal smacznie.

Zaledwie duza, pomaranczowa kula sloneczna ukazala sie na horyzoncie, Hunter zbudzil swych towarzyszy. Z wilczym apetytem zabrali sie do sutego sniadania. Tomek z niecierpliwoscia oczekiwal na wydarzenia. Rzucal ukradkowe spojrzenia na bosmana, ktory z niewzruszonym spokojem pochlanial gory jedzenia. Wkrotce bosman odsunal kubek, nabil fajke tytoniem, wypuscil z niej kilka klebow dymu. Mrugnal nieznacznie do chlopca i odezwal sie:

– Wyglada na to, ze Kawirondziaki nawalaja! Ida chyba jak zolwie. Moze by tak wyskoczyc im na spotkanie z jakims marynarskim slowem?

– Oni zawsze maja czas – utyskiwal Hunter.

– Wezme Tomka i wyjrzymy na droge – zaproponowal bosman.

– Dobrze, idzcie, a my tymczasem zwiniemy oboz – powiedzial Wilmowski. – Tomku, zabierz ze soba Dinga.

Chlopiec zaraz przypasal kolta, zalozyl psu smycz i ruszyl z bosmanem ku jezioru. Marynarz w milczeniu szedl wielkimi krokami, ale gdy tylko oboz znikl za krzewami, zboczyl miedzy drzewa.

– Zle idziemy, bosmanie – zaoponowal chlopiec.

– Nic nie gadaj, kolezko, tylko smaruj za mna – ucial bosman lakonicznie.

– Murzyni nadejda droga. Tutaj ich nie spotkamy – upieral sie Tomek.

– O to mi wlasnie chodzi – wyjasnil bosman. – Niech oni smaruja do obozu, a my pojdziemy dalej.

– Przeciez mielismy isc na spotkanie Kawirondo…

– Iii, to byl tylko pretekst – odpowiedzial marynarz. – Dopiero gdy nas mina, szurniemy do pana Castanedo. Potem powiemy, zesmy ich nie spotkali, kapujesz?

– Nic nie rozumiem.

– Czekaj, zaraz ci to wyklaruje. Otoz, gdy upewnimy sie, ze tragarze poszli do obozu, odwiedzimy tego draba i cokolwiek wtedy sie stanie, on nie bedzie mogl nam juz bruzdzic.

– Widze, ze pan dokladnie obmyslil caly plan – pochwalil Tomek.

Nie spieszac sie szli gaszczem, w koncu ujrzeli faktorie Castaneda, a Murzynow w dalszym ciagu nie bylo ani sladu. Bosman zatrzymal sie; po krotkim namysle zadecydowal:

– Tutaj przycupniemy w krzakach, dopoki nie nadejda nasi tragarze. Obejrzyj swoja pukawke i nic teraz nie gadaj!

Tomek poczul, ze robi mu sie goraco. Bosman wyjal z kieszeni rewolwer, uwaznie skontrolowal bron, wydobyl duzy noz sprezynowy, sprawdzil dzialanie mechanizmu, po czym wyciagnal sie na ziemi.

– Czy pan chce zabic Castaneda? – zapytal Tomek niepewnym glosem.

Bosman wzruszyl pogardliwie ramionami i rzekl niedbale:

– Nie goraczkuj sie, brachu. Kto by tam zabijal takiego szczura! Musimy byc na wszystko przygotowani. Wiesz, co zrobimy? Otoz poprosimy grzecznie pana Castanedo, zeby nam sprzedal Samba. Czy zabrales forse?