Tomek w grobowcach faraon?w, стр. 73

*

Resztki antylopy pozostawili na przylegajacym do dzungli pastwisku, a sami rozpoczeli czuwanie przy malym ognisku, obserwujac kolujace nad padlina sepy – sygnal dla wszystkich padlinozercow. Spodziewali sie, ze lew nadejdzie od strony lasu. Wilmowski proponowal wzniesienie niewielkiej zeriby, ktora dawalaby poczucie bezpieczenstwa, ale Nowicki ani myslal sie z tym zgodzic. A tym razem przylaczyl sie do niego takze Smuga.

– Murzyniaki wezma nas za tchorzy – oponowal marynarz. – Ograniczylibysmy sobie w ten sposob pole ostrzalu – poparl go, znacznie racjonalniejszym argumentem, wytrawny mysliwy.

Czas oczekiwania dluzyl sie. Z tym wiekszym zainteresowaniem sluchali opowiesci Smugi o mysliwskich przygodach, choc ten przestrzegl od razu, ze fantazja ludzi polujacych na zwierzeta dorownuje co najmniej wyobrazni polnocnoamerykanskich Indian.

– Mialem kiedys, jak ty bys to powiedzial, Tadku, znajomego, ktorego tubylcy nazywali “Joe jedna kula” z powodu celnosci strzalu. Mowiono o nim, ze trafia w cytryny z odleglosci czterystu jardow [186] .

– Fiu, fiu – zagwizdal Nowicki. A Smuga tylko sie usmiechnal i opowiadal dalej:

– Ktoregos wieczora wybral sie na polowanie. Zwierzyna trafila sie juz na skraju lasu. Byl to siedzacy na galezi manganowca lampart, co samo w sobie stanowilo wyzwanie losu, poniewaz te akurat drapiezniki na widok ludzi szybko znikaja. Joe blyskawicznie podniosl karabin, zarepetowal, wymierzyl i strzelil… Lampart znikl. Pudlo kompletne.

– Zdarza sie i najlepszym – skomentowal Wilmowski.

– Ano powiadaja: “Zolnierz strzela, Pan Bog kule nosi” – dodal Nowicki.

– To jeszcze nie koniec historii. Nastepnego wieczora Joe znowu wybral sie w te strone i znowu na tym samym drzewie ujrzal tego samego lamparta. I tym razem spudlowal. Lampart jednym skokiem zginal w zaroslach.

– Czy ten Joe polowal sam?

– Otoz wlasnie, nie! Towarzyszyl mu masajski tropiciel, nasz wspolny znajomy, Mescherje [187] . Tym bardziej wiec ucierpial mysliwski prestiz… Tak! Lampart stal sie jego obsesja. Gdy wyszli na step nastepnego wieczora, drapieznik rozparty na tym samym drzewie, jak mowil Joe, wyraznie na jego widok przeciagnal sie wyniosle i ziewnal…

– Szkoda, ze nie odwrocil sie tylem – zasmial sie cicho Nowicki. A Wilmowski zapytal: – Trafil tym razem?

– Znowu nie! I tak bylo przez kolejnych piec dni. Szostego – sukces byl polowiczny. Raniony w tyl karku lampart nie pojawil sie wiecej.

– A nie rozesmial sie czasem na pozegnanie? – zapytal ubawiony Nowicki.

– No, powiedzmy, ze z pogarda chrzaknal, nasladujac pawiana [188] zakonczyl opowiadanie Smuga.

– Slyszalem, ze lamparty sa niebezpieczniejsze od lwow – powiedzial Wilmowski.

– O tak, sa niewatpliwie zwinniejsze i sprytniejsze. Waza i mierza o polowe mniej [189] . Atakuja w absolutnej ciszy, nie ostrzegajac warczeniem, jak czynia czasem lwy. Skacza na odleglosc szesciu stop [190] albo atakuja, skaczac z drzewa. Niektorzy twierdza, ze to jedyne sposrod zwierzat, ktore zabijaja dla przyjemnosci. Zdarza sie dosc czesto, ze zyja na peryferiach afrykanskich miast, podobnie jak kojoty, lisy czy szopy. Otoczylismy kiedys takiego lamparta na przedmiesciach Nairobi. Nie mial zadnej mozliwosci ucieczki. Ukryl sie w stercie drzewa i nie wyczuly go nawet psy. Nastepnej nocy uciekl, a my strzelalismy na wiwat.

– Wobec teg\) moze lampart powinien uchodzic za krola zwierzat? – zastanawial sie Wilmowski. – Masajowie mowia, ze krolem sawanny jest slon, nastepca tronu bawol lub nosorozec. Lew – to len! Gdy jest najedzony, w jego poblizu moga pasc sie spokojnie impala, gnu, bawolce, posiadajace znakomity wech, zebry ze swym wspanialym sluchem i strusie, ktore dzieki swym dlugim szyjom z daleka dostrzegaja niebezpieczenstwo. Strus chowa glowe w piasek, gdy jest zaniepokojony, impala prycha, tomi [191] ostrzegawczo tupie, a potem skacze w gore i zmyka, gdzie pieprz rosnie…

Nadchodzil zmierzch. Slonce dotknelo linii horyzontu. W krzakach zaszelescil podmuch wiatru, zadrgalo jeszcze rozgrzane powietrze I zapadla ciemnosc. Lwy, doskonale widzace w ciemnosciach, zwykle lubia polowac, zanim wzejdzie ksiezyc. Blask ksiezyca dziala na nie podniecajaco, staja sie nerwowe i sklonne do napasci. Ten, na ktorego czekali mysliwi, atakowal jednak na ogol okolo polnocy, nigdy wczesniej: czasami wybieral nawet wczesny ranek. Tak przynajmniej twierdzili Murzyni. Do polnocy pozostalo jeszcze pare godzin. Noc byla widna.

– Przyjdzie? – po raz kolejny zastanawial sie Wilmowski.

– Trzeba czekac – niezmiennie odpowiadal Smuga. Zamilkli, wsluchujac sie w nocna cisze.

– Jak czesto wsrod drapieznikow zdarzaja sie ludojady? – Nowicki zwrocil sie z tym pytaniem do Smugi.

– Na czlowieka najczesciej poluje tygrys [192] . Bywa ze lampart, a nawet lew. W Kenii powszechnie znana jest opowiesc o pulkowniku Pattersonie, inzynierze budujacym most przez rzeke Tsavo [193] …

W tym momencie uslyszeli przeciagly skowyt, przechodzacy w smiech. Awtoni, ktory od dawna smacznie spal u boku Wilmowskiego, zerwal sie i szeroko otworzyl oczy. Mysliwi drgneli przy ognisku.

– Hieny. Wabia lwa – rzekl Smuga.

– Brrr… – wstrzasnal sie Nowicki. – Przerazajacy ten chichot. Przegonie je.

Podniosl plonaca glownie i ruszyl w kierunku padliny. Mignelo kilka szczerzacych zeby cieni. Marynarz rzucil w tym kierunku plonaca szczape, strzelajac jednoczesnie do jednej z hien, ktora zwinela sie w skoku. Pozostale uciekly.

– Bedzie wiecej padliny – powiedzial, siadajac znow przy ognisku, a Smuga powrocil do rozpoczetej historii.

– Z powodu agresji pary lwich ludojadow musiano na kilka tygodni przerwac prace przy budowie kolei. Patterson, nie majacy zadnego doswiadczenia w tego rodzaju polowaniach, podjal ryzyko. Zastrzelil jednego drapieznika. Drugiego zwabiono do metalowej klatki, ale zdenerwowany Patterson, strzelajac z platformy, trafil w drut przytrzymujacy drzwi klatki i uwolnil zwierze, ktore natychmiast zaatakowalo. Patterson schronil sie na drzewie, skad strzelal raz za razem. Dopiero dziewiatym pociskiem dobil lwa ludojada.

– Na szczescie ludojady trafiaja sie rzadko – Wilmowski odpowiedzial na pytanie zadane wczesniej przez marynarza.

– Czasami winni sa sami ludzie. Tam, gdzie dopuszczono do zaglady dzikich zwierzat, bezsensownie na nie polujac, takze tam, gdzie stada zdziesiatkuje zaraza, natychmiast pojawiaja sie drapiezni amatorzy ludzkiego miesa.

Ksiezyc oswietlal step i wyniosla sciane lasu, pagorki i jezioro. Od czasu do czasu slychac bylo wrzaski hien i szakali lub podobne do psiego szczekania dzwieki, jakimi zwolywaly sie zebry. Z piskiem przemknal nietoperz, zahukala nocna sowa. Brzeczaly moskity. Bylo juz dobrze po polnocy, kiedy mysliwi uslyszeli krzyk od strony wsi, ktory zerwal ich na rowne nogi.

– Do stu tysiecy wielorybow – zaklal Nowicki. – Wlazl do wsi! Biegnac blisko siebie, przygotowali do strzalu bron. Wydalo im sie, ze miedzy drzewami mignal jakis cien, ale galezie i ciemnosc nie pozwalaly dojrzec dokladnie.

– l Stojcie! – krzyknal Smuga – Ostroznie!

Zwolnili. Spostrzegli tyraliere pochodni zblizajaca sie od strony wsi.

– To Murzyni! Probuja zagnac lwa w nasza strone – polglosem przestrzegl Wilmowski.

– Celujcie dokladnie, aby nie zranic ludzi – dodal Smuga.

W tej samej chwili Nowicki dojrzal cien na tle jasnego nieba i dwukrotnie strzelil w tym kierunku. Uslyszeli przerazliwy ryk i cien zniknal w trawie.

– Chyba go trafilem – zawolal marynarz.

– Tadku, ostroznie! – napominal Smuga.

Ryk zabrzmial znowu. Tym razem bardzo blisko.

– Raca! Wystrzel race, Tadku! – krzyknal Smuga, nie mogac nigdzie dojrzec lwa.

Nowicki wypalil z rakietnicy. Pocisk na kilkanascie sekund rozjasnil teren. Smuga dostrzegl czajace sie zwierze tuz przed soba. Czarna sylwetka zarysowala sie wyraznie, oswietlona blaskiem racy. Lowca blyskawicznie przykleknal, przylozyl sztucer do ramienia i pociagnal za spust. Lew przeciagle jeknal i wszystko ucichlo. Nowicki wystrzelil jeszcze jedna race, ale zwierze zniknelo. Podeszli do miejsca, gdzie przed chwila je widzieli.

– Trafilismy! – powiedzial Smuga. – Popatrzcie! Trawa byla mokra. Nie od rosy. Lepila sie od krwi.

– Czekajmy do switu – zdecydowal Smuga. – Szukac go po nocy, to zbyt niebezpieczne.

Zaniepokojeni, zawrocili do wioski. Jesli lew kogos zabil, co bedzie z nimi? Czy zerwie to watla nic sympatii?

Zobaczywszy, ze nadchodza, Murzyni przerwali krag. Na ziemi z rozszarpanym zebami gardlem i brzuchem rozdartym pazurami lezal czarownik. Obok poszarpane resztki antylopy bongo.

Kisumu, trzymajacy w rekach brylki soli zaczal opowiadac lamana angielszczyzna. Czarownik zwabil sola bongo do karmnika [194] . Zabil antylope i umiescil ja na skraju wsi w poblizu chaty gosci, najwyrazniej po to, by przywabic lwa. Ale lew wszedl w glab wioski. Widocznie natknal sie na czarownika i zabil go.

– Ano, kto pod kim dolki kopie, sam w nie wpada – krotko skomentowal te opowiesc Nowicki.

Kiedy slonce zabarwilo horyzont gama roznorodnych barw, ruszyli tropem rannego lwa. Szli ostroznie, brodzac w wysokiej trawie, z bronia gotowa do strzalu. Tylko Nowicki w prawej rece dzwigal murzynska wlocznie, w lewej zas tarcze. Przez ramie znowu przerzucil skore lamparta.

Lew musial byc powaznie ranny, gdyz co kilkadziesiat metrow odpoczywal, o czym swiadczyla zgnieciona mocniej trawa, obficie zbroczona krwia. Teren byl otwarty, niemal rowninny, gdzieniegdzie porosniety krzewami.

[186] Jard (yard) – angielska miara dlugosci, l jard = 91,44 cm.


[187] Jeden z bohaterow powiesci Tomek na Czarnym Ladzie.


[188] Glos lamparta przypomina chrzakanie pawiana, o ktorym mowi sie tez, ze “szczeka”, podobnie jak pies.


[189] Lampart mierzy do 140 cm, a wazy okolo 60 kg. Lew, odpowiednio – 240 cm i 180 kg.


[190] Stopa – angielska miara dlugosci (okolo 30 cm).


[191] Impala, gnu, bawolec, tomi – gatunki antylop.


[192] W 1907 r. mysliwy Jim Corbet (1875-1955) zastrzelil w Indiach tygrysice z Cham-pawat, ktorej przypisywano 436 ofiar ludzkich. W trzy lata pozniej zabil lamparta z Panar, zabojce 400 osob. Majac 63 lata, rozprawil sie z tygrysica z Thah, ktora zwabil nasladujac zew samca. Mial wielki szacunek dla zwierzat. Nazywal tygrysa “meznym gentlemanem”. Jako jeden z pierwszych zwrocil uwage na koniecznosc ochrony zwierzat.


[193] Bylo to w 1898 r.


[194] Niektore plemiona tak wlasnie poluja na antylope bongo. Wokol karmnika z sola buduja zagrode z bambusow.