Tomek w grobowcach faraon?w, стр. 69

*

Wioska Kisumu nie ulegla calkowitej zagladzie w wyniku zuchwalego napadu i powoli wracala do zycia. Ci, ktorzy znalezli schronienie w dzungli, wracali, by pogrzebac zmarlych. Winni byli zmarlym ceremonie, bez ktorych ich dusze nie zaznalyby spokoju.

Po czasie placzu, tarzania sie w pyle, przyszedl czas uczty i tanca. Przygotowano jedzenie, wszyscy przyodziali biale, zalobne szaty z rafii i glinka kaolinowa pomalowali na bialo twarze. Zanim jednak zasiedli do uczty, czuwajace wokol wioski straze zasygnalizowaly zblizanie sie obcych.

Do brzegu przybila niewielka rybacka lodz. Grupka jej pasazerow ruszyla sciezka, prowadzaca wzdluz gestych zarosli, wprost do wioski. Na czele szedl Gordon. Obok niego Munga, a tuz za nimi Nowicki, Smuga i Awtoni.

– Chwileczke! Zatrzymajcie sie! – zawolal nagle Nowicki. – Cos tam lezy!

Wszedl w zarosla i wyciagnal sporej wielkosci beben.

– Niech to wieloryb polknie! Coz za znalezisko! Munga gestykulujac, tlumaczyl cos Gordonowi.

– Mowi, ze to beben czarownika i ze nie wolno go dotykac.

– Skad sie tu wzial? – zastanawial sie Nowicki, ktory lekcewazac ostrzezenie, dokladnie ogladal znaleziony przedmiot.

– Wlasciciel mogl go zgubic w czasie ucieczki – odparl Gordon. – Niech pan zwroci uwage na skore pokrywajaca beben. Jest twarda i odporna. Murzyni czesto wyrabiaja te bebny z uszu slonia…

– Co za obyczaje w tej Afryce – Nowicki z sarkazmem pokrecil glowa. – Jedni strzelaja do “cheopsiaka”, bo im jego nos przeszkadza, inni zas zniszcza slonia, bo jego uszy nadaja sie na beben. Co za kraj…

W tym momencie podszedl do niego Munga i znowu cos powiedzial z blyskiem leku, ale i determinacji w oczach.

– On prosi, aby pan zostawil beben – przetlumaczyl Gordon. Nowicki wyzywajaco popatrzyl w oczy dorownujacemu mu wzrostem Murzynowi.

– Powiedz mu pan – odpowiedzial – ze bialych nie imaja sie cudze czary, bo sami sa czarownikami.

Gordon przetlumaczyl, Munga odsunal sie od nich, nagle spokornialy, a Nowicki spokojnie schowal beben do marynarskiego wora.

Tuz przed wejsciem na teren wioski po obu stronach sciezki stanely kobiety, przegradzajac przejscie gruba liana. Nowicki pochylil sie, by pod nia przejsc. Stojacy po drugiej stronie wojownicy nastawili dzidy, a Munga przytrzymal zadziornego marynarza.

– Chwileczke – tlumaczyl Gordon. – Wies jest tabu [177] .

–  Tabu? A coz to znow znaczy?

– Aby wejsc dalej, musimy zlozyc okup na stype – wyjasnial cierpliwie Gordon.

– Skad pan to wie? – dociekal Nowicki.

– Murzyni pomalowali twarze na bialo… – zaczal mowic Gordon.

– A to znak zaloby – wpadl mu w slowo Smuga.

Kiedy zlozyli dary na wieczorna, zalobna uczte, Munga poprowadzil gosci ku domostwu wodza – swego ojca. Towarzyszyli im wszyscy chyba mieszkancy wioski. Cos mowili, gestykulowali, wskazujac to na Munge, to na Awtoniego.

Kisumu czekal w progu swego domu. Gordon wyjasnil widoczny wszem i wobec cel ich przybycia: Munge i Awtoniego; i prosil, by mogli pozostac na noc. Przy okazji wreczyl Kisumu podarki, a te zostaly przyjete.

Wszystko przebiegalo wedlug rytualu, zanim nie pojawil sie czarownik. Awtoni natychmiast schowal sie za szerokimi plecami Nowickiego, zas Kisurmi wyraznie stracil pewnosc siebie. Smuga i Gordon zauwazyli zmieszanie wodza, ale z miejsca, gdzie stali, nie mogli dostrzec przyczyny. Stojacy nieco z tylu Nowicki od razu zorientowal sie w sytuacji. Przytulil chlopca do siebie i w zamysleniu przygladal sie starcowi. “Jak go przechytrzyc” – zastanawial sie. “Gdybyz byl z nami Tomek” – westchnal i lzy zakrecily mu sie w oczach.

Wodz przydzielil gosciom stojaca na uboczu wioski chate: okragla, przykryta kopulastym slomianym dachem, z otworami, okiennym i wejsciowym, zaslonietymi sznurami z lian i matami, wewnatrz stosunkowo czysta.

– Ten staruch, czarownik, wyraznie zamysla jakis podstep… zaczal mowic Nowicki, ale kobiety wniosly wlasnie poczestunek.

– Przysyla wam to Munga – powiedziala jedna z nich.

– Cos rzeczywiscie jest nie tak… Wedle zwyczaju wodz powinien dac nam jakis prezent, abysmy czuli sie bezpieczni. Okazal nam lekcewazenie. Przyjal podarki, ale w zamian nie ofiarowal nawet poczestunku – Gordon potwierdzil podejrzenia Nowickiego. – Szkoda, ze nie ma z nami zolnierzy – dodal wyraznie zaniepokojony.

– Wkraczac do wioski z cala armia, to bardzo angielskie, ale nie pomaga zdobyc zaufania – z przekora zauwazyl Nowicki.

– Zolnierze dotra tutaj razem z Wilmowskim jutro wieczorem – przecial dyskusje Smuga. – Ale lepiej trzymac bron w pogotowiu.

Nowicki nie zabieral juz glosu. Siedzial obok Awtoniego, ktory wyraznie bal sie oddalic chocby na krok od bialych opiekunow. Nie nalezal do wioski. Nalezal do duchow, ktorym zlozono go w ofierze.

Spojrzenia i agresywna reakcja mieszkancow wioski uswiadomila to Nowickiemu dokladniej niz jakiekolwiek wyjasnienie. Zdal sobie sprawe z faktu, ze przywiezienie chlopca moglo okazac sie bledem, za ktory trzeba bedzie zaplacic. Zrozumial tez, dlaczego Smuga, zawsze przeciwny wykorzystywaniu przesadow pierwotnych mieszkancow dzungli, tym razem odstapil od tej zasady.

W pewnej chwili podjal decyzje i ku zaskoczeniu przyjaciol zaczal przygotowywac sie do snu. Ulozyl sie wygodnie na macie, zamykajac oczy.

– Alez Tadku – powiedzial Smuga – niedlugo pojdziemy na uczte.

– Nie zaszkodzi przedtem zdrzemnac sie nieco – odparl warszawiak i po chwili rzeczywiscie rozleglo sie jego tubalne chrapanie.

Wieczorem Munga przybyl z zaproszeniem na uczte i tance. Obudzony przez przyjaciol Nowicki zapowiedzial, ze przylaczy sie do nich pozniej, po czym korzystajac z pomocy Awtoniego jako tlumacza, poszeptal cos z Munga, ktory zaprowadziwszy Smuge i Gordona do borny [178] , natychmiast zniknal.

Obu gosci posadzono obok wodza, co bylo oznaka zyczliwosci. Wkrotce wniesiono wielkie, napelnione kopiasto ryzem blaszane miednice, mleko, maniok, orzechy w lisciach i kartofle pieczone w ognisku. Przed wodzem i goscmi postawiono mise z kurzym miesem i jajami. Do glinianych kubkow nalano jakiegos podejrzanie wygladajacego plynu. Kisumu siegnal po napitek i zachecajac bialych do tego samego, wyjasnil:

– Marafu!

– To wino palmowe – glosno przetlumaczyl Gordon i znacznie ciszej ostrzegl Smuge, by pil niewiele, bo wino moze byc “wzmocnione” jakims specjalem.

– Kali sana – Kisumu jakby uslyszal i zrozumial Gordona.

– Mowi, ze to bardzo ostre – rzekl Anglik.

Przepili do siebie. Wino mialo rzeczywiscie ostry smak i palilo gardlo. Posilek, suto zakrapiany alkoholem, coraz bardziej ozywial nastroje biesiadnikow. Smuga na prozno rozgladal sie za Nowickim. Zauwazyl, ze nie ma rowniez Mungi. Niepokoil sie, nie mogl bowiem przewidziec, co planuje marynarz.

Tymczasem Murzyni pochlaniali niesamowita ilosc jedzenia. Smuga zwrocil uwage Kisumu na to, ze moga sie rozchorowac. Wodz tylko sie rozesmial i wytlumaczyl, ze ma wspaniale lekarstwo od bialego uzdrowiciela. Smuga, ktoremu zalezalo na utrzymaniu wodza w trzezwosci, poprosil o dokladniejsze informacje. Kisumu skinal glowa na jednego ze swych ludzi.

– Chupa!

– To znaczy butelka – szepnal Gordon.

Po chwili przed zdumionymi Europejczykami postawiono wielki kosz. Wodz odeslal poslanca, osobiscie rozwiazal sprytnie uszczelnione wieko, uchylil je, wlozyl dlon i wyciagnal mala, moze cwierclitrowa butelke, na dnie ktorej znajdowalo sie nieco plynu. Z nabozenstwem i skupieniem podal ja Smudze, mowiac:

– Dawa kali sana! [179]

–  To popularny srodek na przeczyszczenie! – zasmial sie podroznik, ale potem pochylil sie, uwaznie studiujac napis na nalepce. – Nie do wiary – szepnal sam do siebie.

– Co sie stalo? – spytal Gordon.

– Prosze spojrzec, gdzie ow srodek zostal wyprodukowany! – rzekl Smuga.

– “Krakow, 1905” – czytal Gordon. – Alez to polski lek!

– Tak, to nieprawdopodobne – powiedzial Smuga i zamierzal wypytac wodza o “bialego uzdrowiciela”, gdy nagle wszyscy umilkli. Smuga zdumiony uniosl glowe.

Przed ogniskiem stanal czarownik w rytualnym stroju i wladczym gestem uniosl reke. Niewielkiego wzrostu, o pomarszczonej, groznej twarzy, z blyszczacymi oczyma o nienaturalnie rozszerzonych zrenicach. Niemal nagi pod przerzucona przez ramie lamparcia skora, zdobny w miedziane bransolety przeplecione czarnymi strusimi piorami, w barwnym pioropuszu rowniez nimi gesto poprzetykanym. W ciszy rozpoczal swoj rytualny taniec. Krazyl wokol ogniska, sypiac na ogien jakims zielem wydajacym ostra, nieprzyjemna won. Wysoki slup dymu wzniosl sie niemal pionowo w gore. Czarownik dolaczyl do rytmicznych krokow zawodzacy spiew.

Najpierw w spiewie, a potem w tancu zaczeli towarzyszyc mu mieszkancy wioski. Mezczyzni ciasno otoczyli ognisko, tak ze wodz i jego goscie znalezli sie wewnatrz kregu. Uderzali rytmicznie w swe skorzane tarcze. Z tylu zawodzily kobiety. Kisumu ocieral pot z czola, mimo ze noc byla chlodna. Jeszcze siedzial, ale i on zaczal podrygiwac w rytm spiewu i tanca. Smuga wymownie spojrzal na Gordona i obaj dyskretnie przygotowali bron.

– Sprobujmy sie wycofac – szepnal Anglik.

– Owszem, to najlepsze wyjscie – odparl Smuga. Nieznacznie zaczeli przesuwac sie do tylu, poza blask ognia. Nie uszlo to uwagi czarownika, z pozoru calkowicie pochlonietego rytualem. Nagle pojawil sie tuz przed nimi. Zaczal cos rytmicznie wykrzykiwac. Odpowiadal mu chor mezczyzn. Smuga uwaznie wsluchiwal sie w ten swoisty dialog. Spokojnym gestem siegnal po fajke, zarzacym sie ognikiem starannie przypalil tyton i zaciagnal sie.

– Jeszcze czekajmy – szepnal. Gordon przyjrzal mu sie z podziwem.

– Na co? Trzeba sie stad wyrwac!

[177] Tabu – zakaz kontaktowania sie z pewnymi przedmiotami, osobami, dla unikniecia kary ze strony sil nadprzyrodzonych.


[178] Borna – centralny plac w wiosce, miejsce publicznych spotkan.


[179] Dawa kali sana – lekarstwo bardzo mocne.