Tomek w grobowcach faraon?w, стр. 67

*

Beben czarownika nie milkl cala noc. Czarownik tanczyl rytualny taniec poprzedzajacy zlozenie ofiary. Dla niego byl to rowniez taniec triumfu. Pokonal wodza. Szala panowania nad wioska wyraznie przechylila sie na jego strone.

W wiosce nikt nie spal. Wszyscy przerazeni wsluchiwali sie w glos bebna. Dzungla wtorowala mu swymi nocnymi, tajemniczymi odglosami. Rano beben ucichl. Ucichla dzungla. Odezwaly sie jedynie, tysiacem glosow, ptaki. Budzil sie piekny, goracy dzien. Ludzie wstawali do swej pracy, nocne zwierzeta ukladaly sie do snu, dzienne ruszaly na lowy.

W wiosce Kisumu porzadek ten zostal zaklocony. Wyruszal z niej wlasnie upiorny pochod ku ziemiom pasterskich plemion Bahima. Tak chcial czarownik, ktory oznajmil, ze stamtad przyszly zle moce. Prowadzono placzacego Awtoniego, krowe, kozla, psa, niesiono kilka kur.

Chlopiec przez lzW spojrzal na rodzinna chate, ogarnal wzrokiem jezioro.

Przechodzili wlasnie obok wzgorza nad wodopojem, gdzie lew zaatakowal jego ojca i malej polanki, gdzie Awtoni czesto sie chronil. Stalo na niej kilka kopcow termitow [169] . Lubil je obserwowac od czasu, gdy ojciec przyprowadzil go na te polane i zaczal cicho bebnic w opancerzone ziemne kopce. Mlode termity masowo wyszly wowczas na zewnatrz, sadzac, ze pada deszcz. Tak tez nakazal czynic synowi. Zebrane w ten sposob, owady sluzyly jako pikantna przyprawa do monotonnych, mdlych, codziennych posilkow. Awtoni czesto tu przychodzil. Dostrzegl niezwykla ruchliwosc termitow i ich straszna moc. Gdziekolwiek sie udaly, zostawialy za soba pustke… Potrafily oczyscic teren z padliny, albo zjesc cale drzewo z korzeniami, pniem i konarami. Drazyly w nim korytarze, atakowaly z zewnatrz i od wewnatrz. Z resztek budowaly wysokie na kilka metrow kule, ktorych niczym nie dawalo sie rozbic.

Dla Awtoniego stanowily przedmiot podziwu i zazdrosci. Nie umialby tego wypowiedziec, ale staral sie je nasladowac. Niepozorny, cichy, ulomny, byl jednoczesnie uparty, twardy i ruchliwy jak termit. Z dwu przeciwstawnych cech afrykanskich mrowek, niszczacej i budujacej, nieswiadomie wybieral i wolal nasladowac te druga. Najpierw z ziemi, a potem i z drzewa zaczal tworzyc podobne do budowli termitow zamki i rzezby.

Zegnal teraz z rezygnacja i zalem ukochana polanke z bracmi-termitami, jak je nazywal. Zegnal tez najlepszego przyjaciela.

Przed dwoma laty znalazl w poblizu szczatkow gniazda i sladow krwi, nie umiejace jeszcze fruwac, prawie nie opierzone piskle. Podniosl je i poczul w dloniach cieplo, a zaraz potem bicie malenkiego serduszka. Ptak szybko rosl i niebawem byl chlopcu rowny wzrostem. Gdy zaczal fruwac, Awtoni byl przekonany, ze szybko o nim zapomni. Ale nie. Ptak wracal i krotkim, szerokim, zakrzywionym na koncu dziobem dopominal sie o smakolyki.

Wciaz jeszcze o tym myslal, kiedy pochod dotarl do terytorium Bahima. Ludzie Kisumu ukradkiem przekroczyli graniczny strumien. Mineli pas buszu i znow zaglebili sie w dzungle. Zatrzymali sie zreszta zaraz na samym skraju. Nadszedl kres drogi. Awtoni lkal glosno. Straznicy polamali nogi zwierzetom, by nie mogly uciec i pozarzynali kury. Chlopca przywiazali do drzewa. Tak miala dopelnic sie ofiara. Wraz z nia z wioski mialy zniknac zle duchy. Czarownik triumfowal. Nie wiedzial, jak blisko czai sie prawdziwe niebezpieczenstwo.

*

Wydarzenia w Kairze i Dolinie Krolow gleboko naruszyly poczucie wszechwladzy, ktorym od dawna upajal sie “zelazny faraon”. Uderzyly w jego interesy i ograniczyly teren jego dzialania. Upokorzyly go, zmusily, by sie ukryl. Gleboko przezywal to upokorzenie, ale tu w Afryce, na terenach wokol Jeziora Alberta, mial dosc sil, aby panowac bezpiecznie. Tu mogl pomnozyc pieniadze i zaczac odbudowywac swoja pozycje.

Od dawna juz jego ludzie, ukryci przy sciezkach w dzungli chwytali kobiety i dzieci, samotnych mezczyzn albo kupowali ludzi wprost od wodzow, by sprzedac ich pozniej jako niewolnikow. Teraz “faraon” postanowil dzialac skuteczniej i z wiekszym rozmachem. Wybral wszak tereny wokol wybrzezy Jeziora Alberta na swoje tymczasowe panstwo, w ktorym miejscowi Murzyni mieli byc tylko niewolnikami. Postanowil “oczyscic” teren, zdobywajac po kolei polozone tu wioski. Na jego drodze znalazla sie tez wioska Kisumu.

Noc ataku byla bezdeszczowa i pogodna. Ludzie w wiosce Kisumu spali uspokojeni przez swego czarownika. Przed brzaskiem na skraju dzungli w ciszy pojawily sie blyski pochodni. Po chwili chaty zaplonely jasnym plomieniem. Ludzie wybiegli z domostw, uciekajac w strone buszu, by ukryc sie w wysokiej trawie. Ale step takze plonal. Mogli jedynie zginac w plomieniach albo wrocic, by oddac sie w rece napastnikow. Wielu sprobowalo jednak przedrzec sie do dzungli i niektorym sie to udalo.

Ludzi “faraona” prowadzil Metys [170] , ktorego nazywano “sztych”, od mistrzowskiego uderzenia szabla, jego ulubiona bronia. Szescdziesiecioletni staruch mogl byc doslowna ilustracja znanego powiedzenia: “Bog stworzyl bialego, Bog stworzyl czarnego, ale Metysow sam diabel”. Dobrze odzywiony, ale nie otyly, niewielkiego wzrostu z wylupiastymi, bezlitosnymi oczyma. Krecone czarne wlosy i miesiste murzynskie wargi nadawaly jego twarzy wyraz zimnej obojetnosci. Siedzac po turecku w czyms w rodzaju lektyki z daszkiem, niesionej przez czterech niewolnikow, przybrany w lekkie, wschodnie szaty, z pekiem korali na szyi i zlotymi bransoletami na rekach, sprawnie dowodzil trzydziestoosobowym oddzialem bezwzglednych zabijakow. Wywodzili sie oni z roznych stron Afryki, lecz w wiekszosci z Zanzibaru [171] lub sposrod sudanskich plemion, zwanych Ruga-Ruga, od wiekow trudniacych sie lowami niewolniczymi. Ci mieli w tym procederze wielkie doswiadczenie. Niektorzy byli uzbrojeni w bron palna, wiekszosc posiadala szable lub maczugi. Kazdy z Ruga-Ruga wyposazony byl w waska, dluga lance i tarcze.

Wioska, ktora otoczyli noca, chroniona od strony dzungli palisada, od buszu byla bardzo latwo dostepna. Zamierzali zapedzic Murzynow na brzeg jeziora, gdzie juz czekaly lodzie majace zabrac ujetych niewolnikow. Przy zaskoczeniu i sile nie wydawalo sie to trudne.

Kiedy Kisumu, obudzony okrzykiem “ulugus” (polowanie), wybiegl z bronia na prog domostwa, wies juz plonela, a ludzi pedzono w strone jeziora. Tych, ktorzy stawiali opor, bezlitosnie mordowano. Wodz zgromadzil wokol siebie kilkunastu wojownikow, probujac przedrzec sie w kierunku dzungli. Obok niego biegl najstarszy syn, przyszly nastepca, dwudziestoletni Munga. Munga nie stracil glowy, nie ulegl panice. Nie wdawal sie w walke z napastnikami, chyba ze stawali na drodze. Chronil ojca, ktory niezdarnie kustykal na niesprawnej nodze. Do dzungli bylo coraz blizej. Na nieszczescie “sztych” zauwazyl niewielki oddzialek. Z kilku doborowymi zabijakami dopadl ich przed samym skrajem zbawczej kryjowki.

Rozgorzala krotka, zacieta walka. Munga zrecznie zaslonil sie tarcza przed uderzeniem szabli i probowal zadac cios swoja krotka bojowa dzida. Trafil jednak na zrecznego szermierza, ktory uchylil sie sprytnie i sprobowal go dosiegnac swoim ulubionym sztychem. Munga umknal. Krazyli wokol siebie jak lew i lampart. Syn wodza zostal tymczasem sam. Inni wojownicy zgineli badz znikneli wraz z jego ojcem w glebi dzungli. Otoczony, postanowil walczyc do konca. Ale przeciwnicy nie mieli zamiaru go zabijac. Zbyt duza przedstawial dla nich wartosc. Mlody, zbudowany jak atleta, zreczny we wladaniu bronia. Za takiego mozna osiagnac niezla cene. Munga uderzony maczuga w glowe, stracil przytomnosc.

Na Jeziorze Alberta czekaly dwie dlugie, beczkowate lodzie, zwane barkasami, kazda wyposazona w osiem par wiosel. Wpedzano do nich i sadzano na dnie spetanych niewolnikow. Wraz z nimi wsiadla takze czesc napastnikow. Sam “sztych” zajal miejsce w specjalnym, wlasnym barkasie, w ktorym miescilo sie zaledwie kilka osob. Usiadl na rufie, chroniac sie pod parasolem, gdyz wzeszlo slonce. Nie byl zadowolony. Zbyt wielu Murzynow zdolalo umknac do dzungli. Zbyt wiele chat ocalalo. “Trzeba bedzie tu wrocic” – myslal, przygotowujac dla swego szefa relacje, w ktorej powinien przedstawic siebie w najlepszym swietle.

Lodzie odbily od brzegu, kierujac sie na polnoc, gdzie handlarze mieli swa kryjowke. Mieszkancy wioski, powiazani, oszolomieni strachem, siedzieli na dnie barkasow, nie bardzo rozumiejac, co sie wydarzylo. Wiedzieli tylko, ze stalo sie cos strasznego.

Munga powoli odzyskiwal przytomnosc. Nie czul wiezow. Widocznie wrzucili go po prostu na dno lodzi, gdy byl nieprzytomny.

Spedzono do niej glownie kobiety i dzieci, a takze kilku lzej rannych mezczyzn. Sterowal stojacy z tylu Murzyn Ruga-Ruga. Straznicy wlasnie sie posilali, suto zakrapiajac posilek alkoholem. Szesnastu czarnych wioslarzy wioslowalo z zapalem. Walka nie wchodzila w gre. Munga bal sie nawet podniesc wyzej glowe, by nie zauwazono, ze odzyskal przytomnosc. Rozumial tylko tyle: “plyniesz po jeziorze, trzeba uciekac”. Mysl zamienila sie w decyzje, a decyzja w czyn. Munga zerwal sie jak sprezyna, przebiegl kilka metrow ku rufie barkasu, pchnal sternika, ktory z pluskiem wypadl za burte, wyskoczyl i natychmiast zanurkowal. Rozlegl sie krzyk, padl jakis strzal. Wszyscy patrzyli w kierunku, gdzie skoczyl. Munga tymczasem zawrocil pod woda i plynal nie w strone brzegu, lecz ku srodkowi jeziora. Zanim sie zorientowali, zdazyl nabrac powietrza i znow zniknal pod woda. Na wargach czul slonawy smak rodzimego jeziora. Gdy wynurzyl sie powtornie, lodzie sporo sie od niego oddalily. Munga rozejrzal sie i zaczal plynac ku wschodniemu brzegowi. Teraz dopiero poczul ubytek sil. Obtarcia i rany piekly i szczypaly. Zmeczenie ogarnialo cale cialo. Do brzegu zas bylo jeszcze bardzo daleko. Plywak cierpliwie^pokonywal metr po metrze, odpoczywajac co jakis czas na plecach. Ale brzeg, zdawaloby sie niedaleki, przyblizal sie coraz wolniej. Munga poczul lek…

[169] Termity -jest ich ponad 1000 gatunkow, opisane sa tylko niektore. Ich spoleczenstwo jest znakomicie zorganizowane wokol krolowej, 20 do 30 razy wiekszej od robotnic, ktore pelnia role architektow i budowniczych oraz zolnierzy, broniacych termitier i zdobywajacych nowe tereny. Buduja potezne budowle, bardzo odporne na zmiany atmosferyczne, twarde jak skaly.


[170] Metys – tu: mieszaniec arabsko-murzynski. Mulat – mieszaniec czarno-bialy.


[171] W 1891 r. w Brukseli kraje europejskie podpisaly umowe, zobowiazujac sie do walki z niewolnictwem w Afryce. Zniesiono je w Stanach Zjednoczonych po wojnie secesyjnej (1861-1865); na Kubie (1881 r.); w Brazylii (1888 r.); w afrykanskich posiadlosciach Belgii (1890 r.); na Zanzibarze (1909 r.); w Sierra Leone (1928 r.).