Tomek w grobowcach faraon?w, стр. 55

U wrot poludnia

Smuga, Nowicki, Wilmowski i Sally z kurczowo trzymajacym sie jej dloni Patrykiem wsiedli do pociagu w Luksorze. Zegnali Doline Krolow z zalem i scisnietym sercem. Nie tak dawno fascynowala ich, kusila obietnica przygody. Teraz ciazyla przypomnieniem nieodwracalnej tragedii.

Do Asuanu wyruszyl z nimi takze Abeer. Nie wiedzial, w jakim stopniu moglby im byc jeszcze pomocny, ale nie potrafilby ich opuscic w tak trudnej dla nich chwili. Bardzo chcieli byc razem w czasie tej podrozy. Razem, a takze blisko siebie. W pierwszej klasie nie bylo jednak tylu wolnych miejsc, wiec prawie bez wahania wybrali druga, nie baczac na to, ze zwyczajowo nie jest ona przeznaczona dla Europejczykow.

Zaledwie wyruszyli, przyszlo im pozalowac tej decyzji.

W wagonie panowala nieslychana duchota. Niektorzy z siedzacych na lawkach mezczyzn jedli cebule, inni zas palili. Na podlodze, obok pudel, skrzyn, tobolkow, usadowily sie dzieci i kobiety, ktore pitrasily cos na przenosnych kuchenkach. Wilmowski, zamkniety w sobie, pograzony we wlasnym swiecie, nie pomyslal w pore, ze powinien byl przestrzec swoich niedoswiadczonych w podrozowaniu druga klasa towarzyszy. Rzecz jasna, niemal natychmiast doszlo do identycznego incydentu jak w jego poprzedniej podrozy.

Okno tym razem otworzyl, niczego nie swiadom, Nowicki. Natychmiast jeden ze wspolpasazerow, poteznie zbudowany mezczyzna, zatrzasnal je z powrotem. Cos przy tym mowil, gwaltownie gestykulujac. Wilmowski, nie mogac zniesc grzmiacego mu nad glowa glosu, westchnal:

– Niechze on wreszcie przestanie! Zrob cos, Abeer! A ty, Tadku nigdy nie narazaj sie, otwierajac okna w egipskim pociagu.

Nowicki mruknal cos do siebie, a mezczyzna dlugo jeszcze perorowal, chociaz na szczescie przeniosl sie w drugi koniec wagonu.

Mijali szare od pylu miasteczka z niewielkimi meczetami oraz wioski fellachow, smutne jak w calym Egipcie. Mineli miejscowosc Isna i dojezdzali do Edfu. Abeer, by jakos rozladowac ciezka atmosfere i choc troche zmienic nastroj, zaczal opowiadac:

– W Edfu [139] znajdowala sie w starozytnosci stolica nomu, czyli powiatu, na czele z nomarcha. Do dzis zachowaly sie tu ruiny swiatyni Horusa.

– Horus to bostwo przedstawiane pod postacia sokola? – Smuga podtrzymal rozmowe, rozumiejac intencje przyjaciela.

– Tak. Byl on bogiem niebios, z ktorym identyfikowano faraona za jego zycia – kontynuowal Abeer.

– A po smierci, dostojny umarlak zmienial sie w Ozyrysa – wlaczyl sie Nowicki, zerkajac na Sally.

Marynarz odzyskal juz sily po saharyjskiej przygodzie. Tylko zaczerwienione mocno powieki swiadczyly o tym, ze przebyl chorobe oczu. Gleboko rozpaczal po stracie Tomka i goraco pragnal wyrwac Sally z przygnebienia. Sally nie dala sie jednak wciagnac do rozmowy. Abeer monotonnie opowiadal dalej:

– Egipskie swiatynie budowano wedlug pewnego stalego wzoru. Na ogol w linii polnoc-poludnie i zawsze na zyznej ziemi. Tak wlasnie wzniesiono w okresie ptolomejskim swiatynie w Edfu. Pylony prowadza na ogromny dziedziniec, zakonczony wejsciem do przedsionka, stanowiacego poczatek wlasciwej swiatyni. Z przedsionka wchodzi sie do sali hypostylowej, z niej do komnaty ofiar, skad z kolei jest wejscie do kaplicy. Od sali hypostylowej az po kaplice otacza swiatynie wewnetrzny, okrezny korytarz. Calosc osadzona jest na planie prostokata.

Pociag minal Edfu i zmierzal dokladnie na poludnie, kiedy doszlo do kolejnego konfliktu. Tym razem z powodu psa. Ten sam potezny, gadatliwy Arab dosc brutalnie odepchnal Dinga, ktory podniosl leb i warknal. Potoczyla sie lawina slow wypowiadanych denerwujacym, piskliwym glosem.

– Co on znow trajkocze? – spytal zdenerwowany Nowicki.

– Klnie na psa, ze to parszywe stworzenie – odpowiedzial Abeer.

– Czemu Arabowie tak nie lubia psow?

– To proste – cierpliwie wyjasnial Abeer. – My muzulmanie nie lubimy psow, bo jeden z nich, jak mowi Swieta Ksiega, ugryzl Mahometa w noge.

Widok za oknem stawal sie coraz bardziej ponury, brzeg Nilu jalowy, a osiedla coraz nedzniejsze. Na stokach skalistych gor, ktore chylily sie coraz bardziej ku rzece, staly kamienne wioseczki, skrajnie ubogie. Nedzne, gliniane chaty, golebniki, kurniki, poletka kukurydzy, nieco drzew owocowych. Nil i wszechogarniajaca pustynia dominowaly w krajobrazie. Nic wiec dziwnego, ze nastroj podroznych nie ulegal poprawie. Za Kom Ombo Abeer raz jeszcze sprobowal:

– Egipcjanie nazywaja Asuan [140] wrotami poludnia, zas sudanscy kupcy brama polnocy. Nie dzieje sie tak bez przyczyny. Miasto stanowi bowiem naturalna granice miedzy polnoca a Czarna Afryka. Tutaj konczyly sie najczesciej wycieczki Europejczykow. Tu w poszukiwaniu zrodel Nilu zatrzymal sie Herodot; tu w swym marszu na poludnie dotarl Aleksander Wielki, tu takze stacjonowaly rzymskie legiony w najdalej na poludnie wysunietej placowce. Dotad jedynie doszli w pogoni za Mamelukami zolnierze Napoleona.

– W Asuanie konczyli rowniez swe rejsy Polacy odwiedzajacy Egipt, jak chocby Maurycy Mann [141] , orientalista Jozef Sekowski [142] czy Wladyslaw Wezyk [143] – wtracil Wilmowski, ale zaraz umilkl. Przywolal bowiem obraz Tomka, ktory tak skrzetnie zbieral wszelkie informacje o Polakach na obcych ladach.

– No, nie wiedzialem, ze az tylu waszych rodakow goscilo w moim kraju – zartobliwie wtracil Abeer, a Wilmowski tlumiac nagly smutek podjal urwany watek:

– Najwiekszym chyba wsrod nich oryginalem byl ow Wezyk. Po powrocie z Egiptu wydrukowal wizytowki, na ktorych przypisal sobie tytul beja, co zlosliwi skomentowali wierszykiem: “Wezyku – beju, wiecej oleju”.

Anegdota byla dowcipna, ale ani Smudze, ani Nowickiemu nie przyszlo do glowy, zeby sie rozesmiac. Wilmowski przetlumaczyl jeszcze wierszyk Sally i Abeerowi. Sally jakby nie uslyszala, a Abeer ledwie sie usmiechnal i wrocil do swej opowiesci o Asuanie:

– Asuan graniczy z Nubia. Od starozytnosci kwitl tu handel wymienny. Do budowy piramid sprowadzano stad slynny, asuanski, rozowy granit. Do niedawna jeszcze byl w miescie jeden z najbardziej znanych targow niewolnikow.

– Byla takze wielka stacja karawan – dodal Smuga.

– Czy jest szansa, by sie czegos dowiedziec w Asuanie? – zapytal Wilmowski.

– Tak czy inaczej musimy plynac dalej, az do Jeziora Alberta – odparl Smuga, a Nowicki zacisnal dlonie.

Sally nadal milczala. Drzemiacy na jej kolanach Patryk obudzil sie i przetarl oczy.

– Wujku, czy dojezdzamy? – spytal Nowickiego, a ten postaral sie odezwac jak zawsze jowialnie, choc bez zwyklego animuszu.

– Masz nosa, chlopcze, jak ten “cheopsiak” w Gizie. Dobrze wyniuchales, ze czas wstawac. Pociag zawija do portu… To jest, chcialem powiedziec, na dworzec.

Miasto ciagnelo sie jednak przez wiele kilometrow po wschodniej, gorzystej stronie Nilu. Mineli ulice, domy, jakis lasek palmowy i kilka starannie utrzymanych ogrodow. Gdy wreszcie wysiedli, z miejsca otoczyl ich gwarny tlum. Kogoz tam nie bylo? Berberowie, wloczedzy, zebracy, dzieci o roznym kolorze skory. Rzucaly sie w oczy sliczne dziewczeta w nubijskich strojach. Niemal nagie, przepasane wokol bioder oryginalna, dluga do kolan opaska, zdobna w galeczki z kosci sloniowej lub orzechy, zakonczona gestymi fredzlami. Kazdy mial cos do sprzedania: palke z czarnego, “zelaznego” drzewa, dzide na krokodyle, skory lamparta, koszyki, strusie jaja, dlugie berberyjskie noze, noszone przy lewym boku, zawieszone na sznurku dodatkowo obwiazanym wokol szyi. Ktos proponowal malpke na powrozie, inny paciorki lub stroje z pior.

Ledwie sie przedarli przez ten tlum nastapil nowy atak. Tym razem poganiaczy zwierzat i dorozkarzy, ktorzy donosnie i rozkazujaco oferowali swe uslugi:

– Wez mnie! Wynajmij!

Najbardziej oryginalny okazal sie pewien mlody Nubijczyk, ktory kazal tanczyc swemu koniowi, a ten rzeczywiscie zaczal przebierac nogami w wyuczonych drygach. Wszyscy wyciagali przy tym rece po bakszysz. Konie, wielblady i osly parskaly, ryczaly i rzaly…

Z trudem dotarli do dwoch malych dorozek karo, zaprzezonych w osly. Szeroka promenada wzdluz Nilu dojechali do hotelu “Cataracte”. Wynajeli pokoje na pietrze z oknami wychodzacymi na porosnieta palmami wyspe, dzielaca Nil na dwie, prawie rowne, odnogi.

– To Dzeziret el-Zahar, czyli Wyspa Slonia – powiedzial Abeer do Patryka.

– Mowiac z francuska, Elefantyna. Taka nazwa przyjela sie w geografii – uzupelnil Wilmowski.

– To… ona “sloniowa” dlatego, ze taka duza? – spytal Patryk.

– Nie – usmiechnal sie Abeer. – Dlatego, ze kiedys docieral tu slon afrykanski.

– Bardzo tam wiele ogrodow…

– Owszem, ale Elefantyna znana jest przede wszystkim z nilometru, ktory odrestaurowal w 1870 roku kedyw Izmail, i z wielu swiatyn…

– Tylko nic juz nie mowcie o swiatyniach – westchnal Nowicki. – Przygnebiaja mnie. Swiatynia powinna byc pelna ludzi, wtedy zyje… A te tutaj przypominaja o smierci.

Umilkli. Stali na balkonie, obserwujac zachodzace slonce. Przed nimi, na skalnych szczytach, trwala przedziwna gra barw. Roz przechodzil w fiolet, by w koncu przegrac z granatem. Zolty poczatkowo horyzont przybral kolor popielaty, potem szary, az wreszcie pojawil sie ksiezyc i rozswietlil zapadajaca ciemnosc.

[139] Edfu (Idfu) – w latach 1936-1939 prowadzila tu prace wykopaliskowe polsko-francuska ekspedycja, z Kazimierzem Michalowskim na czele.


[140] Asuan, takze As-suuan lub Assuan, antyczne Sy-e’ne (Suan), miasto na prawym brzegu Nilu, polozone ponizej pierwszej katarakty. Popularne uzdrowisko, zwlaszcza w zimie, z nowoczesnymi hotelami.


[141] Mann Maurycy (1814-1876), dziennikarz. Byl w Egipcie w 1853 r.


[142] Sekowski Jozef (1800-1858), polski orientalista, profesor Uniwersytetu w Petersburgu. Podrozowal po Syrii (spedzil tam kilka miesiecy w klasztorze maronickim) i Egipcie (1820 r.) oraz Etiopii i Nubii (1821 r.). Wplynal na zainteresowania Adama Mickiewicza Wschodem.


[143] Wezyk Wladyslaw (1816-1848) – przyjaciel Cypriana K. Norwida, poeta, dzialacz kulturalny. Podrozowal w latach 1839-1841 po Bliskim Wschodzie. Autor literackiej relacji z tej podrozy, wykorzystanej zreszta w jednym z rozdzialow niniejszej powiesci. Wezyk zmarl, niosac pomoc ludnosci, w czasie zarazy na Gornym Slasku.