Tomek w grobowcach faraon?w, стр. 17

*

Czlowiek, z ktorym byli umowieni, mieszkal w domu gorujacym nad cala slepa uliczka, z ogromnymi drzwiami z brazowa kolatka. Ahmad al-Said ben Jusuf wstal juz dawno. Rozbudzil go na dobre spiew muezzina, oznajmiajacego jak codziennie, ze “modlitwa lepsza jest od snu”. Ubierajac sie, przypomnial sobie o zapowiedzianej wizycie cudzoziemcow i od razu popadl w rozterke. Nie byl zadowolony, chociaz telefon z konsulatu brytyjskiego polecal gosci szczegolnie serdecznie. Wolal przyjac ich w domu, co widzieli jedynie sasiedzi i bliscy, niz w urzedzie. Mimo to zastanawial sie, czy na ich powitanie ubrac sie po europejsku, czy po arabsku. “Co zrobi lepsze wrazenie?” – myslal, mruzac czarne i tak juz przypominajace szparki oczy. Byl bowiem zadowolony, bo wiedzial, ze przybeda w jakiejs poufnej sprawie i ze o znacza to, iz obdarzono go zaufaniem. A nalezal do ludzi, o ktorych jego rodacy mowili, ze dla interesu gotowi sa ogon osla calowac. Uspokoil sie, gdy tylko podjal decyzje. Postanowil zaprezentowac sie jako gorliwy muzulmanin i podjac gosci skromnym, arabskim sniadaniem.

Ubrany juz i gotowy wydal dyspozycje sluzbie.

– Bismallah [58] – szepnal do siebie, jak codziennie, gdy rozpoczynal prace. Spojrzal przy tym na pieknie wykaligrafowane nad drzwiami pierwsze slowa Swietej Ksiegi, Koranu.

Troche sie stropil, gdy ujrzal wsrod gosci kobiete i dziecko. Wszystkich jednak zaprosil do stolu. Podano ful [59] przysmazony z jajkami, goracy swiezy chleb, male talerzyki z serem, cytryna i roznymi przyprawami: sola, pieprzem, wieloma rodzajami papryki, od lagodnej do bardzo ostrej. Tej akurat probowal Patryk, zakrztusil sie i zaczal kaslac, co wywolalo dyskretny usmiech gospodarza.

– To szatta [60] – ostrzegl – bardzo ostra!

Podczas posilku popijano mietowa, bardzo mocna, slodka i goraca herbate. Na koniec wniesiono ciastka i owoce: mango, banany, figi, morele, pomarancze oraz ogromne ilosci roznych gatunkow daktyli. Patrykowi najbardziej smakowala basbusa, pyszne ciasto z maki, stopionego tluszczu, cukru, oleju i bakalii. Gospodarz zaproponowal wreszcie kawe i zwrocil sie do zony, aby zaprosila do siebie Sally i Patryka. Teraz mozna bylo przejsc do powaznych rozmow, a obecnosc kobiet i dzieci byla przy tym zbedna.

Sally wraz z Patrykiem zaproszono do pomieszczen dla kobiet. Zona gospodarza pokazala najpierw swoje krolestwo. Sally zainteresowala najbardziej maszrabijja, rodzaj malego okna-balkoniku, ozdobionego szczelna szachownica gestej ciemnozielonej, drewnianej kraty. Przez male okragle szparki kobiety arabskie, same nie bedac widziane, mogly wygladac na ulice… Sally stala dluzsza chwile, obserwujac ruchliwa ulice, i myslala o trudnym losie zony Araba. Nagle jej uwage przykula dziwna postac.

Mezczyzna, z wygladu fellach lub ubogi Arab, w tlumie czul sie, bylo to wyraznie widac, obco i niepewnie. Wygladal na przestraszonego, zagubionego. Rozgladajac sie, zatrzymujac co chwila, szedl w kierunku domu Ahmada. Wreszcie stanal przed wejsciem. Jeszcze rozgladal sie wokol, przyjrzal drzwiom, wreszcie zastukal.

– Macie goscia – zawolala Sally do zony Ahmada.

Ta podeszla do niej i wyjrzala przez kraty.

– Ach, to Sadim – powiedziala.

– Wyglada na przestraszonego – dodala Sally.

– To nowy sluzacy mojego meza. Pochodzi z wioski w poblizu Doliny Krolow. Maz zatrudnil go na prosbe znajomego. Chyba nie byl jeszcze nigdy w wielkim miescie, bo czuje sie tu obco – wyjasnila gospodyni.

– To widac – usmiechnela sie Sally. “Pochodzi z Doliny Krolow! Co za zbieg okolicznosci” – pomyslala.

Sadim zniknal juz wewnatrz domu, a obie kobiety zabraly Patryka na dach domu. Miescil sie tu… ogrod obrosniety jasminem i fasola. Dumnie spacerowaly po nim kury, a spod nog zrywaly sie golebie. Widac bylo ogromna troske o to kuchenne zaplecze i miejsce odpoczynku zony egipskiego dygnitarza.

Obie kobiety wymienily uwagi o sprawach kulinarnych, a Sally zapisala sobie w notatniku kilka cennych przepisow na typowe egipskie potrawy.

Mezczyzni tymczasem konczyli rozmowe. Ahmad staral sie byc bardzo zyczliwy, ale nie wniosl niczego nowego. Gladko stwierdzil, ze owszem slyszal i czytal w prasie o przemycie, ale jak podkreslil, ten proceder uprawiany jest tu od wiekow.

– Mielismy informacje, ze slad prowadzi do Kairu – Smuga probowal wywierac nacisk na gospodarza.

– W tym kraju chyba wszystko przechodzi przez Kair – sentencjonalnie odparl gospodarz. – Trudno mi ocenic prawdziwosc panow informacji, nie jestem z policji kryminalnej – dodal znacznie ostrzej i jakby niechetnie. Ale zaraz, aby zlagodzic wrazenie, zaproponowal gosciom zwiedzenie slawnego meczetu, najpiekniejszej swiatyni “miasta tysiaca meczetow”, jak nazywano Kair, polozonej u wylotu glownej ulicy Gami al-Azhar. Byla ona jednoczesnie siedziba uniwersytetu, ksztalcacego od wiekow najwybitniejszych znawcow Koranu [61] . Przez jedna z szesciu prowadzacych don bram Ahmad wprowadzil swoich gosci na Sahn, glowny dziedziniec meczetu, pokryty bialymi, marmurowymi plytami. Wokol, na trzystu smuklych, zakonczonych lukami kolumnach, wznosily sie kruzganki. Posrodku szemrala fontanna.

Woda spadala z rzezbionych kranow do otaczajacego ja koryta, w ktorym kazdy wierny przed modlitwa obmywal rece i nogi.

W jednym z rogow dziedzinca, na pokrywajacych marmurowe plyty matach, przysiedli w kucki uczniowie z roznych stron muzulmanskiego swiata. Kogo tam nie bylo! Rzucali sie w oczy wysocy, smukli Tunezyjczycy w kolorowych galabijach. Wykladu starego, brodatego, ubranego w ciemna galabije i rudawy plaszcz mistrza, sluchali takze tegawi Persowie w ciemnych turbanach, Berberowie z grubymi wargami i wypuklymi oczami, drobni, chudzi Syryjczycy o ostrych rysach, w bialych kuflach [62] , z czarnymi opaskami przycisnietymi do czola. Obok mlodych siedzieli, skupieni i zasluchani, egipscy starcy. Zadziwialy wytworne sylwetki Marokanczykow i Libijczykow w europejskich ubraniach. Ahmad skinal glowa staremu szejkowi prowadzacemu zajecia z ta osobliwa grupa studentow. Ten odpowiedzial gestem zlozonych jak do modlitwy dloni.

We wschodnim skrzydle meczetu miescil sie Zauijet el-Omjan, schronisko dla niewidomych.

– Jedna z najczestszych tu chorob, egipskie zapalenie oczu powodujace slepote – wyjasnial Ahmad. – Ludzie ci sa bardzo nieszczesliwi.

Rzeczywiscie tak bylo. Widok chorych przerazal. Wystawiali na slonce niewidzace juz, albo mocno zaczerwienione, oczy, z kroplami ropy w kacikach. Pokazywali swe blizny i rany, by wzbudzic wspolczucie przechodzacych.

– Dla Allacha, panowie – wolali, proszac o wsparcie. Mieszkancy schroniska, przemieszani z nedzarzami i pielgrzymami, czekali wlasnie na imamow, ktorzy co drugi dzien, zgodnie z tradycja, rozdawali oliwe, chleb i ful.

Pozegnawszy gospodarza, nasi podrozni weszli jeszcze do kawiarni, by zaspokoic pragnienie. Przy stojacych na chodnikach stoliczkach siedzieli mezczyzni, pijac kawe. Niemal wszyscy palili. Niektorzy grali w tryktraka [63] . Inni impertynenckim spojrzeniem mierzyli Sally, ale nie odwazyli sie jej zaczepic ze wzgledu na towarzyszacych mezczyzn.

I tak dobiegl konca kolejny, niezbyt owocny, jesli chodzi o informacje, ale za to pelen wrazen dzien.

[58] Bismallah – skrot od “Bi ismi Allahi Ar-Rahmani Ar-Rahimi” (“W imie Boga Milosiernego, Litosciwego”), slow rozpoczynajacych Koran. Muzulmanie rozpoczynaja od nich prace lub wazne czynnosci. Sentencja ta, czesto pieknie wykaligrafowana, zdobi sciany domow i biur.


[59] Ful – narodowa potrawa egipska, bob gotowany polgesto z oliwa.


[60] Szatta – ostra papryka, podawana w straczkach jako przyprawa do potraw.


[61] Al-Azhar – meczet wybudowany w X wieku, w ktorym kalif Al-Azis zalozyl po siedmiu latach uniwersytet. Studia na tym uniwersytecie trwaja 15 lat.


[62] Kufia (albo kafia) – arabskie nakrycie glowy; kwadratowy kawal plotna zlozony w pol po przekatnej, zacisniety na glowie dwoma krazkami sznura, zwykle z koziej siersci.


[63] Tryktrak – gra przypominajaca warcaby.