Tomek w grobowcach faraon?w, стр. 16

Wazne rozmowy

Przybycie Smugi i jego intrygujaca zagadka wniosly w zycie grupki przyjaciol wiele ozywienia, ale nie odmienily sposobu, w jaki spedzali czas. Nie mogli opuscic Kairu, zanim sie nie porozumieli i nie przyjeli jakiegos planu dzialania. A zadecydowanie o czymkolwiek nie bylo mozliwe, zanim tu, na miejscu, nie dowiedzieli sie czegos, co mogloby urealnic ten plan dzialania. z pozoru beztrosko wedrowali wiec nadal po dzielnicach Kairu i niczym turysci wybierali sie wszedzie tam, gdzie cos warte bylo ogladania. Tyle ze niektore z wycieczek mialy teraz takze inny cel, rownie konkretny jak zwiedzanie.

Na pierwsza wybrali sie obaj Wilmowscy i Smuga. Wszyscy ubrani nienagannie, w europejskie ubrania, jechali wzdluz Nilu dwukonna dorozka. Smuga, znajacy kilka arabskich slow, wydawal polecenia woznicy. Dojezdzali wlasnie do mostu Al-Tahrir.

– Yaminak [54] – powiedzial Smuga do powozacego, uderzajac go jednoczesnie laska w lewe ramie.

Widocznie dobrze znal droge, bo byl pewnym przewodnikiem.

– Szimalak! Na prawo! – polecil i po chwili kazal zatrzymac dorozke.

Sredniowieczna kolatka zastukali do wielkich drzwi. Otworzyl im ciemnoskory lokaj w bialym stroju. Kiedy Smuga podal ich nazwiska, nie byl zaskoczony.

– Tak. Wiem, ze sa panowie oczekiwani – odpowiedzial. – Prosze tedy.

Wprowadzil ich do duzego, przestronnego salonu i wskazal miekkie fotele.

– Prosze zaczekac – powiedzial i wyszedl.

Obaj Wilmowscy ciekawie rozgladali sie po wytwornym pokoju. Ich uwage zwrocily ciezkie angielskie meble i sliczny, marmurowy kominek. Nad nim i wzdluz okien, oslonietych stonowanymi zaslonami, ciagnal sie ozdobny gzyms. Na podlodze lezal puszysty dywan o skomponowanym z caloscia wzorze.

– Wnetrze brytyjskiego konsulatu zywo przypomina mi atmosfere palacu maharadzy Alwaru – szeptem zauwazyl Tomek.

– Ach, to ten brytyjski, kolonialny szyk… – usmiechnal sie Smuga. Nie dano im dlugo czekac. Do salonu wszedl dystyngowany, tegawy, flegmatyczny gentleman. Powital Smuge, jak starego znajomego. Kiedy Smuga przedstawil Wilmowskich, szczegolnie serdecznie uscisnal reke Tomka.

– Mlody pan Wilmowsky – powiedzial. – Znam pana ze slyszenia i rad jestem z naszego spotkania. Rozumiem, ze wizyta panow wyraza cos wiecej niz zainteresowanie – dodal, wyraznie nawiazujac do wczesniejszej rozmowy ze Smuga. Kiedy potwierdzili, zaproponowal, aby bez zwloki przejsc do konkretow. Sluchali tego, co mial im do zaoferowania, popijajac znakomita kawe, podana przez czarnego boya, Nubijczyka.

– A wiec, moi panowie, afera ma wiele wymiarow. Przede wszystkim, oczywiscie, zlodziejski. Wielu bogatym kolekcjonerom zaproponowano w ostatnich kilkunastu tygodniach kupno cennych, starozytnych przedmiotow kultu i codziennego uzytku pochodzacych jakoby z Doliny Krolow. W stosunku do czesci z nich jest to akurat prawda. Mowi sie nawet, ze przemycono kilka mumii! – zazartowal. – Znac zna czesc to jednak znakomicie podrobione falsyfikaty.

Przerwal dla zaczerpniecia oddechu i juz bardzo serio kontynuowal:

– Transakcje prowadzil prawdopodobnie zawsze ten sam czlowiek. W kronikach policji Wloch, Francji i Anglii nadano mu kryptonim “faraon”. Tak bowiem, albo podobnie, zawsze sie przedstawial: “Jestem krolem Doliny” albo “Jestem zelaznym wladca”, “zelaznym faraonem”. Skladal wizyty wieczorem, zostawiajac jako probke kilka autentykow. W kilka dni pozniej dochodzilo do wymiany handlowej falsyfikatow. “Faraon” ostrzegal zwykle, by nie zawiadamiac policji. Ktos jednak, stwierdziwszy oszustwo, to wlasnie uczynil. Przestepca sprytnie wymknal sie z zastawionej pulapki, a ow kolekcjoner w kilka tygodni pozniej zmarl na jakas dziwna, nie rozpoznana przez lekarzy chorobe.

– Zemsta faraona – szepnal Smuga.

– Natychmiast zaczeto tak mowic i wiekszosc kolekcjonerow nabrala wody w usta.

– Omowil pan kryminalne aspekty sprawy. A inne?

– Moze to i niewiarygodne, ale jest takze polityczny… Czasem zdarza mi sie myslec, panowie, ze swiatem, umyslami i sercami ludzi… rzadza dziennikarze. Otoz w prasie rozpoczela sie nagonka w tym mniej wiecej stylu: kradna nasza wlasnosc, nikt nie dba o brytyjskie kolonie, rzad nic w tej sprawie nie robi… Francuzi zaczeli wywozic nasze skarby juz w czasach Napoleona i dalej to trwa… Ten brukowy ton podchwycila opozycja i zaczelo sie. A wybory – juz wkrotce [55] .

– Rozumiem – przerwal Smuga – ze potrzebne jest cos w rodzaju sukcesu.

– Nie chcialbym az tak upraszczac. Najwazniejsze jest przestepstwo. Rzad brytyjski pokryje naturalnie wszystkie koszty.

– Czy tylko tak moze nam pan pomoc? – nieco ironicznie zapytal Tomek.

– Zapewniamy panom oczywiscie wszelka wspolprace wladz i miejscowej policji – zapewnil Anglik. – Dzwonilem kilka dni temu do pewnego czlowieka z kregu urzednikow obecnego kedywa [56] . On rowniez chetnie panow przyjmie. Jest to czlowiek zyczliwy. Jesli panowie pozwola, umowie was telefonicznie… Na kiedy?

– Im szybciej, tym lepiej – powiedzial Wilmowski. – Nawet na jutro, jesli to tylko mozliwe.

– Zaraz sie przekonamy. Zostawie panow na chwile…

Kiedy Anglik wrocil, omowili jeszcze konieczne kwestie, ale Wilmowscy i Smuga starali sie nie przedluzac wizyty. Chcieli zdazyc wrocic do domu, jak mowili, przed pora sjesty. Uprzejmy Anglik zaproponowal im jako szybki srodek podrozy automobil, wynalazek modny ostatnio w kregach arystokratyczno-dyplomatycznych. Poprosili, by odwieziono ich do centrum miasta, gdzie byli umowieni z przyjaciolmi.

Nowicki i Sally z Patrykiem czekali juz przy placu Opery. Obejrzeli wspolnie secesyjny gmach teatru wtopiony w zielen skwerow, a pozniej ogrod botaniczno-zoologiczny, co dawno obiecywali Patrykowi. Ogrod, polozony na rozleglym terenie, byl zreszta zbyt duzy, by go zwiedzic w jedno popoludnie, totez zatrzymali sie jedynie przy niektorych zwierzetach. A takze nieco dluzej przy malej plantacji papirusu, interesujacej wszystkich, poniewaz papirus na skutek nierozsadnej gospodarki zostal w Egipcie niemal calkowicie wyniszczony. W rezultacie do domu dotarli dopiero wieczorem.

Rankiem nastepnego dnia czekalo ich umowione spotkanie w jednej z najbardziej znanych starozytnych dzielnic Kairu Al-Dzamalija [57] . Tam bowiem mieszkal jeden z urzednikow i bliskich wspolpracownikow kedywa, Ahmad al-Said.

– Pewnie poznamy ciekawego czlowieka – rzekl Smuga.

– Janie! Jedz tam z Tomkiem, ale beze mnie. Anim ja dyplomata, ani uczony… – oponowal Nowicki. – My tymczasem z Andrzejem poczynimy juz pewne przygotowania do wyprawy.

– A przy okazji utniemy sobie drzemke – usmiechnal sie Smuga.

– Wezcie ze soba Patryka – zaproponowal Wilmowski.

– Zeby znow cos zbroil? – ciagle smial sie Smuga. – Do czego sie dotknie, zaraz jakis diabel sie budzi…

– Wujku! Chce pojsc z wami – prosil chlopiec. – Obiecuje! Bede grzeczny!

We czworke, z uradowanym Patrykiem i Sally, udali sie wiec do centrum, by potem przejsc wzdluz bazaru Chan al-Chalili, ciagnacego sie calymi kilometrami miedzy placem Opery a budynkami uniwersytetu Al-Azhar. Proste kramy mienily sie kolorami. Wsrod kupujacych przewazaly gospodynie domowe w dlugich do ziemi, ciemnych sukniach, okryte czarnymi szalami, ktorymi zaslanialy twarze. Niektore z nich niosly niemowleta, za wieloma snuly sie, czepiajace sie spodnic, male dzieci. Mimo wczesnej pory wiele z nich wracalo juz do domu z koszami pelnymi zakupow.

Nagle, w halas na ulicy, i tak juz ogromny, wdarl sie dzwiek fujarek, gwizdkow i bebenkow. Przez srodek zmierzal w strone placu Opery przedziwny pochod. Szlo mlode, wytresowane sloniatko tupiace w takt muzyki. Otaczali je mlodzi artysci, z zapalem wygrywajacy marszowy rytm. Za nimi dziarskim krokiem podazali chlopcy uzbrojeni w drewniane karabiny. Podrygujace zwierze od czasu do czasu siegalo traba do koszykow wracajacych z targu kobiet, wybierajac przysmaki.

– Wujku! Patrz! Patrz! – wolal zachwycony Patryk.

Slonik zwrocil na niego uwage. Dojrzal rowniez stojaca obok Sally, ktora zdazyla kupic nieco owocow, i wyciagnal dorodna pomarancze. Wzbudzilo to zachwyt tlumu. Rozlegly sie oklaski, przytupy i gardlowe okrzyki. “Orkiestra” zaczela grac glosniej. Patryk wyjmowal z torby Sally kolejne pomarancze, szedl obok zwierzecia i karmil je. Smuga wyjal pieniadze i wreczal mlodym kuglarzom bakszysz… Jak nic wrociliby z powrotem do placu Opery, gdyby nie Tomek, ktoremu udalo sie odciagnac w koncu Patryka. Pozniej juz bez przygod dotarli do Kasrasz-Szauk.

[54] Arab. – na lewo.


[55] Wybory parlamentarne w Anglii odbyly sie 20 listopada 1910 r. Autor powiesci opoznil wiec nieco ich termin.


[56] Kedyw (z tur. chediw, chidiw – wladca, ksiaze), tytul wicekrola Egiptu w latach 1867-1914, rzadzacego w imieniu sultana tureckiego. W latach 1892-1914 byl nim Abbas II Hilmi Pasza (1874-1944); za proby protestu przeciw okupacji angielskiej usuniety z tronu. Ludnosc Egiptu mowila o nim “nasz effendi”. W latach 1882-1914,, tzw. ukryty protektorat nad Egiptem sprawowala Wielka Brytania. W czasie pobytu naszych bohaterow w Egipcie konsulem generalnym byl lord Horatio Herbert Kit-chener (1850-1916).


[57] Al-Dzamalija – najchetniej zwiedzana przez turystow dzielnica Kairu. Tu znajduje sie slawny bazar Chan al-Chalili. Zalozono ja w XI wieku.