Tajemnica Srebrnego Paj?ka, стр. 21

Rozdzial 13. Ucieczka przez ciemnosci

– Wstawajcie! – syknal Rudi. – Musimy wyjsc na ulice. Pojde pierwszy.

Zaczal piac sie w gore po zelaznych klamrach, mokrych i sliskich. Bob i Jupiter za nim. Zapalili jedna z latarn tylko na chwile, zeby odnalezc klamry wylazu, teraz wspinali sie w ciemnosciach.

Rudi byl juz na szczycie. Zaparl sie obiema rekami, podsadzil ramiona pod skraj zelaznej pokrywy i wyprostowal sie powoli. Uniosla sie nieco i promien dziennego swiatla wdarl sie przez szpare. Rudi podparl pokrywe jeszcze pare centymetrow wyzej, tak ze mogl uniesc glowe i wyjrzec na zewnatrz. Wydal okrzyk przerazenia i opuscil pokrywe z powrotem.

– Patrol tuz na rogu, czekaja na nas – szepnal. – Nim zdazymy zdjac pokrywe i wyjsc, dopadna nas.

– Moze zdolamy sie ukryc tu, gdzie jestesmy – powiedzial Jupiter bez specjalnego przekonania.

– Nic wiecej nie mozemy zrobic – westchnal Rudi. – Modlmy sie, zeby poszli dalej.

W dole, na wodzie zamigotalo swiatlo. Wpatrywali sie w nie uporczywie. Potem ukazala sie waziutka lodz. Na jej rufie siedzial jakis czlowiek i odpychal lodz bosakiem. Na dziobie zas przysiadla dziewczyna z silna latarkaelektryczna w rece.

– Rudi! – wolala. – Rudi, gdzie jestes?

– Elena! – wykrzyknal Rudi. – Tu, na gorze. Stojcie.

Lodz zatrzymala sie. Swiatlo latarki ogarnelo trzech chlopcow, schodzacych po klamrach w dol.

– Chwala ksieciu Paulowi! Jestescie! – radowala sie Elena. – Wiec zdolaliscie uciec.

Chlopcy wtloczyli sie do lodzi, podczas gdy mezczyzna na rufie utrzymywal ja w rownowadze. Natychmiast zawrocil lodz i poteznymi uderzeniami bosaka skierowal ja tam, skad przybyla.

– Straznik przekazal mi wiadomosc o przyjaznych szczurach w kanalach – powiedzial Rudi do Eleny.

– Wygladamy was od wielu godzin – odparla Elena. – Balismy sie, ze nie uda sie wam uciec. Och, Rudi, jakze sie ciesze, ze was widze!

– A my cieszymy sie, ze widzimy was – rozesmial sie Rudi i wskazujac mezczyzne na rufie, powiedzial do chlopcow: – To moj kuzyn Dmitri. – Po czym zwracajac sie do Eleny zapytal: – Jakie nowiny?

– Nie czas teraz na rozmowy. Powiem ci pozniej, jak sie zatrzymamy. Patrzcie!

Snop dziennego swiatla rozdarl ciemnosci przed nimi.

– Podniesli pokrywe wlazu! – krzyknal Dmitri. – Czekaja na nas. Postaram sie przesliznac.

Zaczal mocniej dzgac wode bosakiem. Mala lodz wystrzelila do przodu i znalazla sie w kregu swiatla. Spojrzeli w gore. Straznicy schodzili po klamrach do kanalu. Jeden z nich krzyknal i skoczyl w kierunku lodzi. Przewrociloby ja to niechybnie, ale Dmitri zboczyl ostro. Straznik wpadl z pluskiem do wody i zanurzyl sie w niej, parskajac.

W sekunde wplyneli w ciemny, ponury tunel i mkneli nim chyzo dalej, pod miastem.

– Beda nas scigac, ale pieszo sa wolniejsi od nas – odezwal sie Rudi.

– Raczej otworza wlaz przed nami i tam beda czekali – powiedzial Dmitri. – Zmieniam kurs. Tu jest rozgalezienie.

Wplyneli do nastepnej wielkiej komory, gdzie wpadala woda z trzech duzych tuneli. Dmitri skierowal lodz do najmniejszego z nich, po lewej stronie. Rudi pochwycil mniejszy bosak i umiejetnie ochranial dziob lodzi przed obijaniem sie o kamienne sciany. Czasami sklepienie bylo tak niskie, ze musieli schylac glowy.

– Mojego kuzyna widzieliscie wczoraj w parku. Dyrygowal orkiestra – powiedzial Rudi. – Jest jednym z nielicznych, ktorzy znaja te kanaly rownie dobrze jak Elena i ja.

Tunel obnizal sie do tego stopnia, ze sklepienie bylo tuz nad woda. Bob obawial sie, ze nie uda im sie przecisnac. Ale mijali jakos krytyczne miejsca i nic nie wskazywalo na to, ze sa scigani.

– Gdzie jest Pete? – zapytal Jupiter przycupniety obok Eleny.

– Czeka na nas. Nie byloby dla niego dosc miejsca w lodzi. Poza tym lepiej, zeby pozostal tam, gdzie jest. Proponowalam, zeby przedostal sie w bezpieczne schronienie, ale nie chcial sie bez was ruszyc. Nie tracil nadziei, ze was uratujemy.

Tak, to byl caly Pete.

– Gdzie jestesmy, Dmitri? – zawolal Rudi. – Pogubilem sie chyba.

– Robimy kolo, ale dostaniemy sie do kryjowki w piec minut – odpowiedzial Dmitri.

Znow znalezli sie w komorze, w ktorej spotykalo sie kilka tuneli. Tym razem Dmitri pchnal lodz w tunel srodkowy. Byl wiekszy od poprzedniego i mogli siedziec swobodnie. Plyneli jakis czas, gdy nagle dostrzegli niewyrazne swiatlo przed soba.

– Ktos jest przed nami! – zawolal Bob zaniepokojony.

– Pewnie Pete, jesli szczescie nam sprzyja – powiedziala Elena.

– To nasze miejsce spotkania.

Swiatlo stawalo sie coraz jasniejsze i widzieli juz, ze rzuca je elektryczna latarnia, stojaca w niewielkiej niszy. Obok latarni siedzial przykucniety Pete. Powital ich entuzjastycznie:

– Jak sie ciesze, ze was widze! Zaczynalo mi tu byc samotnie. Szczury chcialy mi, co prawda, dotrzymac towarzystwa, ale je przepedzilem.

Dmitri ustawil lodz tuz przy scianie, a Rudi umocowal ja lina, ktora wcisnal miedzy kamienie. Wdrapali sie wszyscy do niszy. Jej skaliste sciany mialy naturalna szorstkosc, w przeciwienstwie do gladkich i przylegajacych do siebie kamieni kanalow, ktore budowali rzemieslnicy stulecia temu.

– Znaleziono te podziemna jaskinie w czasie budowy kanalow – mowil Rudi, gdy rozsiedli sie zmeczeni na kamieniach. – Prosciej bylo zostawic ja, niz zabudowac. Odkrylem ja przed laty. Zalozylismy tajemne stowarzyszenie badaczy kanalow. Nasz ojciec robil wszystko, zeby polozyc kres towarzystwu. Nigdy nie przypuszczalismy, ze tak przydatne okaza sie nasze dzieciece zabawy.

– Musimy sie teraz naradzic – odezwala sie Elena z niepokojem. – Nie sadze, by mozna bylo zrealizowac nasz pierwotny plan.

– Ale najpierw powiedzcie nam, co zaszlo. Jak znalazles sie tutaj, Dmitri? – zapytal Rudi.

– Bylem u twego ojca, gdy gwardzisci przyszli go aresztowac. Ucieklem przez sekretne drzwi, stanalem pod nimi i sluchalem. Kapitan wygrazal twemu ojcu. Mowil: “Twoj syn-zdrajca zostal schwytany i wkrotce wszyscy staniecie przed sadem”. Nie napomknal slowem o Elenie, mialem wiec nadzieje, ze uciekla. Znalem jej plany. Poszedlem do kanalow, by ja odszukac i sluzyc w razie potrzeby pomoca. Padalo, w kanalach bylo duzo wody. Wzialem wiec stara lodz z ukrycia.

– Tak, Dmitri znalazl nas w sama pore – podjela opowiesc Elena. – Ucieklismy z Pete'em z palacu tak, jak bylo zaplanowane. Zeszlismy do kanalow i spotkalismy sie z Dmitrim. Zdecydowalismy trwac na czatach, jak tylko sie da najdluzej, bo moze uda sie wam uciec. Doszlismy do wniosku, ze jedyna szansa jest dla was ucieczka przez lochy. No i nie mylilismy sie. Ale czas porozmawiac o przyszlosci.

– Posluchajmy najpierw radia – powiedzial Dmitri. – Pete, masz je?

– Oczywiscie – Pete wydobyl z kieszeni malenkie radio tranzystorowe. – Wylaczylem je, bo nie rozumialem ani slowa.

Dmitri wlaczyl radyjko. Poplynal potok waranskich slow, a potem dzwieki wojskowej muzyki. Elena tlumaczyla Trzem Detektywom:

– Wzywaja wszystkich obywateli Waranii do sluchania radia i ogladania telewizji, gdyz o godzinie osmej rano zostanie ogloszone wazne obwieszczenie. Powiedzial, ze bedzie to obwieszczenie najwyzszej wagi. To byl glos premiera. Na pewno z tasmy. A wiec o godzinie osmej maja zamiar oglosic, ze zostal wykryty spisek zagraniczny, czyli wy trzej, i ze ksiaze Djaro jest w niego wmieszany. Ksiaze Stefan bedzie sprawowal wladze az do nastepnego zawiadomienia. Nie spodziewali sie, oczywiscie, ze uciekniecie. Spodziewali sie natomiast, ze beda mogli wytoczyc wam publiczny proces, pokazac wasze aparaty fotograficzne i nie wiadomo co jeszcze. Potem wygnaliby was z kraju, a Rudiego i naszego ojca wsadzili do wiezienia. A potem… och, najwstretniejsze rzeczy, jakie tylko moga przyjsc na mysl.

– Rany – westchnal Bob zgnebiony. – Pogorszylismy tylko sytuacje Djaro. Byloby dla niego lepiej, gdybysmy zostali w domu.

– Nikt nie mogl tego przewidziec – powiedziala Elena. – Teraz musimy doprowadzic was bezpiecznie do ambasady amerykanskiej. Prawda, Dmitri?

– Tak, masz racje, Elena.

– Ale co z wami? Co z waszym ojcem? Co z Djaro? – pytal Jupiter.

– Pomyslimy o tym pozniej – odparla Elena i westchnela. – Obawiam sie, ze spisek jest zbyt dobrze przygotowany jak na nasze mozliwosci. Moglibysmy go obalic, gdybysmy oswobodzili Djaro i wzniecili powstanie wsrod ludnosci miasta Denzo. Ale, jak juz mowilismy, wszystko skupione jest w rekach ksiecia Stefana.

– Tak – podjal Dmitri – najpierw wasze bezpieczenstwo, potem pomyslimy, co da sie zrobic dla nas. Obawiam sie, ze jestesmy na straconej pozycji. Moze ktoregos dnia los sie odmieni. Teraz musimy ruszac. Na dworze juz ranek. Za godzine radio i telewizja nadadza obwieszczenie premiera. Miejmy nadzieje, ze do tego czasu bedziecie bezpiecznie w ambasadzie. A wiec, za mna. Stad pojdziemy na piechote. Lodz nie pomiesci nas wszystkich.

Opuscil sie do plynacej bystro wody. Jedno za drugim poszli w jego slady. Ruszyli w droge gesiego, trzymajac sie sznura z koca. Z ciezkimi sercami brnal maly pochod przez kanaly Denzo.