Skandalistka, стр. 35

ROZDZIAL DZIESIATY

–  Twoja zona! – zawolala Juliana. – Och, Brandonie! Emily Davencourt i jej synka ulokowano w drugim pokoju goscinnym Juliany. Beatrix udala sie na spoczynek, a Juliana zaprosila Brandona na dol, na szklaneczke brandy i zalegle wyjasnienia.

Brandon przeczesal dlonia jasne wlosy.

– Tak, moja zona. Wiem, ze namieszalem.

– Delikatnie powiedziane.

– Tak, ale teraz widzi pani, jakie to wszystko bylo skomplikowane. Nie moglem powiedziec Martinowi, ze sie ozenilem, skoro boczyl sie na mnie, ze rzucilem Cambridge. A im dluzej z tym zwlekalem, tym bylo mi trudniej. W koncu tylko dlatego, ze nie moglem zostawic Emily i Henry'ego w tamtej norze ani dnia dluzej, nie pozostalo mi nic innego, jak prosic pania o pomoc.

Juliana westchnela.

– Mysle, ze nie doceniasz swego brata. Jestem pewna, ze by ci pomogl, bez wzgledu na to, co zrobiles. – Nalala gosciowi szklaneczke brandy. Wzial ja z podziekowaniem i usiadl na sofie. Rzadko widywala mezczyzn w stanie takiego przygnebienia. Zmarszczki wokol oczu sprawialy, ze wygladal na znacznie wiecej niz dwadziescia dwa lata, ramiona mial przygarbione, a cala jego postawa swiadczyla o znuzeniu i przygnebieniu. Usiadla przy nim.

– Wez sie w garsc – powiedziala pogodnie. – Przynajmniej wzieliscie slub, a Emily i Henry czuja sie dobrze.

Brandon uniosl glowe.

– Nawet pani nie spytala – odezwal sie z zaskoczeniem w glosie. – Kiedy przyprowadzilem tu Em, natychmiast polecila pani, zeby przygotowano dla niej pokoj goscinny… i nie zadala pani ani jednego pytania.

– Czemu mialabym to robic? Ladnie by wygladalo, gdybym, widzac twoja Emily wyczerpana i glodna, zazadala, zebyscie pokazali mi swiadectwo slubu, zanim wpuszcze was w moje progi. Przyprowadziles ja do mnie i tylko to sie liczy.

Brandon krotko, konwulsyjnie uscisnal jej dlon. Juliana z zaskoczeniem skonstatowala, ze ma scisniete gardlo.

– Moze opowiesz mi cala historie od poczatku do konca? – powiedziala pospiesznie, w obawie, ze zaraz wybuchnie placzem, po raz trzeci w tym miesiacu.

– Chyba wszystko zaczelo sie w ubieglym roku, kiedy pewnego wieczoru wyszedlem sie przejsc z paroma kolegami z Cambridge. Troche sobie popilismy, tak mi sie wydaje – poslal jej ujmujacy usmiech – i kiedy wracalismy chwiejnym krokiem do siebie, po drodze spotkalismy pewna dziewczyne. Mloda dame. Szla spiesznie sama jedna w ciemnosciach, a niektorzy z moich kolegow… – Wzruszyl ramionami. – Coz, poczynili pewne falszywe zalozenia, tak sadze.

– Podczas gdy ty natychmiast zorientowales sie, ze to dama, naturalnie.

Brandon blysnal zebami w usmiechu.

– Naturalnie! Przekonalem pozostalych, zeby zostawili ja w spokoju, a sam postanowilem odprowadzic ja do domu. To byla Emily. Wyjasnila mi, ze byla na jakims zebraniu w miescie i niemadrze postanowila wracac do domu sama, w dodatku pieszo, bo jeden z mezczyzn zaczal sie jej narzucac.

Juliana zmarszczyla czolo.

– Ryzykowny pomysl. Dlaczego byla sama, bez przyjaciol?

Brandon westchnal.

– Emily mieszka… mieszkala z ojcem i macocha. Jej ojciec jest porzadnym czlowiekiem, tak sadze. – Juliana zauwazyla, ze z trudem zachowuje obiektywizm. – Bardzo prostolinijny i zdecydowany postepowac zgodnie z tym, co uwaza za sluszne. Prowadzi sklep. Macocha to schorowana kobieta, ktora od samego poczatku nie interesowala sie pasierbica.

– Biedna Emily. Co wiec sie stalo, kiedy zaczales sie do niej zalecac, Brandonie?

– Trzeba przyznac Plunkettowi – to ojciec Em – ze nie jest karierowiczem. Solidna klasa srednia. Kiedy zainteresowalem sie jego corka, wpadl w przerazenie. Probowal mnie zniechecic najgrzeczniej, jak potrafil, a Em zakazal widywania sie ze mna. Byl przekonany, ze mam nieuczciwe zamiary.

– A bylo tak?

– Nie, nigdy! – zaprotestowal z oburzeniem. – Od poczatku zamierzalem poslubic Emily. Tyle ze Plunkett nie chcial nawet o tym slyszec. Zywi gleboko zakorzeniona nieufnosc do arystokracji, no i planowal wydac Emily za ktoregos ze znajomych kupcow. Choc nie mam tytulu, przypial mi etykietke mlodego utracjusza. A wiec musielismy uciec. Em ma dopiero dziewietnascie lat, widzi pani.

– O, Boze. Chyba nie pojechaliscie do Gretna Green, Brandonie?

– Nie. Pewien pastor w parafii w poblizu Cambridge zgodzil sie udzielic nam slubu bez zbednych pytan. Za pieniadze, naturalnie.

– Naturalnie. – Juliana zastanawiala sie, czy malzenstwo jest legalne, skoro Emily byla niepelnoletnia i nie miala pozwolenia rodzicow. Prawdopodobnie nie.

– Emily mogla sie wymknac z domu bez wzbudzania podejrzen, udajac, ze chce na jeden dzien wybrac sie do przyjaciolki.

Potem… wrocila wieczorem do domu jak gdyby nigdy nic. – Brandon skrzywil sie i pociagnal solidny lyk alkoholu. – Wiedzialem, ze to niemadre, ale nie mielismy pojecia, co innego moglibysmy zrobic. Nie moglem sobie pozwolic na wynajecie mieszkania dla nas obojga, a poza tym mialo tak byc tylko na poczatku. Jednak im dluzej to trwalo, tym trudniej bylo powiedziec prawde.

– Zapewne widywaliscie sie ze soba przy kazdej okazji? Brandon rzucil jej spojrzenie pelne zawstydzenia.

– Spotykalismy sie, kiedy tylko sie dalo. Czasami Emily przychodzila nawet do mego mieszkania.

Widzac wzrok Juliany, rozlozyl rece.

– Wiem, ze zasluguje na kazda nagane, ktorej zechce mi pani udzielic.

– Uspokoj sie – powiedziala Juliana oschle. – Jestem pewna, ze wiele razy gromiles sam siebie.

– Oczywiscie, ze tak! Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, wiem. – Brandon ukryl twarz w dloniach.

– W koncu Emily zaszla w ciaze, jak to bywa w malzenstwie.

– Tak. Oczywiscie Plunkett wyrzucil ja z domu. Nie interesowaly go jej wyjasnienia ani swiadectwo slubu, krotko mowiac nic, co zmniejszyloby jej grzech w jego oczach. Powiedzial, ze nie chce jej wiecej widziec. Wtedy zwrocila sie do mnie, a ja… coz, co moglem zrobic? Bylem zmuszony wynajac dla nas mieszkanie i zyc ponad stan, a potem przyszlo na swiat dziecko i Emily zachorowala i wtedy postanowilem opuscic Cambridge i namowic Martina, zeby kupil mi patent oficerski.

– Chciales wstapic do armii?

– Nie bardzo, ale dzieki temu zdolalbym utrzymac Emily i Henry'ego, no i mogliby byc przy mnie. – Pokiwal glowa. – Wiem, zylem marzeniami. Martin byl wsciekly, ze rzucilem studia i popadlem w dlugi, i odmowil kupna patentu, twierdzac, ze nie nadaje sie do armii.

– Dlaczego nie powiedziales mu prawdy?

– Wiedzialem, ze w koncu wszystko wyjdzie na jaw. Pewnie nie chcialem rozczarowac Martina, a zdawalem sobie sprawe, ze bedzie bardzo rozczarowany, kiedy dowie sie prawdy.

– Dlaczego? Przeciez chyba nie wstydzisz sie Emily? Brandon gwaltownie uniosl glowe.

– Oczywiscie, ze nie! Ale bardzo zaluje, ze postapilem w taki sposob.

Rozleglo sie glosne stukanie do frontowych drzwi. W tym samym momencie dom napelnil sie gniewnym zawodzeniem dziecka, glodnego dziecka, ktore postanowilo wszystkich o tym powiadomic.

Drzwi otworzyly sie gwaltownie. Do pokoju wszedl chwiejnym krokiem Segsbury bardziej wzburzony niz przez te wszystkie lata sluzby u Juliany.

– Przyszedl pan Martin Davencourt, prosze pani. Czy mam go wprowadzic?

Juliana wyminela go i weszla do holu. Strop zdawal sie wibrowac od krzykow Henry'ego. Nieopodal drzwi wejsciowych stal Martin zaskoczony i poirytowany. Odwrocil sie gwaltownie na odglos krokow.

– Lady Juliano, przepraszam, ze niepokoje pania o tej porze, ale pomyslalem, ze moze pani wie, gdzie moglbym znalezc Brandona. Nie ma go w klubie, a czlowiek o nazwisku Plunkett pojawil sie u mnie w domu, wysuwajac zadziwiajace zadania.

Henry znow zakrzyczal gniewnie. Martin zmarszczyl czolo.

– Co, u diabla…?

– Przybyl pan w sama pore, panie Davencourt. Brandonie, moze zaprowadzisz brata do salonu i wszystko mu wyjasnisz?

Karafka z brandy stoi na kredensie, na wypadek, gdybyscie jej potrzebowali – powiedziala Juliana i z pogodnym usmiechem popchnela braci Davencourtow do pokoju, po czym bardzo starannie zamknela za nimi drzwi.

Brandon przyszedl nastepnego ranka i spedzil dzien przy Portman Square w towarzystwie zony i syna. Zamierzal przeprowadzic ich na Laverstock Gardens, ale Emily troche sie przeziebila i wszyscy uznali, ze powinna zostac u Juliany, dopoki nie dojdzie do siebie. Juliana nie miala nic przeciwko temu; Emily robila wrazenie milego dziewczecia, po uszy zakochanego w Brandonie, a maly Henry byl zachwycajacym dzieckiem o wilczym apetycie. Od czasu do czasu ona i Beatrix zbywaly najrozniejszych odwiedzajacych, ktorzy wpadali pod najbardziej blahymi pretekstami, uslyszawszy plotke o Brandonie i Emily. Jednym z pierwszych gosci byla Serena Alcott, ktora wyrazila swoja dezaprobate dla zachowania Brandona, po czym zostala zbesztana przez Beatrix.

Brandon przyniosl tez wiadomosc od Martina. Kiedy Juliana znalazla chwile dla siebie, rozlozyla list i przebiegla wzrokiem tekst. Sadzac po gryzmolach, musial pisac w wyjatkowym pospiechu. Pomyslala ze jesli czekalo go uporzadkowanie sprawy malzenstwa Brandona, udobruchanie zagniewanego tescia i wszystkie inne zwykle obowiazki, nie bylo w tym nic dziwnego.

List sformulowano formalnym jezykiem; Martin dziekowal jej za zyczliwosc dla Emily i Brandona i wyrazal nadzieje, ze dodatkowi lokatorzy nie sprawia zbyt wielkiego klopotu. Juliana usmiechnela sie cierpko, bo wrzaski Henry'ego domagajacego sie jedzenia wlasnie dolaczyly do uniesionego glosu Beatrix Tallant, ktora pozbywala sie kolejnego nieproszonego goscia.

Na dole listu byl dopisek. Martin zawiadamial, ze wpadnie wieczorem, najwczesniej jak bedzie mogl, i wyrazal nadzieje, ze wreszcie uda im sie porozmawiac. Serce Juliany, ktore dawno temu uznala za odporne na milosc, a ktore sprawilo jej taki zawod, mocniej zabilo z radosci.

Kiedy nadszedl wieczor, przemierzala dywan tam i z powrotem, niezdolna sie skupic. Brandon dawno temu udal sie do domu, a Beatrix dotrzymywala towarzystwa Emily, ktorej nieco wzrosla goraczka. Noc byla wilgotna, totez Juliana otworzyla wysokie okna wychodzace na taras, ale nawet najlzejszy podmuch wiatru nie poruszal zaslonami. W koncu wyszla na zewnatrz i zaczela krazyc po tarasie, a jak juz sie tam znalazla, wpadla na pomysl pojscia do lodowni i przyniesienia troche lodu na zimny kompres dla Emily. Nie zwlekajac, wziela swiece z kredensu i ruszyla w ciemnosc.