Akademia Pana Kleksa, стр. 24

POZEGNANIE Z BAJKA

Ksiezyc razil mnie w oczy i oblewal swoim tajemniczym blaskiem.

Usiadlem na lawce, gdyz poczulem nagle okropne znuzenie. Calym wysilkiem woli panowalem nad soba, aby nie usnac.

W tej samej jednak chwili uderzyla mnie rzecz niezwykla: gmach Akademii nie byl juz dawnym wspanialym gmachem. Nie spostrzeglem zupelnie, ze zmniejszyl sie o polowe i nadal kurczyl sie w moich oczach. To samo stalo sie z parkiem i z otaczajacym go murem.

Szumialo mi w uszach, a przed oczami fruwaly czerwone platki.

Gmach Akademii zmniejszal sie bez przerwy.

Gdy byl juz wielkosci zwyczajnej szafy, z drzwi jego wyszla jakas malenka postac ktora zblizyla sie do mnie. Byl to pan Kleks. Taki sam pan Kleks, jakim widzialem go niegdys w szklance.

Tymczasem niebo nade mna sie obnizylo i ksiezyc wisial na nim jak lampa na suficie. Mur otaczajacy Akademie przyblizyl sie i wyraznie rozroznialem w nim furtki prowadzace do sasiednich bajek.

Czas uplywal i wszystko dokola mnie kurczylo sie coraz bardziej. Powieki mi sie kleily i ogarnela mnie taka sennosc, ze niepostrzezenie usnalem.

Gdy po chwili otworzylem oczy, przeobrazenie otaczajacych mnie przedmiotow dobiegalo konca.

Znajdowalem sie w pokoju oswietlonym z gory duza kulista lampa. Gmach Akademii przemienil sie w klatke, w ktorej siedzial zamyslony Mateusz. W miejscu gdzie przypadal park, lezal piekny zielony dywan, haftowany w drzewa, krzaki i kwiaty. Tam, gdzie byl mur, stala biblioteka, a furtki w murze zamienily sie w grzbiety ksiazek, na ktorych wycisniete byly zlotymi literami ich tytuly. Znajdowaly sie tam wszystkie bajki pana Andersena i braci Grimm, bajka o dziadku do orzechow, o rybaku i rybaczce, o wilku, ktory udawal zebraka, o krasnoludkach i sierotce Marysi, o Kaczce Dziwaczce i wiele, wiele innych.

Siedzialem na tapczanie, a u mych stop na podlodze stal pan Kleks. Byl juz nie wiekszy niz moj maly palec. Rak i nog jego nie moglem zupelnie rozroznic i wlasciwie jedynie lysa glowka jasniala w swietle lampy.

Ujalem go delikatnie w dwa palce i postawilem na swojej dloni. Ledwie doslyszalnym glosem pan Kleks rzekl do mnie:

– Badz zdrow, Adasiu, musimy sie pozegnac. Jestes milym i dzielnym chlopcem. Zycze ci powodzenia w zyciu. Kto wie, moze spotkamy sie jeszcze w jakiejs innej bajce.

Po tych slowach pan Kleks stal sie znow o polowe mniejszy. Byl wielkosci sliwki, a potem – potem juz tylko wielkosci orzecha laskowego.

I nagle zaszla rzecz najmniej oczekiwana.

Przedmiot wielkosci orzecha laskowego przestal byc panem Kleksem. A stal sie guzikiem. Po prostu zwyczajnym guzikiem, ktory polyskiwal bladorozowa powierzchnia.

Mateusz, zdawalo sie, czekal tylko na ten moment.

Wyfrunal z klatki, usiadl mi na ramieniu, potem zeskoczyl na moja dlon, porwal w dziob guzik i sfrunal z nim na podloge.

Czyz nie domysliliscie sie jeszcze, ze byl to guzik od cudownej czapki bogdychanow, cudowny guzik doktora Paj-Chi-Wo, majacy przywrocic Mateuszowi jego ksiazeca postac? Czyz nie przyszlo wam dotychczas na mysl, ze pan Kleks byl owym guzikiem, ktory doktor Paj-Chi-Wo przeobrazil w czlowieka?

Jezeli chodzi o mnie, uprzytomnilem sobie to dopiero wowczas, gdy dostrzeglem stopniowe przemiany Mateusza. Poczal on mianowicie peczniec i powiekszac sie. Skrzydla jely pomalu przybierac ksztalt ludzkich ramion, nogi wydluzyly sie, na miejscu dzioba zaznaczyly sie zarysy twarzy.

Przybierajac coraz bardziej na wzroscie, Mateusz juz po kilku minutach stal sie wiekszy ode mnie. Zanim zdazylem zdac sobie sprawe z zachodzacych w mych oczach wydarzen, ujrzalem przed soba wytwornego pana w wieku lat czterdziestu, o wlosach przyproszonych lekka siwizna.

Sklonilem sie przed nim nisko i rzeklem:

– Ciesze sie, ze moge powitac Wasza Ksiazeca Mosc. Sadze, ze Wasza Ksiazeca Mosc zasiadzie niebawem na tronie swojego ojca.

Przemowienie moje nie bardzo bylo udane, ale przeciez nie mialem nawet czasu, aby je sobie obmyslic i przygotowac. Mateusz, przeobrazony w czlowieka, wysluchal mych slow z powaga, a potem nagle rozesmial sie serdecznie, poglaskal mnie po twarzy i rzekl:

– Kochany chlopcze! Nie jestem zadnym ksieciem. Po prostu opowiedzialem ci bajke, a tys uwierzyl w jej prawdziwosc. Historia o krolu wilkow byla przeze mnie zmyslona.

– No, a ksiaze? A doktor Paj-Chi-Wo? – zapytalem zdziwiony.

– Bajka zawsze jest tylko bajka, moj chlopcze – odrzekl z usmiechem.

– Kim wiec jestes, Mateuszu? Co to wszystko ma znaczyc?! – zawolalem gubiac sie juz zupelnie.

– Jestem autorem historii o panu Kleksie – odparl szpakowaty pan. – Napisalem te opowiesc, gdyz ogromnie lubie opowiesci fantastyczne i piszac je, sam bawie sie znakomicie.

Z tymi slowy wzial ze stolu otwarta ksiazke, ktora tam lezala, zamknal ja i wstawil do biblioteki obok innych bajek.

Na grzbiecie tej ksiazki widnial napis:

Akademia pana Kleksa