Akademia Pana Kleksa, стр. 18

ANATOL I ALOJZY

Przez caly wrzesien laly ulewne deszcze. Na krok nie wychodzilismy z domu, zabawy w parku i gry na boisku ustaly zupelnie, pan Kleks posmutnial i stal sie dziwnie malomowny, jednym slowem – wyraznie zaczelo sie cos psuc w naszej Akademii.

Ktoregos wieczoru pan Kleks oswiadczyl nam, ze zycie bez motyli i bez kwiatow bardzo go nuzy i ze wskutek tego musi zaczac wczesniej chodzic spac.

Pozegnalismy sie tedy z panem Kleksem i udalismy sie do naszej sypialni.

– Nudno mi – rzekl jeden z Aleksandrow.

A ja wam cos powiem – odezwal sie nagle Artur – pan Kleks ma jakies wyrazne zmartwienie. Czy zaden z was nie zauwazyl, ze stal sie troche mniejszy, niz byl dotychczas?

– Istotnie! – zawolal jeden z Antonich. – Pan Kleks maleje.

– A moze mu sie popsula jego powiekszajaca pompka? – zapytal Anastazy.

Nie bralem udzialu w rozmowie, gdyz bylem bardzo senny. Polozylem sie wiec do lozka i usnalem natychmiast.

Snilo mi sie, ze jestem mlotkiem i ze pan Kleks rozbija mna po kolei wszystkie moje guziki. Uderzenia mlotka rozlegaly sie po calej Akademii i wzmogly sie do tego stopnia, ze wreszcie sie obudzilem, ale uderzenia nie ustaly. Poczalem wiec nasluchiwac. Nie ulegalo watpliwosci, ze owo stukanie dolatywalo z parku i ze ktos wali w wejsciowa brame.

Zbudzilem natychmiast Anastazego, narzucilismy sobie plaszcze i swiecac latarkami, pobieglismy do parku. Za brama stal fryzjer Filip w towarzystwie dwoch jakichs nieznanych chlopcow. Wszyscy trzej przemoczeni byli do ostatniej nitki i deszcz ociekal z nich strumieniami. Anastazy otworzyl brame i wpuscil niezwyklych nocnych gosci.

Nowi uczniowie pana Kleksa! – zawolal Filip zanoszac sie od smiechu. – Przyszle znakomitosci slynnej Akademii, cha-cha! Jeden ma na imie Anatol, a drugi Alojzy. Obydwaj na A, cha-cha! Anatolu, przedstaw sie kolegom, badz dobrze wychowany!

Mlodzieniec nazwany Anatolem uklonil sie mowiac:

– Jestem Anatol Kukuryk. A to jest moj mlodszy brat Alojzy. – Z tymi slowy wskazal dlonia na drugiego chlopca, ktorego obaj z Filipem trzymali pod rece.

– Bardzo nam przyjemnie panow poznac – rzekl z galanteria Anastazy. – Niepotrzebnie jednak stoimy na deszczu. Panowie pozwola za mna.

Udalismy sie wszyscy do Akademii, pozostawilismy w sieni zmoczone okrycia, po czym Anastazy wprowadzil gosci do jadalni i usadowil ich przy stole. Byli widac bardzo zmeczeni, gdyz Alojzy natychmiast usnal i kiwal sie na krzesle jak chinska figurynka.

Filip przestal sie smiac i oznajmil, ze mial zamiar przyprowadzic Anatola i Alojzego do Akademii przed wieczorem, ale zabladzil po drodze i wskutek tego dopiero po polnocy zdolal odszukac ulice Czekoladowa.

– Jestescie pewno, panowie, glodni – rzeklem. – Bede musial obudzic pana Kleksa i zawiadomic go o przybyciu panow.

– Koniecznie trzeba obudzic pana Kleksa! – zawolal Filip smiejac sie znowu. – Mam dla niego swiezutkie piegi, cha-cha! Bardzo chcielibyscie zobaczyc pana Kleksa, cha-cha! Nieprawdaz, Anatolu?

– Bedzie to dla mnie wielki zaszczyt – odrzekl grzecznie Anatol.

Wobec tego pobieglem czym predzej na gore i zapukalem do sypialni pana Kleksa. Poniewaz nikt nie odpowiedzial, zapukalem powtornie, potem jeszcze raz. Ale Pan Kleks mial widocznie bardzo mocny sen albo tez w ogole nie chcial sie obudzic. Nacisnalem klamke. Drzwi byly zamkniete na klucz. Sadzilem, ze moze Mateusz uslyszy moje stukanie, na prozno jednak w dalszym ciagu dobijalem sie do drzwi – nikt mi nie odpowiadal.

Postanowilem wiec sam pojsc do kuchni i przyrzadzic kolacje dla chlopcow i dla Filipa. Znalazlem w spizarni dzbanek z mlekiem, pieczywo, maslo, troche sera, kure na zimno. Ustawilem to wszystko na tacy i siegnalem do kredensu po talerze i szklanki. Naraz w jednej ze szklanek dostrzeglem cos szarego. W przekonaniu, ze to mysz nakrylem szklanke dlonia i zblizylem do swiatla. To, co zobaczylem, napelnilo mnie przerazeniem. W szklance siedzial pan Kleks. Malenki pan Kleks. Wyraznie rozpoznalem jego glowe, jego dziwaczny stroj, nawet piegi na jego nosie. Siedzial na dnie szklanki i spal.

Wyjalem go delikatnie dwoma palcami i polozylem na talerzyku. Zetkniecie z chlodna porcelana obudzilo pana Kleksa. Zerwal sie na rowne nogi, szybko rozejrzal sie dookola, po czym wydobyl z kieszeni powiekszajaca pompke i przylozyl ja do ucha. Niebawem tez zaczal sie powiekszac, zeskoczyl z talerzyka na krzeslo, potem na podloge, a po paru chwilach stal sie normalnym, zwyklym panem Kleksem.

Bylem tym wydarzeniem zupelnie oszolomiony i nie wiedzialem, jak sie zachowac.

Pan Kleks przygladal mi sie uwaznie przez jakis czas, az wreszcie rzekl do mnie surowo:

– To wszystko tylko ci sie snilo! Rozumiesz? Idiotyczny, glupi sen! Po prostu jakies brednie! Zabraniam ci o tym snie opowiadac komukolwiek. Pan Kleks ci zabrania! I zeby mi sie wiecej takie sny nie powtarzaly! Pamietaj!

Przeprosilem pana Kleksa, bo coz innego mialem uczynic, po czym oznajmilem mu o przybyciu Filipa z dwoma chlopcami.

– Poradzcie sobie beze mnie – rzekl pan Kleks. – Daj im kolacje i niech ida spac, a rano z nimi porozmawiam. Filip moze polozyc sie w moim gabinecie na otomanie. Dobranoc.

Po tych slowach wyszedl trzasnawszy za soba drzwiami. Wybieglem za nim i widzialem, jak po poreczy wjezdzal na gore.

"Cos sie psuje w Akademii" – pomyslalem. Wrocilem do kuchni, wzialem tace z kolacja i zanioslem ja do jadalni.

Alojzy spal w dalszym ciagu. Filip i Anatol zabrali sie do jedzenia, nie zwracajac na niego uwagi.

– Moze obudzic panskiego brata? – zagadnal Anastazy Anatola. – Pewno jest bardzo glodny.

– O, nie. To zbyteczne! – odrzekl Anatol. – Taki pokrzepiajacy sen zastapi mu w zupelnosci jedzenie. Alojzy bardzo nie lubi, zeby go budzic.

– Zobaczycie, chlopcy, to bedzie chluba waszej Akademii, ten spiacy krolewicz! – smial sie Filip zjadajac kure.

Po kolacji Anastazy zaprowadzil Filipa do gabinetu, ja zas udalem sie do sypialni, aby przygotowac lozka dla obu chlopcow.

Gdy konczylem przygotowania, w drzwiach ukazali sie Anastazy i Anatol. Anatol niosl na rekach spiacego Alojzego.

– Bardzo nie lubi, zeby go budzic – wyjasnil raz jeszcze Anatol. – Dlatego tez nie bedziemy go wcale rozbierali: niech sobie spi w ubraniu.

Polozylismy go wiec ostroznie na lozku, rozebralismy sie szybko i usnelismy wreszcie po dziwnych wydarzeniach tej nocy.

Nazajutrz zbudzilem sie bardzo wczesnie. Przybycie nowych uczniow do Akademii stanowilo sensacje niepospolita. Szturchnalem Alfreda, ktory spal w sasiednim lozku, i opowiedzialem mu szeptem o Anatolu i Alojzym. Alfred zbudzil spiacego obok Artura, Artur Aleksandra i po chwili w sypialni wrzalo jak w ulu.

Ranna pobudka Mateusza zastala wszystkich na nogach.

Chlopcy przygladali sie ciekawie. Anatolowi, ktorego obudzila nasza krzatanina, oraz Alojzemu wyciagnietemu nieruchomo na lozku.

Nagle drzwi sie otworzyly i wszedl pan Kleks.

– Dzien dobry, chlopcy! – zawolal od progu. – Gdzie sa wasi nowi koledzy?

Anatol usiadl na lozku. i rzekl uprzejmie:

– Jestem, panie profesorze. Nazywam sie Anatol Kukuryk, a to moj mlodszy brat.

Wskazal przy tym na Alojzego, ktory przez caly czas nawet nie drgnal.

Pan Kleks przyjrzal sie w milczeniu Anatolowi i podszedl do Alojzego.

Dlugo stal nad nim zaglebiony w swych myslach, wreszcie nachylil sie i krzyknal mu prosto w ucho:

– Nazywasz sie Alojzy, prawda?

Alojzy nie drgnal.

– Czy mnie slyszysz, Alojzy? – krzyknal znowu pan Kleks.

Alojzy nie drgnal.

Wowczas pan Kleks podniosl mu powieki i zajrzal w oczy, dlonia potarl mu policzki i czolo, poklepal po rekach.

Ale i to nie zdolalo obudzic Alojzego.

– Popatrzcie, chlopcy – zwrocil sie do nas pan Kleks. – Alojzy nie jest zywym czlowiekiem, tylko lalka. Bylem zawsze przeciwny wprowadzaniu lalek do mojej Akademii. Ale teraz juz nic nie poradze. Alojzy zostal w nocy podstepnie przemycony. Bede mial z nim mnostwo klopotow. Musze go nauczyc czuc, myslec i mowic. Sprobuje, moze mi sie uda. Adasiu, wez sobie do pomocy Alfreda i dwoch Antonich i zaniescie Alojzego ostroznie do szpitala chorych sprzetow. Lekcji zadnych dzisiaj nie bedzie, gdyz jestem zajety. Jesli nie bedzie deszczu, mozecie pojsc z Mateuszem do parku.

Po tych slowach pan Kleks troche jak gdyby sie przykurczyl i wyszedl z pokoju.

Bez chwili zwloki przy pomocy trzech wyznaczonych kolegow zabralem sie do przenoszenia Alojzego. Jakzez wielkie jednak bylo moje zdziwienie, gdy okazalo sie, ze niczyja pomoc nie jest mi potrzebna i ze sam jeden z latwoscia moge uniesc Alojzego. Byl lekki jak piorko. Gdy trzymalem go na rekach, chlopcy otoczyli mnie ze wszystkich stron, pragnac dokladnie sie przyjrzec. Gdyby nie zadziwiajaca lekkosc i martwota, Alojzy niczym wlasciwie nie roznilby sie od zywego czlowieka.

Ksztalt glowy, wlosy, wyraz twarzy, uklad ust, wilgotna powloka oczu, zarys czola, nosa i podbrodka, rece i paznokcie na palcach, wszystko to bylo tak naturalne, tak ludzaco prawdziwe, ze malo kto od pierwszego wejrzenia rozpoznalby w Alojzym lalke.

Nawet masa, z ktorej ulepiona byla twarz i rece, miala elastycznosc i cieplo, wlasciwe tylko i wylacznie ludzkiemu cialu.

Krotko mowiac, wykonanie tej wspanialej, niezwyklej lalki godne bylo najwyzszego podziwu.

Zachwyt nasz nie mial granic, a przy tym pozerala nas ciekawosc, czy pan Kleks zdola Alojzego ozywic i jak uloza sie nasze stosunki z lalka, ktora stanie sie sztucznym czlowiekiem.

Anatol wtracil sie wreszcie do naszej rozmowy i bardzo uprzejmie zaczal wyjasniac nam budowe lalki, ktora kochal jak brata. Skorzystalem z tego, wyrwalem sie kolegom i pobieglem z Alojzym do pana Kleksa, ktory wyczekiwal juz niecierpliwie w szpitalu chorych sprzetow.

– Poloz go na tym stole – rzekl do mnie – natychmiast zabierzemy sie do roboty.

– A wiec moge tu zostac? – zapytalem niesmialo.

– Owszem – odparl pan Kleks – potrzebna mi bedzie pomoc.

Poniewaz nie jedlismy jeszcze sniadania, pan Kleks po raz pierwszy poczestowal mnie pigulkami na porost wlosow, po czym polecil mi, abym Alojzego rozebral.