Eldorado, стр. 5

– Dlaczego?

Ledwo wypowiedzial te slowa, juz ich pozalowal. Zagryzl wargi i gleboka bruzda wystapila na jego czole. Spojrzal nieufnie na towarzysza, ale de Batz usmiechal sie dobrodusznie.

– Ach, drogi Armandzie! Nie jestes stworzony do dyplomacji. A wiec – dodal powazniej – twoj wytworny bohater „Szkarlatny Kwiat” ludzi sie nadzieja wydarcia naszego mlodego krola ze szponow szewca Simona i stada hien, stojacych przy nim na strazy?

– Nie powiedzialem tego – sprostowal zywo St. Just.

– Ale ja to mowie. No, no, nie rob sobie wyrzutow, moj lojalny mlodziencze! Czyz moglem w ogole watpic o tym, ze wasz romantyczny wodz zwroci predzej czy pozniej uwage na najtragiczniejsza postac w calej Europie, na meczenskie dziecko, wiezione w Temple? Dziwilbym sie raczej, gdyby „Szkarlatny Kwiat” nie zwracal uwagi na naszego mlodego krola, chocby przez sam wzglad na jego poddanych. Nie mysl, ze zdradziles tajemnice swego przyjaciela. Gdy spotkalem cie dzisiaj szczesliwym trafem, domyslilem sie od razu, ze jestes tutaj pod sztandarem tajemniczego czerwonego kwiatka, i odgadlem reszte. „Szkarlatny Kwiat” przebywa obecnie w Paryzu w nadziei wyprowadzenia Ludwika XVII z wiezienia.

– Jezeli tak jest, to powinienes nie tylko nie przeszkadzac, ale pomagac mu w tym przedsiewzieciu.

– Nie zrobie ani jednego, ani drugiego – odparl de Batz z flegma. – Jestem Francuzem.

– Co to ma do rzeczy?

– Bardzo duzo. Dziwie sie, ze jako Francuz nie rozumiesz mojego punktu widzenia. Ludwik XVII jest krolem francuskim, moj drogi, i musi zawdzieczac zycie i wolnosc jedynie Francuzom i nikomu innemu.

– To szalenstwo – odparl Armand. – Czy wolisz, aby dziecko zginelo dla twoich wlasnych samolubnych planow?

– Mozesz to nazwac samolubstwem, jezeli chcesz. Kazdy patriotyzm jest poniekad samolubstwem. Co to obchodzi caly swiat, czy jestesmy republika, monarchia czy tez beznadziejna anarchia? Pracujemy dla nas samych i nie potrzebujemy, by obcy wtracali sie do naszych spraw.

– A jednak korzystasz z obcych pieniedzy?

– To co innego. Nie moge zdobyc pieniedzy we Francji, wiec czerpie je, skad sie uda. Ja przeprowadze ucieczke Ludwika XVII i nam, monarchistom francuskim, przypadnie honor i slawa uratowania naszego krola.

Rozmowa urwala sie po raz trzeci. St. Just ze zdumieniem przysluchiwal sie temu dzikiemu samolubstwu i proznosci. De Batz rozparl sie wygodnie na krzesle, spogladajac na mlodzienca z wyrazem pelnego zadowolenia z siebie samego. Mozna bylo teraz latwo zrozumiec, dlaczego cieszyl sie takimi niezwyklymi wzgledami pomimo rozmaitych spiskow: dbal o jedno tylko prawdziwie – o wlasna skore.

Nie walczyl w kraju ani nie narazal sie na niebezpieczenstwa po miastach na wzor innych mniej szczesliwych monarchistow. Postaral sie o spokojniejsze zajecie: przeszedl granice, i zaofiarowawszy swe uslugi Austrii, zdobyl pieniadze cesarskie na korzysc wlasnej kieszeni.

Czlowiek z mniejsza nawet znajomoscia swiata niz Armand bylby latwo odgadl, ze de Batz pragnal sam jeden przeprowadzic ucieczke biednego delfina i ze pobudki swoje czerpal nie tyle z patriotyzmu, ile z chciwosci. Najwidoczniej czekala go hojna nagroda w Wiedniu, jezeli Ludwik XVII stanie szczesliwie na ziemi austriackiej; nagroda ta przepadlaby niezawodnie, gdyby intrygancki Anglik wmieszal sie w te sprawe. Malo zastanawial sie nad tym, czy w ten sposob nie narazal zycia dziecka krolewskiego. Mial otrzymac zaplate, a ona wiecej mu lezala na sercu niz „najcenniejsze zycie w Europie”.

Rozdzial III. Fatum

St. Just zalowal gorzko, iz nie pozostal w swym brudnym podmiejskim mieszkaniu. Pojal niestety za pozno donioslosc otrzymanego ostrzezenia przed nawiazywaniem znajomosci we Francji.

Ludzie zmieniaja sie zawsze z biegiem czasu, ale jakzez zmienili sie obecnie! Osobiste bezpieczenstwo stalo sie fikcja i trzeba bylo walczyc o nie nawet z narazeniem godnosci osobistej.

Egoizm, ten niezawodny srodek do wywyzszenia sie, panowal wszechwladnie. De Batz, zaopatrzony w obce pieniadze, zapewnil sobie bezpieczenstwo, rozdajac zloto na prawo i lewo i zaspokajajac w ten sposob ambicje prokuratora i zachlannosc niezliczonych szpiegow. Reszty uzywal do podzegania demagogow jednych przeciw drugim, przez co zgromadzenie narodowe stawalo sie widownia zacietych walk.

Bo i coz zalezalo na tym, ze tysiace ofiar marnie ginely? Wszak sluzyly one do nasycenia molocha rewolucji oraz jego wlasnym planom. Tylko „najcenniejsze zycie w Europie” nalezalo ratowac, jezeli nagroda za nie miala napelnic kieszenie de Batza i urzeczywistnic jego marzenia w przyszlosci.

Zmienila sie dusza calego narodu. St. Just odczuwal rowna odraze do tego samolubnego monarchisty, jak i do okrutnikow, zabijajacych na prawo i lewo dla wlasnej satysfakcji. Rozmyslal nad sposobem wymkniecia sie z teatru w nadziei znalezienia w swym mieszkaniu wskazowki od wodza, ktora by mu przypomniala o tym, ze zyja jeszcze ludzie o wznioslejszych idealach.

Kurtyna zapadla po pierwszym akcie, ale jak tego wymagaly sztuki Moliera, uslyszano prawie rownoczesnie sygnal, zapowiadajacy rozpoczecie sie drugiego aktu. St. Just wstal, chcac pozegnac towarzysza, ale w tej samej chwili kurtyna podniosla sie, odslaniajac Alcesta w ozywionej rozmowie z Celimena.

Krotkie jest wstepne przemowienie Alcesta. Armand, odwrocony plecami do sceny, zegnal przez ten czas de Batza, ufajac, ze kilka uprzejmych slow bedzie dostatecznym wytlumaczeniem, dlaczego opuszcza teatr w chwili, gdy przedstawienie znow sie rozpoczyna.

Ale Gaskonczyk nie uwazal rozmowy za zakonczona. Mial nadzieje, ze jego argumenty, wypowiedziane z tak wielka pewnoscia siebie, uczynily w umysle mlodzienca pewne wrazenie. Chcial jednakowoz wrazenie to utwierdzic i podczas gdy Armand suszyl sobie glowe nad znalezieniem odpowiedniej wymowki dla opuszczenia sali de Batz czynil to samo, aby go zatrzymac.

A wtedy weszlo w droge przeznaczenie. Gdyby St. Just, wstawszy o dwie minuty wczesniej, znalazl byl rychlej wymowke, jakaz niezglebiona krzywda i straszna hanba bylyby ominely nie tylko jego, ale i tych, ktorych kochal. Te dwie minuty rozstrzygnely o jego przyszlym losie. Wyciagal wlasnie reke na pozegnanie, gdy Celimena zabrala glos, aby odpowiedziec swemu klotliwemu partnerowi. Armand obrocil sie zywo ku scenie i wyciagnieta reka opadla mu.

Uslyszal bowiem glos pelen wdzieku, glos miekki i cieply, ktory utworzyl pierwsze ogniwo lancucha, majacego skuc go na zawsze. Czy rzeczywiscie istnieje milosc od pierwszego wejrzenia? Poeci i powiesciopisarze zapewniaja nas, ze tak, a idealisci twierdza, ze to jedyna milosc warta tego miana.

Nie wiem, czy owa teoria dotyczy w tej chwili Armanda, ale glos panny Lange z pewnoscia oczarowal go i sprawil, ze zapomnial o nieufnosci wzgledem towarzysza. Mechanicznie usiadl na nowo i oparlszy lokcie o porecz lozy, zaczal sluchac. Slowa, ktore Molier wklada w usta Celimeny, sa dosc cierpkie; pomimo tego ile razy panna Lange zabierala glos, Armand nie spuszczal z niej wzroku. Coz w tym dziwnego, ze mlodzienca ujela pieknosc kobiety na scenie? Zwykla rzecz, z ktorej rzadko wyplywaja tragiczne lub smutne okolicznosci.

Armand, namietnie kochajacy muzyke, bylby pozostal pod wrazeniem melodyjnego glosu panny Lange az do chwili spuszczenia kurtyny i rzecz bylaby sie na tym skonczyla. Ale de Batz zauwazyl w tej chwili wrazenie, jakie piekna artystka wywarla na mlodym entuzjascie. Byl to czlowiek, umiejacy wykorzystac kazda dobra sposobnosc dla swoich celow. Nie chcial stracic z oczu Armanda, a tu fatum dawalo mu moznosc otrzymania tego, czego pragnal.

Przeczekal spokojnie caly akt, a gdy po spuszczeniu kurtyny Armand z westchnieniem oparl sie znow na poreczy krzesla, de Batz odezwal sie z udana obojetnoscia:

– Panna Lange jest obiecujaca mloda aktorka. Czyz nie uwazasz, moj drogi?

– Ma przecudny glos, nadzwyczaj mily dla ucha; nie pamietam niczego podobnego.