Eldorado, стр. 43

Rozdzial VII. Po chwili

– Bardzo mi przykro, lady Blakeney – rzekl twardy, suchy glos tuz przy niej – ze tak smutno skonczyly sie twoje odwiedziny, ale musisz przyznac, ze naszej winy w tym nie bylo.

Odwrocila glowe ze wstretem na widok tego kata. Gdy uslyszala po raz wtory zamykajace sie za nia ciezkie debowe drzwi, miala wrazenie, ze wrzucono ja zywcem do trumny i ze grudki ziemi zasypywaly jej piersi, przygniatajac serce.

Czy po raz ostatni widziala czlowieka, ktorego kochala i uwielbiala z kazdym dniem wiecej? Czy rzeczywiscie niosla w faldach swego szala ostatnia wole umierajacego?

Odruchowo poszla za Chauvelinem. Z odleglej wiezy koscielnej zegar wydzwonil dziesiata. Zdawalo jej sie, ze niemozliwe, by minelo dopiero pol godziny od chwili, gdy przestapila prog tego ponurego budynku. Miala wrazenie, ze wieki przeszly nad jej glowa i ze byla juz stara kobieta.

Jakby we mgle rozpoznawala szczupla postac Chauvelina, idacego przed nia miarowym krokiem z rekoma splecionymi na plecach i glowa odrzucona triumfalnie w tyl. Przy drzwiach separatki, gdzie zmuszono ja do upokarzajacej rewizji, stala poslugaczka, oczekujaca jej obojetnie. W reku trzymala zwitek stalowych drutow, sztylet i sakiewke. Wyciagnela je ku Malgorzacie.

– Oto twoja wlasnosc, obywatelko – rzekla.

Wysypala zawartosc sakiewki, a przeliczywszy pieniadze, chciala oddac cala sume Malgorzacie, ale ona wcisnela jedna sztuke zlota w spracowana dlon.

– Zatrzymaj, obywatelko, ten maly datek dla siebie, na intencje nie tylko moja, ale za wszystkie biedne kobiety, ktore przychodza tutaj pelne nadziei, a odchodza z sercem przepelnionym rozpacza.

Kobieta zwrocila na nia swe porcelanowo niebieskie oczy i w milczeniu schowala sztuke zlota, mamroczac slowa podzieki.

Tymczasem Chauvelin szedl naprzod, nie zatrzymujac sie. Malgorzata, rzuciwszy okiem na koniec waskiego korytarza, zobaczyla jego piaskowe ubranie w swietle jednej z wiszacych lamp.

Juz miala go dopedzic, gdy cos zamajaczylo przy niej w ciemnosciach. Poslugaczka zamknela drzwi separatki i kilku zolnierzy zniklo na zakrecie korytarza. Byla zupelnie sama, a ze nie bylo swiatla w miejscu, gdzie stala, przestraszyly ja przyspieszone kroki i czyjs oddech tuz przy niej.

– Kto tam? – zawolala.

Cos glosniej jeszcze zaszelescilo. Ktos przemykal sie wzdluz scian, stapajac ostroznie po kamiennej posadzce. Poza tym wszystko pograzone bylo w milczeniu. Wytezyla oczy i w swietle lampy, ktora owa postac mijala, zobaczyla wysmuklego czlowieka w ciemnym ubraniu. Szedl spiesznie, jak gdyby go scigano, ogladajac sie za siebie. Byl to jej brat Armand.

W pierwszej chwili chciala go zawolac, ale powstrzymala sie. Percy zapewnil ja, ze nie potrzebowala obawiac sie o Armanda. Jezeli byl wolny, dlaczego przemykal sie po ciemnych korytarzach tego ohydnego Palacu Sprawiedliwosci?

Dlaczego sie ukrywal, jak to wynikalo z jego zachowania?

Malgorzata postanowila przestrzec brata, ze idac tym korytarzem, natknie sie na Chauvelina i wpadnie w jego sidla.

Nie watpiac, ze pozna jej glos, powrocila do drzwi separatki za ktorymi znikla poslugaczka, i zawolala glosno:

– Dobranoc, obywatelko.

Ale Armand nie zatrzymal sie, przeciwnie, raczej przyspieszyl kroku.

Pobiegla naprzod, aby zawrocic Armanda z drogi, zanim bedzie za pozno, zanim znajdzie sie oko w oko z ich najzacietszym wrogiem.

Ale gdy doszla zadyszana do z zakretu korytarza, natknela sie na Chauvelina, czekajacego na nia spokojnie. Nie mogla rozroznic jego twarzy, ostrych rysow i okrutnych ust, ale uczula na sobie jego zimne stalowe oczy. Biedna kobieta nie byla w stanie ukryc swego strachu o brata. Czy zapadl sie pod ziemie? Drzwi na prawo byly jedynym wyjsciem z korytarza i prowadzily do lozy dozorcy, a potem na podworze. Czy Chauvelin spal z otwartymi oczami, czekajac na nia, skoro Armand zdolal przejsc kolo niego niepostrzezony az do drzwi, prowadzacych do wolnosci?

Malgorzata spojrzala na Chauvelina oslupialym wzrokiem, ale on usmiechnal sie zlosliwie i rzekl ceremonialnie:

– Czy moge ci jeszcze czyms sluzyc, obywatelko? Oto najblizsza droga; sir Andrew czeka juz z pewnoscia na ciebie.

Malgorzata nie smiala ani odpowiedziec, ani stawiac dalszych pytan, zwrocila sie prosto ku wyjsciu. Chauvelin wyprzedzil ja. Ale zanim drzwi otworzyl, zwrocil sie do niej jeszcze raz:

– Mam nadzieje, ze jestes zadowolona z odwiedzin, lady Blakeney. O ktorej godzinie chcesz swa wizyte powtorzyc?

– Jutro – rzekla nieprzytomnie, gdyz wciaz jeszcze mysl jej byla zajeta dziwnym postepowaniem Armanda i jego ucieczka.

– Pragniesz z pewnoscia odwiedzic raz jeszcze sir Percy'ego, czyz nie? Chcialbym i ja odwiedzac go od czasu do czasu, ale on nie dba o moje towarzystwo. Moj kolega, obywatel H~eron, przychodzi do niego cztery razy na dobe. Przed kazda zmiana warty przetrzasa wiezienie, aby sie przekonac, czy zaden zdrajca nie wsliznal sie miedzy zolnierzy. Zna dokladnie wszystkich swych ludzi; te inspekcje przeprowadza co pare godzin.

Moj przyjaciel H~eron jest uosobieniem wytrwalosci. Rozkazuj, lady Blakeney, a ja poprosze H~erona, by ulatwil ci nowe widzenie sie z wiezniem.

Malgorzata sluchala tylko jednym uchem dlugiej przemowy Chauvelina. Przezywala w pamieci bolesne, ale i upajajace chwile, spedzone z mezem, przy czym dreczyl ja niepokoj o Armanda. Ale choc nie wiedziala dokladnie, co mowil Chauvelin, uslyszala wyraznie ostatnie zdanie.

Pragnela namietnie nowego spotkania z mezem. Mysl zobaczenia Percy'ego nastepnego dnia koila jakby balsamem jej zbolale serce i przepelniala ja nadzieja; ale podczas gdy cala jej istota rwala sie ku necacej obietnicy nieprzyjaciela, oczom jej ukazywalo sie widmo bladej twarzy wzniesionej ponad tlumem glow, a w uszach dzwieczal ostatni krzyk nadludzkiego poswiecenia wielkiego idealisty:

– Pamietaj!

Wypelni przede wszystkim obietnice, ktora mu uczynila i za jego przykladem niesc bedzie odwaznie brzemie nalozone na jej barki. Nawet za cene najwyzszego szczescia nie spocznie wiecej w jego ramionach.

Pomimo cierpienia i niepokoju, gorszego od samej smierci, nie zapomniala o paczce listow ukrytej na piersi. Lekala sie, by nie wzbudzic podejrzenia Chauvelina, odmawiajac wrecz ofiarowanej jej sposobnosci odwiedzenia wieznia nazajutrz. Mogl nakazac nowa rewizje, a wtedy odebrano by jej cenne listy. Dlatego tez rzekla:

– Dziekuje ci obywatelu, za twe wzgledy dla mnie, ale zrozumiesz chyba, ze dzisiejsze odwiedziny byly dla mnie bardzo przykre. Nie moge ci w tej chwili powiedziec, czy jutro bede w stanie je powtorzyc.

– Jak chcesz – odparl twardo – ale prosze cie, zapamietaj jedna rzecz…

Urwal i bystry wzrok utkwil w Malgorzacie, usilujac wyczytac najskrytsze jej mysli.

– O czym mam pamietac, obywatelu?

– Ze od ciebie zalezy zakonczenie obecnej sytuacji.

– W jaki sposob?

– Moglabys namowic przyjaciol sir Percy'ego, by nie pozostawiali towarzysza w tak ciezkim polozeniu i polozyli kres jego cierpieniom.

– Zapewne przez oddanie w wasze rece delfina? – spytala zimno.

– Otoz wlasnie.

– I ty masz nadzieje, ze widzac okrucienstwa, ktorych sie dopuszczacie wzgledem mego meza, stane sie zdrajczynia i tchorzem wobec jego towarzyszy i niego samego?

– Alez, lady Blakeney, okrucienstwa juz nie od nas pochodza, gdyz sir Percy jest w twoich rekach i rekach swych towarzyszy. Chcialbym sam polozyc kres tej nieznosnej sytuacji, a ty i twoi przyjaciele jestescie sami powodem zblizajacej sie katastrofy.

Krzyknela z oburzenia. Dyplomata z zimna krwia staral sie podkopac jej panowanie nad soba.

Nie smiala nic wiecej dodac i nie ufajac samej sobie, zawrocila spiesznie ku wyjsciu.

Chauvelin wzruszyl ramionami z politowaniem, otworzyl przed nia drzwi, i skloniwszy sie ceremonialnie, mruknal kilka slow pozegnania.