Eldorado, стр. 28

– Czy podejrzewam? – zawolal glowny agent – nie podejrzewam, lecz mam pewnosc. Ten czlowiek siedzial przed dwoma dniami na tym krzesle i pysznil sie swymi zamiarami. Powiedzialem mu, ze jezeli porwie sie na Kapeta, skrece mu kark wlasnymi rekoma.

Dlugie jego sepie palce, o drapieznych pazurach, zamykaly sie i otwieraly jak u jastrzebia.

– O kim mowisz? – spytal krotko dyplomata.

– O kim? O kimze, jezeli nie o tym przekletym de Batzu! Ma wypchane kieszenie austriackimi pieniedzmi, ktorymi z pewnoscia przekupil Simonow, Cochefera i straze.

– I Lorineta, i Lasni~ere'a, i ciebie – dodal sucho Chauvelin.

– To falsz! – wrzasnal H~eron, i pieniac sie ze zlosci, skoczyl na rowne nogi, gotow do walki na smierc i zycie w obronie swej niewinnosci.

– Falsz? – powtorzyl spokojnie Chauvelin – w takim razie nie badz tak pochopny w rzucaniu podejrzen na prawo i lewo. Nic na tym nie zyskasz. Trudna to sprawa i nie tak latwo da sie rozstrzygnac. Czy jest ktos obecnie w wiezy? – dodal urzedowym tonem.

– Tak, Cochefer i inni sa tam jeszcze; naradzaja sie pomiedzy soba, w jaki sposob ukryc zdrade. Cochefer zdaje sobie jasno sprawe z grozacego mu niebezpieczenstwa, a Lasni~ere i jego towarzysze wiedza dobrze, ze spoznili sie o kilka godzin. Wszyscy zawinili. A co do de Batza – ciagnal dalej glosem drzacym z wscieklosci – to zapowiedzialem mu z gory, ze zginie, jezeli porwie sie na Kapeta. Jestem juz na jego tropie i zaaresztuje go jeszcze przed noca. Wezme ja go w obroty!… Trybunal nie bedzie sie sprzeciwial… Posiadamy pod wiezieniem ciemny loch, w ktorym umiemy stosowac meki najgorsze, jakie mozna sobie wyobrazic. Poddamy go takim torturom…

Ale Chauvelin przerwal mu ruchem reki i wyszedl z pokoju.

Armand w mysli podazyl za nim. Powstala w jego glowie niepohamowana chec, aby uciec, korzystajac z tego, ze H~eron zatopiony we wlasnych myslach nie zwraca na niego uwagi. Kroki Chauvelina ucichly w korytarzu; daleko bylo do wyzszego pietra na wiezy, a nie tak predko skonczy sie rozmowa z komisarzami. Byla wiec doskonala sposobnosc; wiedzial, gdzie mogl polaczyc sie z wodzem, gdzie znajduje sie rog ulicy, przy ktorym sir Andrew czeka z wozem weglowym i gdzie zagajnik na drodze do St. Germain. Mial nadzieje, ze znajdzie towarzyszy, opowie im o losach Janki i ublaga ich, aby mu pomogli w niesieniu jej pomocy.

Zapomnial, ze nie posiadal juz przepustki, ze bezwarunkowo zatrzymaja go przy bramie i odprowadza za godzine w to samo miejsce, gdzie sie obecnie znajduje. Powstal z krzesla i skierowal sie ku wyjsciu. H~eron nie podniosl nawet glowy. Ale w chwili, gdy otworzyl drzwi, kilkanascie bagnetow skrzyzowaly sie przed nim, blysnawszy w slabym swietle latarni. Chauvelin przewidzial wszystko z gory i nie bylo najmniejszej watpliwosci, ze Armand St. Just byl wiezniem. Rozdrazniony powrocil na swoje miejsce kolo ognia.

W kwadrans pozniej dyplomata znalazl sie znow u H~erona.

Rozdzial XX. Swiadectwo bezpieczenstwa

– Mozesz bezpiecznie zostawic de Batza w spokoju, obywatelu H~eronie – rzekl Chauvelin, zamknawszy za soba drzwi – nie przylozyl on reki do ucieczki delfina.

H~eron zamruczal cos pod nosem niedowierzajaco. Chauvelin wzruszyl ramionami i spojrzal na kolege z wyrazem najglebszej pogardy.

Armand, ktory przypatrywal mu sie pilnie, zobaczyl w jego reku zmiety skrawek papieru.

– Nie trac cennego czasu, obywatelu – rzekl – aresztuj de Batza, jezeli chcesz, albo zostaw go na wolnosci – wszystko mi jedno; niebezpieczenstwo nie grozi nam z tej strony.

Nerwowymi, drzacymi palcami poczal rozkladac zmiety papier. W rozpalonych jego dloniach papier zamienil sie w bezksztaltny strzep, a pismo zamazalo sie prawie calkowicie. Rzucil go ze zloscia na stol przed H~eronem.

– Mamy znow do czynienia z tym przekletym Anglikiem – rzekl spokojniej. – Zgadlem to zaraz, gdy uslyszalem twoje opowiadanie. Zaprzegnij do roboty caly swoj zastep szpiegow, obywatelu, inaczej nie dasz mu rady.

H~eron podniosl do oczu zmiety papier i usilowal odczytac pismo przy slabym swietle lampy.

Tymczasem Armand, mimo niepokoju o Janke i wlasnych przykrosci odczuwal w sercu gleboka dume. „Szkarlatny Kwiat” zwyciezyl, Percy wykonal nalozone na siebie zadanie!

Chauvelin, ktorego badawcze oczy spoczywaly na nim, usmiechal sie z ironia.

– Zostaniesz niebawem obarczony ciezka praca, obywatelu H~eronie – rzekl, zwracajac sie do kolegi, ale patrzac uporczywie na Armanda – i dlatego nie chce przeszkadzac ci w wysluchaniu dobrowolnej spowiedzi tego mlodego obywatela. Pragne ci tylko powiedziec, ze jest on zwolennikiem „Szkarlatnego Kwiatu”, a nawet jednym z jego najswietniejszych satelitow.

H~eron obudzil sie z ponurych mysli. Zwrocil na Armanda zjadliwe wejrzenie.

– Schwytalismy zatem jednego z tej bandy? – rzekl, jakajac sie jak pijany.

– Tak – odparl Chauvelin – ale za pozno dzis na formalna denuncjacje i aresztowanie. St. Just nie moze w zaden sposob opuscic Paryza, a jedyna rzecza jest teraz strzec go pilnie. Gdybym byl na twoim miejscu, obywatelu, odeslalbym go do domu jeszcze dzis wieczorem.

H~eron zamruczal cos, czego Armand nie zrozumial, ale slowa Chauvelina napelnily go radoscia. Wypuszcza go na wolnosc dzis jeszcze – na wzgledna wolnosc co prawda, skoro szpiegi sledzic go beda, ale w kazdym razie na wolnosc! Nie mogl jednak zrozumiec taktyki Chauvelina i czul sie troche dotkniety na mysl o tym, ze ci ludzie tak malo wagi przywiazywali do jego osoby.

– A zatem zegnam cie, obywatelu – rzekl dyplomata ironicznie, zwracajac sie do Armanda. – Jak widzisz, glowny agent komitetu bezpieczenstwa publicznego jest zanadto zajety w tej chwili, by przyjac ofiare z twego zycia, tak wspanialomyslnie nam oddawanego.

– Nie rozumiem cie, obywatelu – rzekl Armand zimno – i nie prosilem cie o zadna laske. Zaaresztowaliscie niewinna kobiete pod mylnym zarzutem udzielenia mi schronienia. Przyszedlem tu dobrowolnie i oddalem sie w rece sprawiedliwosci, aby ja uwolnic.

– Dobrze. Bardzo slusznie, ale dzis juz pozno, obywatelu – rzekl sucho Chauvelin – dama, o ktora sie tak troszczysz, spi juz niezawodnie w swojej celi; nie wypada jej niepokoic, a przy tym czas jest okropny.

– A wiec, monsieur – rzekl Armand – czy panna Lange wyjdzie z wiezienia, gdy oddam sie w wasze rece jutro rano?

– Bez watpienia – odparl Chauvelin. – Jezeli obiecasz nam swa pomoc, panna Lange zostanie uwolniona jutro rano. Nieprawdaz, obywatelu H~eronie? – dodal, zwracajac sie do kolegi.

Ale H~eron byl tak przybity, ze wyszeptal tylko niezrozumiale slowa.

– Dasz mi na to slowo, obywatelu Chauvelin? – spytal Armand.

– Przyrzekam ci najsolenniej, ze dotrzymam obietnicy.

– Nie wystarcza mi to jeszcze, daj mi nieograniczone swiadectwo bezpieczenstwa, a uwierze ci.

– Na co ci sie to przyda? – spytal Chauvelin.

– Zdaje mi sie, ze pojmanie mojej osoby ma dla ciebie wiecej znaczenia, niz uwiezienie panny Lange – odparl spokojnie Armand. – Uzyje tego swiadectwa dla siebie lub dla jednego z mych przyjaciol, jezeli zlamiesz dane slowo.

– Hm… to zupelnie logicznie pomyslane, obywatelu – rzekl Chauvelin z ironicznym usmiechem. – Masz zupelna slusznosc. Jestes dla nas o wiele cenniejszym atutem, niz urocza pani, ktora, mam nadzieje, bedzie przez wiele lat jeszcze czarowala wytworny Paryz swym talentem i pieknoscia.

– Amen, obywatelu, niech sie tak stanie – rzekl Armand z zapalem.

– Wszystko zalezec bedzie od ciebie, monsieur. Patrz – dodal, przeszukawszy papiery, lezace na biurku H~erona – oto swiadectwo bezpieczenstwa. Komitet rozdaje bardzo malo takich swiadectw. Jest to cena zycia ludzkiego. Przy zadnej bramie w zadnym miescie to swiadectwo nie moze byc odebrane. Pozwol, niech ci je wrecze, jako dowod prawdziwosci mojej obietnicy.

Usmiechajac sie dziwnie, z wyrazem jakby rozbawienia Chauvelin wreczyl Armandowi doniosly dokument.