Szkarlatny Kwiat, стр. 41

– Alez nie, bynajmniej. Mam nadzieje, ze lady Blakeney czuje sie dobrze – dodal zywo Chauvelin, zmieniajac tok rozmowy.

Percy zjadl zupe, wypil szklanke wina i Malgorzata miala wrazenie, ze obrzucil izbe przelotnym spojrzeniem.

– Dobrze, dziekuje – odrzekl w koncu bardzo zimno.

Zapadlo milczenie. Teraz Malgorzata swobodnie mogla obserwowac tych dwoch wrogow, mierzacych badawczo swe sily.

Widziala meza niemal wyraznie, gdyz siedzial przy stole najdalej o 10 krokow od miejsca, w ktorym byla ukryta, kulac sie w kryjowce. Opanowala juz szalona chec, by pokazac sie mezowi. Czlowiek, ktory tak przepysznie umial odgrywac swa role, jak to czynil Percy w tej wlasnie chwili, nie potrzebowal pomocy kobiety.

Malgorzata ze wzruszeniem wlasciwym kochajacej kobiecie, wpatrywala sie przez podarta firanke w przystojna twarz meza i odgadywala w jego niebieskich, pozornie sennych oczach i w dobrodusznym usmiechu te niepospolita sile, energie i pomyslowosc, ktore uczynily go bohaterem i otoczyly tak wielka czcia i bezgranicznym zaufaniem towarzyszy. "19 nas jest gotowych kazdej chwili oddac zycie za twego meza lady Blakeney" powiedzial jej sir Andrew.

Patrzac na to niskie czolo, na te intensywnie niebieskie oczy i cala jego postac, zdradzajaca nieugieta i zelazna energie, pomimo mistrzowsko granej komedii, jego nadludzka sile woli i genialna inicjatywe, zrozumiala czar, jaki wywieral na towarzyszy. Czar ten podbil przeciez ja sama, zapanowal niepodzielnie nad jej sercem i wyobraznia…

Chauvelin starajac sie ukryc zniecierpliwienie, pod pozorami zwyklej grzecznosci, spojrzal ukradkiem na zegarek w nadziei, ze Desgas nadejdzie kazdej chwili i zuchwaly Anglik znajdzie sie pod straza zaufanych zolnierzy kapitana Jutley'a.

– Czy jestes w drodze do Paryza, sir Percy? – zapytal niedbale.

– Bynajmniej – odrzekl smiejac sie Blakeney. – Nie jade dalej jak do Lille. Paryz na razie jest nieprzyjemnym miastem. Czyz nie mam racji, monsieur Chaubertin? Przepraszam, Chauvelin.

– Moze Paryz jest niemily, ale nie dla angielskiego dzentelmena, jakim jestes ty, sir Percy – odparl sarkastycznie dyplomata – dla dzentelmena, ktory nie miesza sie zupelnie do walk, ktore sie tam rozgrywaja.

– A wiec widzisz sam, ze nie mam tam nic do czynienia, a nasz przeklety rzad stanal calkowicie po waszej stronie. Ale widze, ze ci pilno sir – dodal, widzac, ze Chauvelin wyjal znow zegarek. – Masz moze jaka schadzke? nie krepuj sie mna. Mam jeszcze duzo czasu.

Wstal od stolu i przysunal krzeslo do kominka i znow Malgorzata zawahala sie, czy go nie przestrzec, gdyz czas mijal i Desgas mogl niebawem nadejsc, o czym Percy nie wiedzial.

– Nie spiesze sie nigdzie -ciagnal Percy wesolo – lecz nie usmiecha mi sie pozostanie w tej przekletej norze. Zareczam ci, sir – zasmial sie, gdy Chauvelin po raz trzeci spojrzal na godzine – ze twoj zegarek nie bedzie szedl predzej, dlatego, ze ciagle na niego spogladasz. Czekasz prawdopodobnie na przyjaciela?

– Tak, na przyjaciela.

– Mam nadzieje, ze nie na dame, drogi ksieze – rzekl Blakeney – gdyz Kosciol na pewno na takie schadzki nie pozwala. Zbliz sie do ognia, panie Chauvelin, czy nie czujesz zimna?

Obcasem kopnal rozpalone klody, ktore rozprysly sie tysiacem iskier. Rzeczywiscie nie spieszyl sie wcale i nie przewidywal grozacego mu niebezpieczenstwa. Przysunal drugie krzeslo do pieca i Chauvelin, ktorego niepokoj ogarnial coraz widoczniej, usiadl kolo ognia w ten sposob, aby widziec drzwi wejsciowe. Desgas wyszedl przed kwadransem. Malgorzata nie watpila, ze gdy tylko powroci, Chauvelin zaniecha wszelkich dalszych planow, dotyczacych pojmania uchodzcow, i uwiezi natychmiast jej meza.

– Hej, monsieur Chauvelin! – odezwal sie znow Blakeney – czy twoja przyjaciolka jest ladna? Te Francuzeczki bywaja niekiedy diabelnie ladne. Ale pytanie moje zbyteczne – dodal, oparlszy sie niedbale o stol – gdyz w tych kwestiach Kosciol nie powinien miec zdania. Nieprawdaz?

Ale Chauvelin go nie sluchal. Cala uwage skupil na drzwiach, w ktorych Desgas mial sie ukazac lada chwila. Malgorzata rowniez nie spuszczala wzroku z drzwi, gdyz uslyszala nagle wsrod nocnej ciszy odglos licznych i miarowych krokow.

Byl to Desgas i jego ludzie. Za trzy minuty tu beda. Za trzy minuty stanie sie rzecz okropna: szlachetny orzel wpadnie w sidla na wroble! Chciala krzyczec i biec do Percy'ego, ale nie miala odwagi. Patrzyla tylko na meza i sledzila kazde jego poruszenie, gdy kroki zolnierzy stawaly sie coraz wyrazniejsze. Stal ciagle przy stole, odwrocony plecami do Chauvelina i mowil dalej spokojnym glosem. Dostrzegla jednak, ze wyjal z kieszeni tabakierke i zwinnym ruchem wsypal do niej zawartosc stojacej na stole miseczki z pieprzem. Nastepnie zwrocil sie znow do Chauvelina i zapytal z niewinnym usmiechem:

– O czym to mowiles, sir?

Chauvelin, zbyt pilnie wsluchany w zblizajace sie kroki, nie zauwazyl, co robi jego przebiegly przeciwnik i z wysilkiem staral sie ukryc radosc ze spodziewanego triumfu.

– O niczym – odrzekl przytomnie. – Nie mowilem nic. A ty, sir Percy, co chciales powiedziec?

– Mowilem – rzekl Blakeney, zblizajac sie do Chauvelina – ze Zyd w Piccadilly sprzedal mi najlepsza tabake, jaka kiedykolwiek widzialem. Czy zrobisz mi ten zaszczyt, aby sprobowac, moj ksiezulku?

Stal tuz kolo Chauvelina z dobrodusznym usmiechem, podajac mu tabakierke. Francuz zas, wsluchujac sie w szybko zblizajace sie kroki i spogladajac wciaz ku drzwiom, nie podejrzewal zadnej zasadzki ze strony przebieglego Anglika. Niewinny wyglad przeciwnika uspil wszystkie jego podejrzenia i z zaufaniem przyjal szczypte tabaki.

Tylko ten, ktoremu przypadkiem zdarzylo sie zazyc dawke pieprzu, moze miec pojecie o okropnych skutkach takiej fatalnej pomylki. Chauvelinowi zdawalo sie, iz pieprz rozsadzi mu glowe. Kichal ustawicznie, nie mogac zlapac tchu. Przez chwile byl slepy, gluchy, nieprzytomny, a tymczasem Blakeney spokojnie, bez najmniejszego pospiechu wlozyl kapelusz, wyciagnal z kieszeni pieniadze, zostawil je na stole i swobodnie wyszedl z gospody.

Rozdzial XXVI. Zyd

Malgorzata ochlonawszy ze zdumienia, starala sie uporzadkowac rozpierzchle mysli. Ten ostatni, nieoczekiwany epizod, nie trwal dluzej niz pare minut, a Desgas z zolnierzami znajdowal sie juz o kilka krokow od gospody pod "Burym Kotem".

Gdy zrozumiala nareszcie, co zaszlo, ogarnelo ja gwaltowne uczucie radosci i podziwu. Wszystko bylo tak proste, a takie genialne. Chauvelin znajdowal sie wciaz w tym samym oplakanym stanie, stokroc gorszym, niz po najsilniejszym nawet uderzeniu piescia, gdyz nie byl w stanie ani widziec, ani slyszec, ani przemowic, a tymczasem "Szkarlatny Kwiat" wymykal sie z jego sidel. Blakeney uszedl, na pewno z intencja polaczenia sie ze zbiegami, ukrywajacymi sie w chacie ojca Blancharda. Co prawda na razie Chauvelin byl obezwladniony i "Szkarlatny Kwiat" wyslizgnal sie z rak Desgasa, ale przeciez cale wybrzeze bylo strzezone, kazdy kat obszukany i kazdy nieznajomy sledzony. Dokad mogl sie udac Percy, ubrany w tak bogate szaty i jak mogl nadal uniknac schwytania?

Wyrzucala sobie teraz gorzko, ze nie zeszla ze schodow i nie dala mu dowodu swej trwogi o niego i goracej milosci, nie przestrzegajac go o czyhajacym na niego niebezpieczenstwie. Smiertelnym lekiem przejela ja mysl, ze Percy nie wiedzial o rozkazach wydanych przez Chauvelina, tyczacych sie jego pojmania. Ale zanim te okropne przypuszczenia skrystalizowaly sie w jej umysle, uslyszala tuz kolo drzwi szczek broni i silny glos Desgasa, ktory rozkazywal zolnierzom: "Stoj!"

Chauvelin powracal z wolna do przytomnosci. Nie kichal juz tak gwaltownie i chwiejac sie powstal z krzesla. Staral sie dojsc do drzwi, gdy Desgas zapukal.

Chauvelin otworzyl mu spiesznie i zanim sekretarz zdolal wymowic slowo, zapytal miedzy dwoma kichnieciami: