Szkarlatny Kwiat, стр. 24

– Jestem tylko bardzo zmeczona – powtorzyla smutno, idac do oranzerii, gdzie plonely przycmione swiatla i zielona roslinnosc nasycala powietrze chlodna swiezoscia. Lord Fancourt przysunal jej krzeslo. Byla tak smiertelnie znuzona dlugim oczekiwaniem… czemu Chauvelin nie przychodzi, by opowiedziec o wyniku szpiegostwa? – pomyslala z udreczeniem.

Lord Fancourt staral sie ja rozbawic rozmowa, ale nie sluchala nawet jego slow. Nagle zwrocila sie zywo w jego strone.

– Lordzie Fancourt – czy zauwazyles, kto byl w sali jadalnej procz sir Percy'ego Blakeney'a?

– Tylko agent rzadu francuskiego Chauvelin, ktory takze spal w drugim kacie pokoju. A czemu o to pytasz, pani?

– Doprawdy nie wiem… czy pamietasz, ktora byla godzina?

– Musialo byc 5 lub 10 minut po pierwszej. Zastanawiam sie, o czym myslisz lady? – dodal, widzac wyrazne roztargnienie pieknej towarzyszki.

Ale mysli jej nie byly daleko: o jedno pietro nizej, w tym samym domu, w sali jadalnej, gdzie Chauvelin siedzial cicho na czatach. Czy mu sie nie powiodlo? Przez chwile serce Malgorzaty napelnilo sie nadzieja. Nadzieja, ze "Szkarlatny Kwiat" zostal ostrzezony przez sir Andrewa i ze rajski ptak nie dal sie schwytac w sidla; ale blyskawicznie nadzieja ta zamienila sie w smiertelna trwoge. Jezeli Chauvelinowi nie powiodlo sie, co stanie sie z Armandem?

Lord Fancourt przestal rozmawiac od chwili, gdy spostrzegl, ze Malgorzata go nie slucha. Czekal tylko na sposobnosc, aby sie wymknac, gdyz towarzystwo damy, chocby najpiekniejszej, ktora nie zwraca najmniejszej uwagi na to, co sie do niej mowi, nie nalezy do przyjemnosci, nawet dla ministra gabinetu.

– Pojde zobaczyc, czy twoj powoz stoi – rzekl po chwili.

– Ach! Jezeli jestes tak uprzejmy panie – nie czuje sie dzis w nastroju do rozmowy i moze lepiej bedzie, jezeli zostane sama.

Istotnie, pragnela pozbyc sie lorda Fancourta w nadziei, ze Chauvelin czyha w poblizu jak lis, aby rozmowic sie z nia w cztery oczy.

Jednakze gdy lord Fancourt odszedl, Chauvelin nie nadchodzil. Co sie moglo stac? Czula, ze los Armanda jest zagrozony, ogarnela ja smiertelna trwoga na mysl, ze Chauvelin nie dopial swego celu, a "Szkarlatny Kwiat" jeszcze raz zwyciezyl. Jezeli tak sie stalo, wiedziala, ze nie bylo dla niej ani litosci, ani ratunku. Chauvelin postawil nieublagany warunek "ten, albo tamten" i nic nie moglo zachwiac jego postanowienia. Byl bardzo zawziety, gdyby zas nie pojmal orla, msciwe jego serce zadowoliloby sie mniej cenna zdobycza, czyli Armandem. Odegra nikczemna komedie, iz Malgorzata umyslnie go wprowadzila w blad, mimo ze uczynila wszystko, co mogla. Nie byla w stanie czekac spokojnie, pragnac uslyszec wyrok, lecz Chauvelin nie nadchodzil, chocby po to tylko, by wylac zlosc i pastwic sie nad nia…

Nagle lord Grenville oznajmil jej, ze powoz zajechal, a sir Percy czeka z lejcami w reku. Malgorzata chciala pozegnac ministra, ale uprzejmy gospodarz odprowadzil ja az na schody. Mijajac salony, zamieniala z tlumem znajomych ostatnie usmiechy i uprzejme slowka. Czekal na nia caly zastep eleganckich dzentelmenow, pragnacych pozegnac krolowa pieknosci i mody.

Pod masywnym portykiem wspaniale kasztany sir Percy'ego niecierpliwie parskaly i bily kopytami. W chwili gdy Malgorzata zegnala lorda Grenville'a, zobaczyla nagle na schodach Chauvelina. Szedl na gore wolno, lekko, zacierajac rece, a wyrazista jego twarz miala wyraz szczegolny, nieco rozbawiony i troche zdziwiony. Gdy przenikliwe jego oczy spostrzegly Malgorzate, usmiechnal sie ironicznie.

– Monsieur Chauvelin – odrzekla, gdy stanal przed nia klaniajac sie gleboko. – Moj powoz czeka na mnie. Czy moge prosic o twoje ramie?

Uprzejmy jak zawsze sprowadzil ja ze schodow.

– Chauvelin – rzekla z rozpacza – musze wiedziec, co sie stalo.

– Co sie stalo – kochana lady?

– spytal z udanym zdziwieniem. -Gdzie, kiedy?

– Dreczysz mnie, panie. Pomoglam ci dzisiejszej nocy i mam prawo wiedziec. Co sie stalo w sali jadalnej o pierwszej? -Mowila zupelnie cicho, aby w ogolnym zgielku tylko dyplomata mogl uslyszec jej slowa.

– Spokoj i cisza panowaly w sali, piekna pani. O pierwszej godzinie spalem gleboko w jednym rogu sofy, a sir Percy w drugim.

– Czy nikt nie wszedl do sali?

– Nikt.

– W takim razie nie udalo sie nam – nieprawdaz?

– Tak, nie udalo sie… moze.

– Ale… Armand…?

– Losy Armanda zawisly na wlosku. Pros Boga, by ten wlos nie zerwal sie.

– Chauvelin, pamietaj, ze pracowalam dla ciebie szczerze i zyczliwie…

– Pamietam o swojej obietnicy

– odrzekl – w dniu, w ktorym "Szkarlatny Kwiat" i ja spotkamy sie na ziemi francuskiej, St. Just bedzie w objeciach uroczej siostry.

– To znaczy, ze krew szlachetnego czlowieka musi splamic moje rece – odparla ze wstretem.

– Krew jego albo krew twego brata. Na pewno pragniesz razem ze mna, aby "Szkarlatny Kwiat" wyjechal dzisiaj do Calais.

– Pragne tylko jednej rzeczy, obywatelu.

– A ta rzecza jest?

– Zeby twoj mistrz szatan zawezwal ciebie gdzie indziej, nim slonce wzejdzie.

– Pochlebiasz mi, obywatelko.

Zatrzymala go na stopniach, usilujac wyczytac uczucia, ukryte pod nieprzenikniona lisia maska, ale twarz Chauvelina miala wciaz wyraz tajemniczy i ironiczny. Ani jeden muskul nie zadrzal i nie zdradzil nieszczesliwej, przerazonej kobiecie, czy powinna tylko obawiac sie, czy tez moze osmielic sie ufac.

Na dole otoczyl ja gwarny tlum. Lady Blakeney opuszczala zawsze liczniejsze zebrania eskortowana chmara ludzkich motyli, wirujacych dookola oslepiajacego blasku jej pieknosci. Nim rozstala sie z dyplomata, wyciagnela do niego drobna raczke wdziecznym ruchem dzieciecej prosby.

– Daj mi promyk nadziei, moj maly Chauvelin – prosila.

Z wyszukana galanteria pochylil sie nad ta mala dlonia, ktora jasniala bialoscia w przezroczystej koronkowej rekawiczce i calujac konce jej rozowych palcow, powtorzyl z zagadkowym usmiechem:

– Pros Boga, aby wlos sie nie zerwal.

Odszedl, ustepujac miejsca wirujacym motylom, aby mogly zblizyc sie do plomienia. Wytworny tlum zlotej mlodziezy zaslonil przed oczami lady Blakeney dluga, lisia twarz Francuza.

Rozdzial XVI. Richmond

W kilka minut pozniej Malgorzata siedziala kolo sir Percy'ego Blakeney'a na kozle pieknego powozu, otulona miekkim futrem, a cztery wspaniale kasztany grzmialy kopytami po uspionych ulicach Londynu.

Noc byla ciepla, mimo lekkiego powiewu, ktory chlodzil rozpalone policzki Malgorzaty. Wkrotce domy londynskie pozostaly w tyle, zadudnil stary most Hammersmith i sir Percy skierowal rozpedzone rumaki w kierunku Richmond.

Rzeka wila sie w delikatnych skretach, podobna do srebrnego weza w promieniach ksiezyca, a galezie starych drzew rzucaly na droge dlugie, smukle cienie. Konie pedzily jak wiatr, kierowane silna i wprawna reka.

Te nocne przejazdzki po balach i kolacjach byly zrodlem rozkoszy dla Malgorzaty; cenila wysoko fantazje meza, ktory wolal co noc odwozic ja do wspanialej rezydencji nad rzeka, niz mieszkac w dusznym palacu londynskim. Lubil powozic madrymi konmi przy swietle ksiezyca po opustoszalych drogach, a te nocne romantyczne wycieczki byly jego najmilszym sportem. Malgorzata zas upajala sie cala dusza szybka jazda na lagodnym powietrzu poznego angielskiego lata i z rozkosza poddawala sie nocnemu powiewowi, ktory odswiezal plonaca twarz po dusznej atmosferze balu lub kolacji. Jazda nie trwala dlugo, najwyzej godzine, a czasem i mniej, gdy kasztany byly wypoczete, a sir Percy puszczal im wodze.

Tej nocy powoz lecial jak na skrzydlach wzdluz drogi nad rzeka. Blakeney nie odzywal sie do zony jak zwykle, a wzrok mial utkwiony przed siebie, trzymajac luzno cugle w mocnych i sprawnych rekach. Malgorzata spogladala na niego kilkakrotnie. Mogla widziec jego rasowy, klasyczny profil, na pol otwarte oko z prostym lukiem brwi i spuszczona powieka.