Szkarlatny Kwiat, стр. 12

A teraz Armand wyjezdzal. Bala sie o niego, pragnela go miec przy sobie i nie chciala zamacac tych ostatnich chwil tak bolesnego i slodkiego zarazem pozegnania, mowiac tylko o sobie. Wsunela mu znow reke pod ramie i poszli wzdluz skal ku wybrzezu. Tyle rzeczy mieli jeszcze sobie do powiedzenia, ktore znajdowaly sie poza obrebem ich tajemniczego ogrodu!

Rozdzial VIII. Zaufany agent

Dzien chylil sie ku wieczorowi i dlugi, chlodny angielski zmierzch rozposcieral zaslone na zielony krajobraz Kentu.

"Day Dream" wyruszyl w droge, a Malgorzata Blakeney od godziny stala samotnie na brzegu urwiska, scigajac wzrokiem biale zagle, unoszace z taka szybkoscia jedyna istote, ktora rzeczywiscie o nia dbala, ktora smiala kochac, ktorej mogla ufac.

O kilka krokow od niej po lewej stronie oswietlone szyby kawiarni "Odpoczynku Rybaka" rzucaly zolte blaski wsrod zwiekszajacej sie wciaz mgly. Od czasu do czasu zdawalo sie jej przeczulonym nerwom, ze slyszy odglos wesolej rozmowy i w jej uszach dzwieczal bezustannie nuzacy smiech meza.

Sir Percy byl o tyle delikatny, ze zostawil ja zupelnie sama. Przypuszczala, ze na swoj sposob zrozumial, iz wolala patrzec samotnie, jak z widnokregu znikaly biale zagle. On, ktory z taka bezwzglednoscia wymagal zachowania pozorow, nie zadal nawet, aby nad zona czuwal sluzacy.

Malgorzata wdzieczna byla mezowi za te delikatnosc i co prawda starala sie okazywac mu wdziecznosc za jego wzgledy i szczodrosc iscie krolewska. Usilowala nawet czasem zwalczac ironiczne i gorzkie uczucia, ktore zalewaly jej dusze i dyktowaly ustom obrazajace i zlosliwe slowa.

Czesto starala sie dotknac bolesnie meza, aby czul, ze i ona nim gardzi, ze i ona zapomniala o tych dniach szczescia, w ktorych gotowa byla go pokochac. Kochac tego polglowka, ktorego mysli nie byly w stanie wzniesc sie ponad sposob wiazania krawatu, lub linie nowego kroju plaszcza? A jednak… zamglone slodkie wspomnienia, dostrojone do tego spokojnego letniego wieczoru, stanely przed jej oczami, przyniosl je na niewidzialnych skrzydlach lekki podmuch wiatru morskiego. Chwila pierwszego poznania… zdawalo sie, ze byl tak oddany jak niewolnik… i bylo w tej milosci cos tak poteznego, ze podbilo ja i oczarowalo…

A potem ta milosc, to przywiazanie, ktore uwazala za prawdziwa psia wiernosc, rozwialy sie zupelnie. W 24 godziny po cichej uroczystosci w kosciele sw. Rocha wyznala mu, jak pewnego razu nierozwaznie i lekkomyslnie opowiedziala przed kilkoma przyjaciolmi rozmaite szczegoly, kompromitujace margrabiego de St. Cyr. Oni zas korzystajac z tych informacji, wyslali nieszczesnego margrabiego wraz z cala rodzina pod gilotyne. Nienawidzila margrabiego. Niegdys jej ukochany brat Armand kochal sie w Anieli de St. Cyr; ale St. Just byl plebejuszem, a margrabia byl nadzwyczaj dumny i przepojony arystokratycznymi przesadami swej kasty. Pewnego dnia Armand, zwykle ostrozny i pelen uszanowania dla Anieli, osmielil sie poslac swej ukochanej krotki wierszyk, wyrazajacy milosc i uwielbienie. Nastepnej nocy sluzba margrabiego wyprowadzila go podstepnie poza mury Paryza i zbila, zbila jak psa, dlatego ze smial podniesc oczy na corke arystokraty. Takie wypadki na kilka lat przed rewolucja francuska byly na porzadku dziennym i doprowadzily do krwawego odwetu, ktory prawie wszystkie te dumne glowy wyslal pod noz gilotyny.

Malgorzata nie zapomniala nigdy, ile ucierpiala upokorzona meska duma brata i ile przez niego i z nim wycierpialo jej wlasne serce. A gdy nadszedl dzien zemsty, St. Cyr i jemu podobni musieli uznac za swych panow tych samych plebejuszow, ktorymi ongi pogardzali. Armand i Malgorzata przyjeli z zapalem, wlasciwym mlodemu wiekowi, utopijne zasady rewolucji, gdy tymczasem margrabia de St. Cyr i jego rodzina bronili zaciekle tych przywilejow, ktore wyniosly ich wszystkich ponad reszte spoleczenstwa. Lekkomyslna Malgorzata, nie znajaca donioslosci slow, a pamietna strasznej zniewagi wyrzadzonej jej bratu przez margrabiego, uslyszala raz, ze rodzina St. Cyr'ow kontaktowala sie tajemnie z Austria w nadziei, iz cesarz stlumi wzrastajaca rewolucje. W owych czasach jeden zarzut wystarczal.

Slowa Malgorzaty, powtorzone niebacznie, przyniosly owoce w przeciagu 24 godzin. Przeszukano papiery margrabiego i znaleziono w biurku listy cesarza niemieckiego, obiecujacego przyslac wojska przeciw paryskiemu motlochowi. Margrabiego skazano natychmiast i wyslano pod gilotyne z zona, synami i cala rodzina.

Malgorzata, przerazona strasznymi skutkami lekkomyslnosci, nie zdolala juz margrabiego uratowac. Jej przyjaciele i znajomi sami przewodniczyli rewolucyjnemu ruchowi i uwazali ja za bohaterke, a gdy wychodzila za sir Percy'ego Blakeneya, nie zdawala sobie sprawy, jak surowo osadzi on jej bezwiedna zbrodnie, tym niemniej jednak ciazaca na jej sumieniu. Wyznala wszystko mezowi, ufajac, ze jego wielka milosc i przywiazanie przebacza to, co mogloby razic angielskie sumienie. W chwili wyznania miala wrazenie, ze maz nie przywiazuje wielkiej wagi do tej wiadomosci i nie rozumie nawet jej donioslosci, ale od tego czasu nie zaznala juz milosci sir Percy'ego – jak gdyby zamarla. Z czasem doszlo do tego, ze zyli oddzieleni wrogim murem. Sir Percy Blakeney wyrzucil z serca cala milosc do zony, jakby to uczynil ze stara rekawiczka.

Malgorzata probowala obudzic w nim zamarle uczucie, ostrzac swoj lotny dowcip o jego ciezki umysl, dla wywolania zazdrosci, ale wszystkie jej usilowania byly daremne. Pozostal niewzruszony, bierny, ospaly, choc zawsze uprzejmy, pelen kurtuazji. Malgorzata posiadala wszystko, co tylko swiat i bogaty maz moze dac kobiecie, a jednak w ten cudny letni wieczor, gdy biale zagle jachtu znikly w mrocznych cieniach, uczula sie wiecej samotna niz ow biedny wedrowiec, ktory odbywal ciezka droge wsrod kamienistego wybrzeza.

Z nowym westchnieniem odwrocila sie od morza i udala sie do zajazdu "Odpoczynek Rybaka". Odglos wesolych rozmow i okrzykow stawal sie coraz wyrazniejszy. Mogla rozroznic mily glos sir Andrewa, glosny smiech lorda Antony'ego i spokojne slowa meza. Otaczala ja pustka i ogarnialy ciemnosci; przyspieszyla wiec kroku. Wtem spostrzegla nieznajomego, idacego spiesznie naprzeciw niej. Malgorzata nie podniosla nawet oczu; nie czula leku, a "Odpoczynek Rybaka" byl tak blisko. Nieznajomy przystanal, widzac zblizajaca sie Malgorzate i gdy go mijala, zawolal:

– Obywatelko St. Just!

Wydala lekki okrzyk zdziwienia, slyszac swe panienskie nazwisko. Spojrzala na nieznajomego i tym razem z nieklamana radoscia wyciagnela ku niemu obie rece.

– Chauvelin! – zawolala.

– We wlasnej osobie, obywatelko. Do uslug twoich -dodal, calujac uprzejmie konce jej palcow.

Malgorzata milczala przez chwilke. Patrzyla z radoscia na niezbyt powabna mala postac, stojaca przed nia.

Chauvelin, liczacy od 30 do 40 lat, byl madrym, przebieglym czlowiekiem o ciekawym lisim wyrazie w gleboko osadzonych oczach. Byl tym samym nieznajomym, ktory przed godzina wypil butelke wina z panem Jellybandem.

– Chauvelin! przyjacielu! – rzekla Malgorzata. – Jestem uradowana, ze cie widze.

Biedna Malgorzata, samotna wsrod przepychu i nowych przyjaciol, z radoscia ujrzala twarz, przypominajaca jej szczesliwe czasy w Paryzu, gdy panowala jako krolowa nad artystycznym kolkiem na ulicy Richelieu. Nie zauwazyla ironicznego usmiechu, ktory igral na cienkich ustach Chauvelina.

– Powiedz mi – rzekla wesolo – co robisz w Anglii?

Zaczela znow isc ku zajazdowi, a Chauvelin szedl obok niej.

– Zadaje ci to samo pytanie, piekna pani – odrzekl – co tu porabiasz?

– Ach, ja! – odparla, wzruszajac ramionami – nudze sie, przyjacielu i tyle.

Doszli do stylowych drzwi "Odpoczynku Rybaka". Ale Malgorzata nie chciala wejsc do zajazdu. Powietrze po popoludniowej burzy bylo nadzwyczaj mile i poza tym znalazla przyjaciela, ktory przypominal jej Paryz, znal jej brata Armanda i mogl udzielic jej wiadomosci o wesolym gronie, ktore zostawila w Paryzu. Przez oswietlone okno kawiarni dochodzily odglosy smiechow, wolania na Sally o piwo, brzek dzbanow i gre w kosci, przeplatana dobrodusznym smiechem sir Percy'ego.