Tajemnica Bezglowego Konia, стр. 19

Przez jakis czas jeszcze slyszeli oddalajacy sie z wolna smiech Chudego. Wreszcie jedynie deszcz bebnil o dach przyczepy.

Jupiter sapal ze zlosci.

– Ach, ten Chudy ze swoja nadeta pyszalkowatoscia! Chce, zebysmy mysleli…

– Nie. Tym razem ma racje, Jupiterze – i Diego opowiedzial Pierwszemu Detektywowi o sprzedazy hipoteki panu Norrisowi.

– W sobote wypada nasza splata – mowil smutno. – Don Emiliano zgodzilby sie na splacenie czesci pozyczki, ale jesli panu Norrisowi nie oddamy wszystkiego, moze przejac ranczo.

– Ano wydaje sie, ze pan Norris wygral – powiedzial Jupiter.

– Jupe! – wykrzyknal Bob.

– Nie zamierzasz chyba po prostu zrezygnowac! – wybuchnal Pete.

– Nie… nie winie cie – wyjakal Diego.

Jupiterowi blyszczaly oczy.

– Powiedzialem, ze wydaje sie, ze pan Norris wygral! To moze znaczyc, ze nikt juz nie bedzie sie staral nam przeszkodzic. Musimy maksymalnie wykorzystac czas, ktory nam zostal, a nie zostalo go duzo.

– Nie mamy czasu i nie mamy zadnych informacji – mruknal Pete.

– Przeciwnie – oswiadczyl Jupiter. – Mamy duzo informacji, a raczej poszlak. Po prostu nie interpretowalismy ich dotad wlasciwie. Znalazlem wlasnie nowy dowod na to, ze nasze spekulacje sa sluszne – i wyjal z kieszeni papier. – Bob mial racje sugerujac, ze don Sebastian mogl myslec rownie dobrze o ukryciu siebie, jak swego miecza. Planowal to i to zrobil. – Wreczyl papier Diegowi.

– Jest po hiszpansku, Diego, i nie jestem pewien, czy zrozumialem dokladnie. Przetlumacz nam to na angielski.

Diego skinal glowa.

– Przypuszczam, ze to z pamietnika. Datowane: 15 wrzesnia 1846 roku. Tej nocy do naszej malej grupy patriotow nadeszla wiesc, ze orzel znalazl gniazdo. Musimy zaplanowac, jak zaopiekowac sie naszym najszlachetniejszym ptakiem. Drapiezniki sa wszedzie, to nie bedzie proste, ale moze teraz jest cos do zrobienia! – Diego podniosl wzrok. – Myslisz Jupe, ze orzel to don Sebastian? Czy ten zapis swiadczy, ze miejscowi patrioci umkneli i chcieli mu dopomoc w ukrywaniu sie?

– Jestem tego pewien – odparl Jupiter. – Pamietnik nalezal do owczesnego burmistrza tego miasta. Byl Hiszpanem, przyjacielem Alvarow. A czytajac pamietnik dowiedzialem sie, ze w mlodosci nazywano don Sebastiana “Orlem”.

– Ale co nam z tego przyjdzie? – zapytal Bob, ogladajac hiszpanski tekst. – Byc moze mialem racje i don Sebastian ukryl sie tak, jak Cluny Mac Pherson, ale ten zapis nie mowi, gdzie sie ukryl. Co jest dalej w pamietniku burmistrza, Jupe? Moze z tego cos dla nas wyniknie?

– Ten zapis byl na ostatniej stronie pamietnika. I nic wiecej burmistrz nie napisal. Zostal zabity w walce z najezdzca pare tygodni pozniej.

– No, a jesli don Sebastian ukryl sie na wzgorzach, to co sie z nim stalo? – powiedzial Pete. – Moze jego przyjaciele pomogli mu stad uciec, zabral ze soba miecz i nigdy juz tu nie wrocil!?

– To mozliwe – przyznal Jupiter. – Moglo tak byc, ale nie sadze, zeby to sie zdarzylo. Gdyby tak bylo, znalezlibysmy o tym jakies wzmianki w pamietnikach i wspomnieniach, ktore czytalismy. Nie, chlopaki, nie mysle, zeby don Sebastian uciekl na dobre. Mysle, ze cos mu sie stalo tu, w gorach, ale nie wiem co i nie sadze, by ktokolwiek wiedzial w tamtych czasach. Mysle, ze to, co sie stalo z don Sebastianem, jest kluczem do calej tajemnicy.

– Jesli nie wiedziano tego w tamtych czasach, to jak my sie mamy dzis tego dowiedziec? – zapytal Pete.

– My sie dowiemy, poniewaz wiemy, gdzie mial zamiar sie ukryc! – powiedzial Jupiter. – Powiedzial to nam, umieszczajac Zamek Kondora w naglowku swego listu. Jestem przekonany, ze odpowiedz znajduje sie gdzies w poblizu wielkiej skaly. Jest tam cos, co przeoczylismy, i jutro po szkole pojedziemy i znajdziemy to!

Rozdzial 15. Kryjowka

W czwartek, kiedy chlopcy wyszli ze szkoly, deszcz zelzal troche i w krotkim czasie dojechali do spalonej hacjendy. Zachowywali czujnosc i rozgladali sie wokol uwaznie, czy nie pokaza sie gdzies trzej kowboje-wloczedzy.

Po calotygodniowym deszczu, bita droga w gory byla jednym wielkim trzesawiskiem. Zostawili wiec rowery pod watpliwa oslona zweglonych desek. Bob zabral torbe rowerowa z narzedziami i latarka elektryczna. Odpial ja z roweru i umocowal u paska spodni. Ruszyli w strone tamy i wielkiej skaly Zamku Kondora.

– Jezeli droga rozmoknie jeszcze bardziej, poplyniemy z powrotem – mruknal Pete.

Kiedy to tylko bylo mozliwe, schodzili z drogi przez zarosla, na skalisty grunt, zeby nie ublocic sie kompletnie. Gdy doszli blizej wysokiego wzgorza z Zamkiem Kondora na szczycie, okazalo sie, ze strumien, ktory trzeba bylo przebyc, zeby dostac sie na wzgorze, jest zbyt gleboki. Musieli go wiec okrazyc.

Wiekszosc zarosli zostala zmyta z miekkiego gruntu wzniesienia i chlopcy dotarli do wzgorza, grzeznac w blocie. Takze na samym wzgorzu, gdy wspinali sie po nizszej partii stoku, stopy im sie zapadaly.

Ze szczytu gigantycznej skaly Zamku Kondora ukazal sie wzbudzajacy groze widok. Powyzej tamy rzeka Santa Inez przekroczyla daleko swe brzegi, rozlewajac sie po spalonym gruncie. Na samej tamie woda przelewala sie nie tylko srodkowa furtka, ale ponad tama na calej jej dlugosci, tworzac wielki wodospad. Pod tama rzeka pienila sie i bila o wzniesienie u stop wzgorza na znaczna jego wysokosc, po czym bystrym nurtem spadala ku lokalnej szosie i dalekiemu oceanowi.

Jupiter jednak nie zwracal uwagi na ten grozny widok. Rozgladal sie wokol i glosno myslal:

– Gdzie moglby sie ukryc czlowiek, zapewniajac sobie schronienie, wzgledne bezpieczenstwo i jako taka wygode przez dluzszy czas? Majac przyjaciol, ktorzy by mu udzielili pomocy?

– Na pewno nie na tym wzgorzu – powiedzial Pete. – Juzesmy je przeszukali i nie znalezli nawet szczeliny.

– Diego, czy w poblizu sa jakies jaskinie? – zapytal Bob.

– Ja nie znam zadnej. Moze gdzies daleko w gorach.

– Nie – Jupiter potrzasnal glowa. – Jestem pewien, ze kryjowka musi byc blisko.

– Moze nisza w tamie? – zastanawial sie Pete.

– Zabawne przypuszczenie – prychnal Bob.

– Byc moze jest tu gdzies jakis kanion, w ktorym mozna bylo ustawic namiot lub szalas? – zapytal Jupiter.

– Nigdzie nie ma czegos takiego. Przeszedlem wiele razy te wszystkie wzgorza – odparl Diego.

– A moze sa tu jakies domy? Zbudowane w tamtych czasach dla pracownikow? – rozwazal Bob. – Don Sebastian musial miec jakichs pracownikow.

– Tak – przyznal Diego – ale wszystkie domy budowano nizej, blisko lokalnej szosy, na dobrej ziemi. Poza tym one juz teraz nie istnieja.

– Diego? – zapytal Pete. – Dokad prowadzi drugie odgalezienie waszej drogi? Jedno prowadzi do tamy, a drugie?

– Glebiej w gory. Potem zatacza luk i wraca do lokalnej szosy przez ziemie senora Paza.

Pete wskazal cos po drugiej stronie strumienia, w przeciwnym niz tama i rzeka kierunku.

– Czy ta sciezka laczy sie z rozwidleniem drogi?

– Sciezka? – Jupiter zmruzyl oczy, starajac sie zobaczyc, co wskazywal Pete.

– Aha. Tam. Odchodzi od drogi i okraza wzgorze.

Wszyscy dostrzegli waski szlak, wyciety w zaroslach i znikajacy w niskich debach za zboczem wzgorza.

– Prawda, chata! – wykrzyknal Diego. – Zapomnialem o niej. Tam jest stara chatka zbudowana w dawnych czasach dla pedzacych bydlo kowbojow. Ale to tylko deski i blacha. Dawno tam nie bylem.

– Czy stala tam w czasach don Sebastiana? – zapytal Jupiter.

– O, tak. W kazdym razie Pico mi mowil, ze zawsze tam byla jakas chata, w dawnych czasach ceglana.

– Niemal ukryta, malo uzywana, sciezka do niej widoczna jest z Zamku Kondora! – Jupiter wpatrywal sie w przeciwlegly brzeg strumienia. – To moze byc to!

Zeszli z gigantycznej skaly i grzeznac w rozmieklej ziemi zeslizgiwali sie po nizszym zboczu, po czym przecieli wzniesienie, na ktorym konczyl sie strumien.