Dolina Smierci, стр. 22

– W porzadku, uruchomie go bez kluczykow. Postaram sie zewrzec obwody z pominieciem stacyjki. – Pete ruszyl ku drzwiom. Chcial wysiasc i otworzyc maske samochodu.

– Poczekaj – rozkazal stanowczym tonem Daniel. Mlody Indianin znieruchomial tak, jak w lesie podczas nieoczekiwanego spotkania z Pete’em. Zamknal oczy, nasluchujac, co dzieje sie za oknem. – Tam sa jacys ludzie – oswiadczyl.

Przykucnal szybko, to samo zrobily cztery pozostale osoby w samochodzie. Ukradkiem wygladali przez okno.

Daniel mial racje. Miedzy sosnami i brzozami ktos sie poruszal. Kilka cieni przesuwalo sie po calej polance, od czasu do czasu blysnela lufa karabinu.

– To zasadzka. – Jupiter oddychal ciezko. Wszyscy zamarli.

– Widze Nancarrowa – szepnal nagle pan Andrews.

– Jest takze to krwiozercze bydle, Biff – dodal Pete.

– Ten facet jest niebezpieczny. – Glos Boba drzal ze zdenerwowania. – Dreczenie i zabijanie ludzi sprawia mu przyjemnosc.

– Sluchajcie, towarzyszy im nasz wodz – stwierdzil ze zdziwieniem Daniel. – Oraz Ike Ladysmith.

– Ike Ladysmith pracuje dla wodza? – Jupiter rozpoznal w Indianinie zylastego faceta, ktory dal znak Mary, ze pikap dla chlopcow jest gotowy do drogi.

– Czasami – odparl Daniel. – Patrzcie, wodz i Ike maja walkie- talkie! I nowe strzelby. Nawet nie wiedzialem, ze ktokolwiek w naszej wiosce posiada taki wspanialy ekwipunek. Wodz jest znakomitym strzelcem. Strzelba jest najlepszym prezentem, jaki mozna mu ofiarowac.

– Ruger 10/22. – Jupiter rozpoznal marke broni. Ogarnela go panika. Jakim cudem zdolaja sie stad wydostac, skoro otaczaja ich przeciwnicy uzbrojeni w strzelby o tak duzej mocy?

– Mary powiedziala, ze wasz wodz kupuje rozne rzeczy dla mieszkancow wioski – dodal Bob. – Drogie rzeczy, takie jak czesci do samochodow. Poza tym posiada calkiem nowego pikapa. Moze osiagnal dobrobyt dzieki temu, ze Nancarrow placi mu za milczenie na temat tego, co dzieje sie w dolinie.

– To niemozliwe! Wodz jest czlowiekiem honoru! – Ladna twarz Daniela spochmurniala.

W samochodzie powstalo niemile napiecie. Bob niechcacy sprawil, ze w Danielu zaczely narastac wrogie uczucia. Tymczasem przeciwnik na zewnatrz byl wystarczajaco grozny, by nie stwarzac antagonisty we wlasnym gronie.

– Sytuacja nie wyglada najlepiej – powiedzial dyplomatycznie pan Andrews – ale Daniel ma racje. Brakuje wystarczajacych dowodow, by oskarzyc wodza lub lke’a Ladysmitha.

– Kto wobec tego uszkodzil hamulce, przez co niemal sie nie pozabijalismy? – zapytal Pete.

Daniel przez chwile wpatrywal sie w niego z powaga, po czym odwrocil sie.

– Nie wiem – odparl spokojnie.

– Tak czy owak, jedno jest pewne – powiedzial Jupe, zmierzajac w strone miejsca kierowcy. – Musimy wymyslic, jak sie stad wydostac, i to szybko.

– Czy jest tu jakas bron? – Pete zaczal przeszukiwac niewielka szafke gospodarcza.

– Daremny trud – uprzedzil pan Andrews. – Nancarrow nie rozstaje sie ze swoja strzelba. Musimy znalezc inny sposob.

Jupiter myslal szybko, bladzac dlonmi pod deska rozdzielcza.

– Przyznaje, ze jesli ciotka Matylda czegos mnie nauczyla, to tego, ze zawsze nalezy byc przygotowanym na rozne sytuacje. A taki facet, jak Nancarrow, naprawde musi byc gotowy na wszystko, zwlaszcza jesli ten samochod jest jego biurem. A nie mowilem? – Jupiter triumfalnie wyciagnal przed siebie dlon, na ktorej lezala niewielka kasetka. W takich pudeleczkach z przyczepionym magnesem ludzie przechowuja zazwyczaj zapasowe kluczyki do samochodu. – Wyobrazcie sobie, ze Nancarrow musialby szybko sie skads wynosic, a kluczyki zostawilby w innych spodniach. Co by wtedy zrobil? Bylem pewien, ze ma dodatkowe.

Jupe z duma wreczyl kluczyki Pete’owi, ktory natychmiast zajal miejsce kierowcy. Wszyscy odetchneli z ulga.

– Ruszamy, Pete. – Oslabiony pan Andrews znowu osunal sie na krzeslo. – Jedz ta droga, ktora przywiozl cie tu Biff. Cokolwiek by sie dzialo, nie zatrzymuj sie. Nawet jesli przestrzela opony. Zmierzamy prosto do Diamond Lake! – dorzucil ponaglajacym tonem.

Bob zerknal na ojca. Pan Andrews rzadko okazywal strach, ale tym razem sobie na to pozwolil.

Pete pokiwal glowa na znak, ze zrozumial.

– Wszyscy na podloge. Trzymajcie sie czegos.

Chlopcy i pan Andrews wykonali polecenie. Daniel lezal spiety, gotow do dzialania w razie potrzeby. Bob zastanawial sie, czy jeszcze kiedys zobaczy ktoras ze swoich dziewczyn. Jupiter modlil sie w duchu, zeby tym razem dopisalo im wieksze szczescie niz w fordzie pikapie.

Pete odetchnal gleboko i przekrecil kluczyk w stacyjce. Motor zawarczal. Mogli jechac.

ROZDZIAL 16. ZNISZCZYC CZAROWNICE

Pete prowadzil samochod, skulony nad kierownica, by jak najmniej wystawiac sie na cel. Szybko okrazyl polanke. Katem oka zauwazyl zdziwienie, jakie malowalo sie na szerokiej twarzy Olivera Nancarrowa.

Wkrotce potem kule zaczely siec karoserie. Ze swistem przebijaly ja z jednej strony i wylatywaly z drugiej.

– Wszyscy cali? – krzyknal Pete.

– Cali! – zawolala chorem czworka pasazerow.

Kanonada trwala. Niektore kule zamiast w samochod trafialy w droge, wznoszac ogromne chmury pylu.

Pete zmierzal w strone traktu wijacego sie miedzy sosnami i brzozami.

Przy boku Olivera Nancarrowa pojawil sie ponury, krzepki wodz indianskiego plemienia. Rozwscieczony przekonywal o czyms bandyte. Nancarrow wysluchal Amosa Turnera, po czym dal znak swoim kompanom, by zaprzestali ognia. Odpial od pasa walkie-talkie i powiedzial cos do mikrofonu.

Kiedy samochod z uciekinierami mijal Nancarrowa, twarz bandyty wykrzywil zlowieszczy usmiech. Pete nie mogl zrozumiec, co wprawilo ich przesladowce w tak dobry humor. Przeciez mu uciekali.

– Puszczaja nas! – powiadomil przyjaciol.

Samochod toczyl sie waskim, kretym traktem. Pete ostroznie naciskal pedal gazu. Z powodu licznych zakretow widocznosc mial ograniczona do niecalych dziesieciu metrow. Pojazd kolysal sie z boku na bok, zahaczajac o galezie sosen.

Nagle kierowca zrozumial, dlaczego Nancarrow sie smial. Gwaltownie wcisnal hamulec.

– Co sie dzieje? – zawolal ktos z tylu.

Jedna z ciezarowek z firmy Nancarrowa stala zaparkowana w poprzek waskiej drogi, dokladnie w tym miejscu, gdzie laczyla sie ona z ubitym okregiem. George lub jakis inny czlowiek Nancarrowa musial przyjechac z ladunkiem odpadow. Nawet gdyby Pete prowadzil malego garbusa, a nie wielki kempingowiec, i tak nie zdolalby ominac blokujacego droge pojazdu. Tylnym i przednim zderzakiem dotykal pni drzew.

– Jestesmy w pulapce! – wrzasnal Pete.

Zatrzymal sie z piskiem opon. Zza ciezarowki Nancarrowa wyszedl George z karabinem wymierzonym w Pete’a. Do paska mial przymocowane walkie-talkie.

Czterej pasazerowie kempingowca rzucili sie do okien.

– Co teraz zrobimy? – jeknal Bob.

Jupiter zaczal skubac dolna warge.

– Wylazcie z wozu, cwaniaczki! – ryknal George. – Podaruje wam jeszcze pare chwil zycia tylko dlatego, ze szef tak kazal.

– Nancarrow i jego ludzie wkrotce tu beda – ostrzegl pan Andrews.

– Mam pewien pomysl – oswiadczyl spokojnie Jupe. – Odciagne uwage George’a, a wy zwiewajcie.

– Ruszac sie tam! – ponaglil stojacy na zewnatrz bandyta.

– Uwazaj na siebie – polecil pan Andrews.

Jupiter pokiwal glowa. Chwycil klamke, zatrzymal sie, po czym wzial gleboki oddech i otworzyl drzwi samochodu. Rekami obejmowal glowe i mruzac oczy, pozorowal okropne cierpienie.

– Ojej – jeczal, wytaczajac sie na zewnatrz pojazdu. – Jestem taki chory! – narzekal, kustykajac w strone George’a.

Bandyta zmarszczyl brwi i popatrzyl podejrzliwie na chlopca. Wycelowal do niego z karabinu.

– Umieram z bolu – wyl Jupiter, konsekwentnie prac naprzod. – Pomoz mi!

– Wynos sie stad! – wrzasnal George.

Jupiter niby przypadkowo podniosl reke i odepchnal na bok karabin.