Dolina Smierci, стр. 13

Podziekowali dziewczynie, a Mary usmiechnela sie i pomachala wszystkim na do widzenia, przez caly czas wpatrujac sie w Boba. Pete uruchomil silnik, strzelila rura wydechowa, w calej wiosce rozszczekaly sie psy. Chlopcy odjechali, wzniecajac za soba tumany pylu.

– Nareszcie cztery kola! – zawolal z satysfakcja Pete.

– Tak – mruknal Jupe. – Jakas rekompensata za tolerowanie tej obrzydliwej popularnosci, jaka cieszy sie Bob.

– Przykro mi, chlopaki – radosnie powiedzial najprzystojniejszy z Trzech Detektywow. – Trzeba korzystac z tego, co Bozia dala.

Jupe i Pete popukali sie w czolo.

Bob zaglebil sie w fotelu i rozmyslal o Mary. Pete pochylil sie do przodu i skoncentrowal na prowadzeniu samochodu po waskiej drodze, kierujac nim tak, by nie wpasc w koleiny.

– Wodz chyba nas nie lubi – zauwazyl Pete.

– Ale za to szaman darzy nas sympatia – powiedzial Jupe. – Dopilnowal, zebysmy dostali samochod. Widzieliscie wyraz jego twarzy, kiedy Daniel przekazal mu tresc wiadomosci, ktora otrzymal? Ten czlowiek zrozumial jej sens i wyraznie byl strapiony.

– Podejrzewasz, ze cos zlego sie stalo z wujkiem Daniela?

– Miesiac poza domem bez zadnej informacji… To dosc dlugo – stwierdzil Jupe. – Ciekawi mnie tez, dlaczego ci Indianie choruja. Mogli po prostu zlapac wirusa, zastanawiam sie jednak… – Pierwszy Detektyw zamyslil sie, skubiac dolna warge. Byl to jego zwykly odruch, kiedy cos gleboko rozwazal.

Chlopcy przejechali kilka kilometrow i droga zaczela sie wznosic. Wjezdzali na stroma pochylosc. Wczesnopopoludniowe slonce swiecilo jasno, w rozgrzanym powietrzu mocniej pachnialy sosny.

Kiedy dotarli na szczyt wzgorza, glosno strzelil gaznik. Ruszyli w dol stromizny, samochod szybko nabieral predkosci.

Pete wcisnal hamulce. Stara polciezarowka zwolnila. Chlopiec zdjal noge z pedalu i woz znowu jechal coraz szybciej, mijajac ze swistem krzaki i drzewa.

Pete ponownie przyhamowal. Pojazd zwolnil na moment. Nagle odpadl pedal hamulca. Pete uderzyl stopa o podloge. Polciezarowka pomknela w dol. Oderwany pedal lezal bezuzyteczny na podlodze pikapa.

– Nie do wiary! – Pete z wrazenia nie mogl zlapac tchu. – Wysiadly nam hamulce!

ROZDZIAL 9. SZALONA JAZDA

Zakleszczony w koleinach pikap coraz szybciej staczal sie po stromym stoku wzgorza.

Pete trzymal sie kurczowo kierownicy. Siedzacym posrodku Jupiterem rzucalo jak nadmuchiwana pilka. Bob z calej sily chwycil za podlokietnik. Przy kazdym wstrzasie ktorys z chlopcow uderzal glowa o sufit.

– Uzyj recznego! – krzyknal Jupe.

– To nic nie da. Jedziemy zbyt szybko!

– No i co?! – wrzasnal Bob.

– Moze spadek sie skonczy! – zawolal Jupiter.

– Sprobuje zredukowac biegi!

Pete mimo wszystko nie tracil zimnej krwi, choc pot splywal mu po czole. Chwycil dzwignie biegow, zawahal sie, po czym przerzucil bieg z trzeciego na drugi. Motor zawyl, kiedy nagle wzrosly obroty. Polciezarowka przechylila sie na bok i zaczela zwalniac, jednak niewiele. Nadal mknela w dol stoku.

– Popatrzcie! Zakret! – krzyknal Bob.

Droga skrecala pod katem w prawo i znikala za zboczem wzgorza.

Trzej chlopcy zaczeli wrzeszczec, kiedy samochod wykonal obrot na dlugim, stromym zakrecie. Z wyplukanego erozja zbocza sterczaly nagie korzenie drzew.

Pete obrocil kierownica w prawo, w strone wzgorza.

– Otre sie bokiem o stok! Wtedy wytracimy predkosc! – zawolal.

Pikap wyskoczyl z kolein.

– Uwazaj! – wrzasnal Jupe. Na skraju drogi lezaly zwaly ziemi, kamieni i malych glazow wyplukanych ze zbocza. Kola pojazdu zaryly w nie gleboko.

Pete na chwile stracil kontrole nad kierownica. Pikap zaczal sie trzasc jak beben starej, automatycznej pralki.

Drugiemu Detektywowi udalo sie w koncu skrecic w strone skarpy, jednak bylo juz za pozno. Polciezarowka stoczyla sie, kola znowu wpadly w koleiny.

– Bawimy sie od nowa – oznajmil ponuro Pete.

Zaklinowany w koleiny pikap pokonal nastepny zakret, mijajac skarpe.

– Spojrzcie! – zawolal Bob. – Pojedziemy w gore!

Przed oczami kierowcy i pasazerow pokazalo sie niewielkie, lagodnie pnace sie zbocze.

– Nareszcie! – Okragla twarz Jupitera lsnila od potu.

Polciezarowka, jak kolejka gorska, z rykiem zjechala do podnoza stromego wzgorza i natychmiast z ta sama, szalencza predkoscia wjechala na szczyt mniejszego.

Pete’owi zbielaly kostki dloni od kurczowego sciskania kierownicy. Bob rozpaczliwie wczepil sie w listwe okienna, natomiast siedzacy posrodku Jupe jedna reka zapieral sie o deske rozdzielcza, a druga o sufit, probujac dodac sobie odwagi.

Skarpa zostala daleko w tyle. Obie strony drogi byly gesto porosniete krzakami. Pikap zaczal stopniowo zwalniac, wjezdzajac na wzgorze.

Chlopcy odetchneli z ulga. Jesli dotra na dlugi, plaski grzbiet, ciezarowka w koncu sie zatrzyma…

– O nie! – zawyl Jupe, kiedy pikap osiagnal wierzcholek. Mimo iz jechal z mniejsza predkoscia niz wczesniej, i tak zrobil to blyskawicznie, jakby sie z tylu palil. Przeskoczyl na druga strone wzgorza, ladujac z hukiem wpierw na tylnych, potem na przednich kolach, i zaczal sie staczac tak szybko, ze tylko migaly kontury drzew.

– Trzymajcie sie! – ryknal Pete, krecac kierownica, by zapanowac nad zarzucajacym samochodem.

Pozbawionymi pasow bezpieczenstwa pasazerami miotalo po kabinie na wszystkie strony. Stary pojazd trzasl sie, jakby dostal ataku. Wyladowal z powrotem w koleinach.

– Rozpadnie sie na kawalki – powiedzial Jupe.

– Gorzej. Zaraz spadnie! – krzyknal Bob, wychylajac sie przez okno.

Z prawej strony drogi nagle pojawila sie przepasc. Ledwie wystawaly ponad nia czubki sosen, rosnacych na stromym, granitowym, stumetrowym uskoku. Samochod nie mialby zadnych szans, gdyby zaczal sie po nim staczac.

Pete staral sie utrzymac pojazd w koleinach. Zdawal sobie sprawe, ze chronia teraz samochod przed upadkiem w przepasc. Za nastepnym zakretem stromizna zostala w tyle.

– Popatrzcie! – zawolal podniecony Pete.

Zobaczyli cos, co byc moze oznaczalo koniec ich szalenczej jazdy.

W oddali majaczylo wysokie, ciagnace sie na wschod i na zachod granitowe urwisko. Droga skrecala pod katem w prawo, biegnac dokladnie wzdluz niego. Gdyby Pete zdolal otrzec sie bokiem ciezarowki o skale…

– Nie wyglupiaj sie! – zawolal Jupe. – Skasujesz samochod!

– Pojdzie iskra, gdzie nie trzeba, i nastapi eksplozja – dodal Bob.

– Macie lepszy pomysl? – Pete z determinacja zacisnal szczeki.

Jupe i Bob milczeli. Wpatrywali sie w granitowe skaly, ktore ciagnely sie teraz wzdluz lewego skraju drogi.

Ford z rykiem silnika posuwal sie naprzod. Znowu wyskoczyl z kolein. Uderzyl z hukiem o granitowa skale, po czym odbil sie, az polecialy iskry.

– O rany, chlopaki – mruknal Bob.

Pete skupil uwage na urwisku. Lekko skrecil kierownice w jego strone, probujac rowno ustawic forda. Pojazd dotknal skaly. Znowu polecialy iskry. Ponownie otarl sie o skale. I jeszcze raz.

W kabinie panowalo elektryzujace napiecie.

– Ostroznie! – zawolal Jupe.

– Dasz rade, Pete – zachecal Bob.

Pete powtorzyl manewr z obrotem kierownicy. Polciezarowka dotknela skaly i jechala, ocierajac sie o nia bokiem. Zapiszczal metal, posypaly sie iskry.

W koncu pojazd zwolnil. Przez kilkanascie metrow sunal jeszcze ociezale jak zmeczony slon, potem stanal. Silnik pracowal na jalowych obrotach. Pete wylaczyl stacyjke. Lewy przedni blotnik opieral sie o skale.

Pete, Jupe i Bob pozostali w kabinie, napawajac sie nagle zapadla cisza. W powietrzu unosil sie kurz. Przez chwile wszyscy siedzieli nieruchomo, nie mowiac ani slowa.

– Pete, zniszczyles samochod – powiedzial z powaga Jupe.

– Bedziesz musial zaplacic za naprawe – dodal Bob.

– Podniosa ci stawke ubezpieczenia.

– Masz zaszargana opinie kierowcy.