Dolina Smierci, стр. 11

– O tyle, o ile – odparl ostroznie Bob. Ugryzl kawalek dziczyzny. – Widzialem ja z daleka.

– Nikomu nie wolno tam wchodzic – powiedzial Daniel. – To swiete miejsce. Nazywamy je Dolina Przodkow. Stanowi czesc naszego rezerwatu. Tam chowamy zmarlych. Czasami odprawiamy rowniez obrzedy.

– Nie wchodzilem do doliny – zapewnil Bob. – Twoje plemie musi od bardzo dawna zyc w tych stronach.

– Skad wiesz?

– Przekonaly mnie o tym stopnie i skalne uchwyty. Gdyby nie to, ze omal nie porwala mnie lawina, w ogole bym ich nie zauwazyl. Chyba wykuto je bardzo dawno temu.

– Sa tam od poczatku, kiedy Stworca powolal do zycia nasze plemie – wyjasnil Daniel. – On takze stworzyl lawiny, zeby trzymac z daleka tych, co nie maja wiedzy. Zrobil rowniez wierzby, z ktorych witek pleciemy kosze, by poniesc w nich naszych zmarlych do doliny. Wszystko jest dzielem Stworcy. – Chlopiec usmiechnal sie. – Wiem, ze szukales swojego ojca. Przodkowie przyjeliby to ze zrozumieniem.

– Ale nie wykazaliby zrozumienia dla turystow.

– Nigdy – przyznal Daniel.

Jupiter zdazyl zjesc polowe swojej porcji i od razu poczul sie lepiej.

– Pewnie dzieje sie cos niezwykle waznego, skoro nie wolno wam opuszczac wioski.

– Zachorowalismy – wyjasnil Daniel. – Mamy zaczerwienione oczy, niektorzy kaszla, kluje nas w piersiach. Sa tez tacy, ktorych piecze w zoladkach, jakby jakies diably w nich harcowaly. Starszyzna uradzila, by odprawic spiewane obrzedy, ktore pozwola pozbyc sie tej okropnej choroby. Do jutra do poludnia nikomu nie wolno opuscic wioski.

– Czy nie powinniscie raczej wezwac prawdziwego lekarza? – spytal Pete.

Jupe dal mu kopniaka pod stolem.

– Kazdy ma inne metody – odparl Daniel. – Wy macie swoich doktorow, my swoich. Naszym jest szaman, spiewajacy doktor. Odkad pamietam, troszczy sie o nasze zdrowie. Jest bardzo madry. Czasami wysyla nas do kliniki w Bakersfieid, ale na ogol tego nie robi. Dotad zawsze bylismy zdrowi, a jesli cos nam dolegalo, szybko wracalismy do zdrowia. Od kilku miesiecy wszystko sie zmienilo.

– Czy wasz zakaz opuszczania do jutra wioski dotyczy rowniez i nas – dopytywal sie Bob. – Moze jednak ktos moglby nas stad zabrac? Sprawa jest pilna.

– Tego wlasnie wujek dowiaduje sie od szamana.

Nagle bebny zadudnily glosniej. Zagrzechotaly paleczki. Rozlegl sie przerazliwy, nieludzki jek. Trzej Detektywi i towarzyszacy im Daniel zafascynowani obserwowali, co dzieje sie na placu.

Tancerze poruszali sie w ogromnym kole, uderzajac o ziemie stopami obutymi w mokasyny.

– Zauwazcie, ze podskakuja i opadaja nierownoczesnie – powiedzial Daniel. – Robia tak dlatego, ze swiat przypomina wielka lodz. Gdyby wszyscy oparli sie o jedna burte w tym samym czasie, lodz zakolysalaby sie i przewrocila.

Wkrotce kilku tancerzy przesunelo sie do srodka kola i zaczelo tanczyc solo. Podskakiwali, wykonujac dziwne, gwaltowne ruchy.

– Kiedy narodzil sie swiat. Stworca wyznaczyl dzieciola, by zdawal mu sprawe z tego, co sie na nim dzieje – wyjasnil Daniel. – Teraz wiec my wybieramy mezczyzn o czystych sercach, ktorzy skacza posrodku kola i potrzasaja glowami w tyl i w przod, podobnie jak te ptaki. Rozkladaja ramiona, tancza dokola i spiewaja piesn dzieciola, by przypomniec jego duchowi, ze ktos jest chory i trzeba przekazac te informacje Stworcy. Kiedy Stworca dowie sie o wszystkim, moze obdarzyc doktora wielka sila, ktora pomaga chorym wrocic do zdrowia.

Taniec trwal. Skora tancerzy lsnila od potu; przemieszczali sie dokola i wewnatrz okregu. Kobiety i dzieci patrzyly na nich, klaszczac i spiewajac. Najciezej chorzy lezeli na matach, glowy mieli podparte derkami, by moc obserwowac cala ceremonie. Byla bardzo kolorowa i pelna ekspresji.

W pewnym momencie wszystko sie skonczylo. Umilkly bebny, a tancerze i publicznosc przeszli do stolow zastawionych jedzeniem. Kobiety zdjely pokrywy z polmiskow. Jupe zauwazyl, ze tancerze maja zaczerwienione oczy. Teraz kilku z nich zaczelo kaslac.

Wkrotce zjawil sie wodz, ktorego Daniel nazywal wujkiem, oraz starszy mezczyzna o surowym wyrazie twarzy. Przyodziani w obrzedowe pioropusze przebijali sie przez tlum. Mieszkancy wioski odnosili sie do starszego mezczyzny z tak duzym szacunkiem, ze Trzej Detektywi domyslili sie, iz wlasnie on jest szamanem, tym spiewajacym doktorem. Chociaz obaj zatrzymywali sie niekiedy, by porozmawiac z tancerzami, posuwali sie jednak wytrwale w strone Daniela i trojki gosci. W koncu staneli na wprost nich.

– Nie mozemy wam pomoc – oznajmil wodz, Amos Turner. – Sami musicie opuscic wioske. Nasza decyzja jest ostateczna.

ROZDZIAL 8. POSZUKIWANIE OBJAWIENIA

– Ryzyko jest zbyt duze – powiedzial szaman. – Obrzed musi pozostac nieskalany. Mamy tu wielu, bardzo wielu chorych.

Na pomarszczonej, zniszczonej przez wichry i sloty twarzy starego Czlowieka malowal sie prawdziwy smutek. Bob, Jupiter i Pete zdawali sobie jednak sprawe, ze niewiele to pomoze panu Andrewsowi.

– Lepiej, zebyscie zostali w wiosce – nalegal wodz, Amos Turner. – Jutro ktos was podwiezie, dokad zechcecie.

– Musimy wyruszyc juz dzis – odparl Bob. – Moj tata moze byc powaznie ranny.

– To ogromne terytorium, o wiele wieksze, niz wam sie zdaje. Jak chcecie trafic do Diamond Lake? – Wodz plemienia wyraznie nie aprobowal pomyslu chlopcow.

– Bedziemy trzymac sie drogi – powiedzial Pete.

– Musielibyscie przejsc okolo osiemdziesieciu kilometrow – poinformowal Trzech Detektywow Amos Turner.

– Osiemdziesiat kilometrow! – Pete az przelknal sline z wrazenia.

Jupe byl juz gotow sie zalamac, po czym nagle przyszedl mu do glowy pewien pomysl.

– Moglibysmy pozyczyc od was ktoras z polciezarowek – podsunal.

Po raz pierwszy, odkad przybyli do wioski, ladna twarz Boba rozjasnila sie nieco. “To caly Jupe” – pomyslal. Zawsze potrafi zaproponowac najprostsze rozwiazanie, na ktore nikt inny jakos nie wpadl.

– Mamy prawo jazdy – powiedzial szybko Bob.

– I pieniadze – dodal Pete, wyjmujac z kieszeni portfel. Przechowywal w nim oszczednosci, ktore przeznaczyl na wakacje w Diamond Lake. – Zaplacimy.

– A takze podstawimy ciezarowke tam, skad bedziecie chcieli ja odebrac – uzupelnil Jupe. – Zadbamy o nia. Pozwolicie panstwo, ze wrecze wam nasza wizytowke. Dotad inni ludzie mieli do nas zaufanie i powierzali swoje sprawy do rozwiazania. Teraz prosimy, byscie wy nam pomogli wybrnac z klopotow.

Jupiter wreczyl wodzowi i szamanowi po malym bialym kartoniku. Byly to nowe wizytowki, zaprojektowane dla Trzech Detektywow.

Wodz trzymal kartonik przed soba w sztywno wyprostowanych rekach. Szaman nawet nie spojrzal na wizytowke, tylko od razu przekazal ja Danielowi, ktory przeczytal na glos:

TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

Jupiter Jones…zalozyciel

Pete Crenshaw…. wspolpracownik

Bob Andrews…wspolpracownik

Wodz pokrecil glowa.

– To nie jest dobry pomysl.

Szaman zmarszczyl brwi.

– Byc moze, ale moim zdaniem nikomu nie przyniesie szkody. – Stare, wyblakle oczy popatrzyly taksujaco na chlopcow. – Ci trzej i tak sobie pojda, wiec lepiej udzielmy im pomocy.

Wodz zacisnal wargi. Byl odmiennego zdania, ale decyzja nalezala do szamana.

– Dobrze. Przygotuje wszystko.

Odszedl, lawirujac w tlumie ludzi zgromadzonych przy zastawionych jadlem stolach.

– Dziekujemy! – Bob usmiechnal sie z wdziecznoscia.

Stary szaman takze sie usmiechnal, w jego oczach przez chwile zatanczyly wesole iskierki.

– Ech, wy mlodzi – mruknal. – Ciagle tylko same klopoty. – Potem zwrocil sie do Daniela. – No i co? – spytal.

– Zrobilem, jak kazales.

– Opowiedz im o tym – polecil szaman. – Sa ciekawi.

– Poszukiwalem objawienia – zaczal Daniel. – Przez dwadziescia cztery godziny poscilem i bieglem przez las. Zatrzymywalem sie tylko na modlitwe. Noca spalem, by Stworca mogl mi przekazac wiadomosc.