Podroze Pana Kleksa, стр. 10

Po tych slowach Arcymechanik dal kilka wielkich susow i zatrzymal sie przed postacia stojaca nieruchomo w szeregu automatow. Bajdoci podazyli za nim. Oczom ich ukazala sie postac Pietrka, ktory szklanym wzrokiem bezmyslnie patrzyl przed siebie. Rece mial skrzyzowane na piersiach, a nogi przymocowane do chodnika metalowymi klamrami.

– Chlopiec ten – rzekl Arcymechanik – wbrew zakazowi podpatrzyl jeden z najnowszych moich wynalazkow i puscil w ruch jego mechanizm, ujawniajac przedwczesnie tajemnice. Zostal za to ukarany. Przestal byc czlowiekiem, a stal sie automatem, automatem do lizania znaczkow pocztowych. Moge go wam zademonstrowac.

To mowiac Arcymechanik wetknal swoja iglice do otworu umieszczonego pod lewa pacha Pietrka i przekrecil trzykrotnie.

Pietrek automatycznym ruchem otworzyl usta i wysunal jezyk.

Patentonczycy jeden po drugim zblizali sie do automatu, przykladali do wysunietego jezyka znaczki pocztowe i nalepiali je na przygotowane zawczasu koperty. Po wyjeciu iglicy Pietrek schowal jezyk, zamknal usta i nadal stal nieruchomo, patrzac przed siebie szklanym wzrokiem.

Pan Kleks byl gleboko wstrzasniety tym widokiem. Wiedzial, ze dla Pietrka nie ma juz ratunku. Dlugo stal w milczeniu, a potem zblizyl sie do nieszczesnego chlopca i zlozyl pocalunek na jego czole, ktore bylo zimne jak metal.

Odwrocil sie wreszcie do Arcymechanika i rzekl drzacym glosem:

– Twarde jest prawo patentonskie, ktore zmienilo tego dzielnego chlopca w automat. Ciekawosc jego zostala ukarana zbyt surowo. Skoro nie mozemy odwrocic tego, co sie stalo, nie chcemy dluzej pozostawac w kraju, gdzie ludzie zamiast serc maja stalowe sprezyny. Wypusccie nas stad czym predzej. Jest to nasze jedyne zyczenie.

Bajdoci, do glebi oburzeni, otoczyli pana Kleksa i rowniez domagali sie natychmiastowego opuszczenia tej posepnej wyspy. Tylko sternik stal na uboczu i wolal:

– A ja nie chce! Nie chce byc slepym do konca zycia. Tutaj przynajmniej widze. Pozwolcie mi zostac!

– Nie mamy nic przeciwko temu – oznajmil Arcymechanik. – Rozumiemy, czym jest wzrok dla czlowieka. Opalizujace szkla szybko traca swa moc i czesto trzeba je zmieniac. A zmienic je mozna tylko w Patentonii. Pozwolcie wiec waszemu sternikowi, aby zostal u nas. Bedzie pracowal tak, jak my, i zyl tak, jak my. Bo u was nikt nie potrafi przywrocic mu wzroku.

Zapanowalo ogolne milczenie. Pan Kleks usilowal stlumic w sobie niechetne uczucia wzgledem Patentonczykow, ktorych znienawidzil za bezdusznosc. Uwazal, ze nic nie stoi na przeszkodzie, aby Arcymechanik wyjawil tajemnice opalizujacych szkiel. Ale ten wyniosly i zimny wlodarz Patentonii poczul sie dotkniety w swoim poczuciu wladcy i nic nie moglo go przejednac.

– Dobrze – powiedzial pan Kleks – niechaj sternik zostanie. Wprawdzie, jesli o mnie idzie, wolalbym byc slepym w Bajdocji niz krolem w Patentonii, ale to juz sprawa czysto osobista.

Po tych slowach odwrocil sie i ruszyl z powrotem w kierunku placu. Bajdoci podazyli za nim. Ponad ich glowami w zwinnych skokach przemkneli Patentonczycy. Zgromadzony na placu tlum przygladal sie w uroczystym skupieniu pracy kilkunastu mechanikow krzatajacych sie dokola lsniacych, nowiutkich swidrowcow, gotowych do odlotu.

Arcymechanik przywolal Bajdotow i udzielil im szeregu wyjasnien oraz wskazowek, jak obchodzic sie z mechanizmem tych latajacych kul. Trzeba przyznac, ze byl to mechanizm niezmiernie prosty. Nawet dziecko moglo poslugiwac sie nim z latwoscia. Pan Kleks wsiadl do jednego ze swidrowcow i odbyl probny lot, ktory wypadl calkiem zadowalajaco.

Skoro przygotowania do odlotu byly juz zakonczone, Arcymechanik zwrocil sie do pana Kleksa i rzekl:

– Znajomosc nasza pozostanie mi w pamieci na zawsze. Umiem latwo zapominac drobne nietakty moich gosci, ale nie zapomne nigdy chwil glebokiego wzruszenia, jakie budzi we mnie najkrotsze nawet obcowanie z wielkim uczonym. Pomnik, ktory wzniesiemy na tym placu, upamietni wasze niezwykle odwiedziny, a plac otrzyma nazwe placu Ambrozego Kleksa.

Przy tych slowach Patentoniusz XXIX pociagnal pana Kleksa za ucho, po czym mowil dalej:

– Wszystkie swidrowce sa obficie zaopatrzone w zywnosc, nadto kazdy z was otrzyma na droge okrycie, bo w gorze jest bardzo zimno. Patrzcie, te peleryny sa mego wynalazku. W kazdym guziku miesci sie mala bateryjka, z ktorej przeplywa przez plaszcz rownomierna fala ciepla. Temperature mozna regulowac przez wlaczenie jednego, dwoch albo trzech guzikow. A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak pozegnac was i zyczyc szczesliwej podrozy.

Podczas gdy Patentonczycy rozdawali Bajdotom peleryny, pan Kleks wyglosil krotkie pozegnalne przemowienie i podziekowal Arcymechanikowi za goscinnosc.

Sternik byl nieslychanie wzruszony. Pobiegl do swoich towarzyszy podrozy i sciskal ich po kolei, glosno szlochajac.

– Wiem, ze juz nigdy nie uslysze bajek Wielkiego Bajarza! – wolal z placzem. – Wybaczcie mi, ale nikt z was nie wie, co to jest slepota! Moze tutaj jakos sie oswoje, bede sie opiekowal Pietrkiem… Wybaczcie, badzcie zdrowi!

Pan Kleks ze lzami w oczach ucalowal sternika, sklonil sie jeszcze raz Arcymechanikowi i zgromadzonym Patentonczykom, po czym dal Bajdotom znak, aby wsiadali do swidrowcow. W kazdym z nich usadowilo sie po dwoch Bajdotow, a do ostatniego wsiadl sam tylko pan Kleks. Patentonczycy zaintonowali na nosach pozegnalnego marsza i po chwili pietnascie swidrowcow unioslo sie w gore. W miare oddalania sie od ziemi, zgromadzeni na placu ludzie stawali sie coraz mniejsi, a po kilku minutach przypominali juz roje ruchliwych mrowek. Niebawem tez cala Wyspa Wynalazcow, zwana Patentonia, wygladala z gory jak talerz plywajacy po powierzchni morza.

WALKA Z SZARANCZA

Pan Kleks nawet nie zauwazyl, ze odzyskal znowu swoj normalny wzrost. „Zdaje sie, ze wynalazki tych bezdusznych durniow sa zludne i nierzeczywiste” – pomyslal z niesmakiem. Gdy jednak wlaczyl ogrzewajace guziki plaszcza, poczul we wszystkich czlonkach przyjemne cieplo. Nastepnie wyprobowal aparat do zgadywanie mysli i na malenkim ekranie zobaczyl szereg bezbarwnych i jednostajnych obrazow. Byly to mysli marynarzy, ktorzy widocznie oddawali sie swoim codziennym marzeniom. Jedynie mysli kapitana raz po raz wracaly do Patentonii, krazyly wokol sternika, zatrzymaly sie na Pietrku i wybuchaly gniewnymi iskrami nad glowa Arcymechanika.

Pan Kleks wlozyl swoje dalekowzroczne okulary, rozpostarl samoczynna mape – dar Patentoniusza XXIX i poszybowal na polnocno-zachod. Pozostale swidrowce lecialy za nim na podobienstwo klucza zurawi.

Niebo bylo czyste, ale przejmujacy chlod wdzieral sie do kabin. Na szczescie wszystkie ogrzewajace guziki dzialaly sprawnie, totez Bajdotom ziebly jedynie uszy i nosy. Pan Kleks podniosl do gory swa rozlozysta brode i wtulil w nia twarz jak w cieply szal. Rozgladal sie pilnie dokola, podawal przez mikrofon rozkazy i krotkie komunikaty o trasie lotu.

– Lecimy na wysokosci osiemnastu tysiecy stop… Na prawo rozciaga sie Archipelag Wysp Gramatycznych. Stamtad rozchodza sie na caly swiat reguly i prawidla pisowni… Przed nami na wprost rozposciera sie Morze Kormoranskie… Zblizamy sie z szybkoscia dwustu dwudziestu mil na godzine do kraju Metalofagow… Jest obecnie jedenasta czterdziesci piec czasu srodkowo-obiadowego… Wylaczam sie…

Bajdoci posilili sie pastylkami odzywczymi, w ktore swidrowce byly obficie zaopatrzone. Pastylki zawieraly trzy smaki miesne, trzy jarzynowe i dwa owocowe, a nadto skladaly sie czesciowo z wina ananasowego w proszku.

Lot przez dluzszy czas odbywal sie pomyslnie. Po bezchmurnym niebie rozplywala sie jasnosc slonecznego dnia, a w dole, poprzez krystalicznie czyste powietrze, widniala powierzchnia morza, przypominajaca zielona pomarszczona cerate na biurku. Nagle w odbiornikach rozlegl sie wzburzony glos pana Kleksa:

– Uwaga, uwaga! Od wschodu zbliza sie chmura… Ogromna chmura… Zakrywa caly widnokrag… Nie moge jeszcze powiedziec nic pewnego, ale zdaje sie, ze to traba morska… Znizamy lot! Przygotowac pompki ratownicze! Nie bac sie! Jestem z wami…